Rozwodnik chce zatrzymać dzieci przy sobie. Proszę bardzo…

newsempire24.com 1 tydzień temu

Mąż postanowił, iż dzieci zostaną z nim po rozwodzie. I niech zostaną…

Przeżyliśmy z Andrzejem ponad dziesięć lat w małżeństwie. Były różne chwile — i radość, i żale, ale nigdy się nie zdradzaliśmy. Mamy dwójkę dzieci: starszego syna i młodszą córkę, która niedawno skończyła trzy lata. Szczerze wierzyłam, iż mamy silną rodzinę, w końcu przeżyć tyle lat razem i zachować wierność to rzadkość. A potem, jak grom z jasnego nieba, dowiedziałam się, iż mąż ma kochankę. Okazało się to do bólu banalne i odrażające. Po prostu zdradził. Moje uczucia, zaufanie, nadzieje — wszystko podeptał jak niepotrzebne śmieci. Nie krzyczałam, nie robiłam scen. Po prostu złożyłam pozew o rozwód. Nie mogłam z nim dłużej być.

Andrzej najpierw się opierał, prosił, by się nie spieszyć. Mówił, iż to błąd, iż wszystko można naprawić. Ale decyzja była już podjęta. Raz złamane serce nie łączy się na nowo. Potem powiedział: „Dobrze, rozwiedźmy się. Ale dzieci zostają ze mną”. Najpierw nie rozumiałam, o co mu chodzi. A on poważnie — oświadczył, iż potrafi zapewnić im przyszłość, a ja choćby siebie nie potrafię utrzymać.

Najpierw byłam w szoku. Ale gdy emocje opadły, zaczęłam się zastanawiać — może ma rację? Andrzej ma własne mieszkanie po matce, dobrą pracę, samochód. A ja? Zaledwie pół roku temu wróciłam do pracy po urlopie macierzyńskim, pensja jest niska, wynajęte mieszkanie i długi za opłaty. Nie poradzę sobie z dwójką dzieci sama. Nie chcę ich narażać na biedę i brak. A jeżeli zostaną z nim, będą mieć wszystko: jedzenie, dach nad głową, ubrania, stabilizację.

Nie poddałam się, dokonałam wyboru — dla dobra dzieci. Wspólnie poszliśmy do sądu. Rozwiedliśmy się szybko, bez skandali. Andrzej zrezygnował z alimentów, powiedział, iż sobie poradzi. Obiecałam pomagać — jak tylko mogę. Syn na początku cierpiał — dużo rozumiał. A mała Kasia nie od razu pojęła, iż mama teraz z nimi nie mieszka. Co weekend przyjeżdżałam po dzieci, dawałam im tyle ciepła, ile mogłam.

Na początku Andrzej dzwonił po sto razy dziennie. Pytał, co gotować, jak usypiać, narzekał na zmęczenie. A potem telefony były coraz rzadsze. A po kilku miesiącach — całkiem zniknęły. W tym czasie wynajęłam mieszkanie, znalazłam nową pracę, zaczęłam stawać na nogi.

Dwa miesiące później Andrzej oznajmił, iż zmienił zdanie: jest mu ciężko, dzieci przeszkadzają w życiu osobistym, jest zmęczony. I iż teraz ja mam je wziąć. On przecież na to się nie pisał.

Słuchałam go i nie wierzyłam. Ten, który krzyczał o swojej „odpowiedzialności”, ten, który zapewniał, iż da dzieciom wszystko, teraz chce po prostu oddać je jak niepotrzebną rzecz? I tak, oskarżał mnie, iż „zostawiłam” dzieci. Mówił, iż jestem złą matką. A ja nie jestem zła. Po prostu nie chcę podążać drogą tysięcy kobiet, które niszczą zdrowie i nerwy, by tylko spełniać czyjeś oczekiwania.

To on pierwszy mnie zdradził. To on zniszczył rodzinę. I dlaczego teraz ja mam znosić wszystko sama? Nie jestem bohaterką. Jestem zwykłą kobietą. A moje dzieci mają ojca. Niech i on ponosi swoją odpowiedzialność.

Kocham moje dzieci. Ogromnie. Ale dokonałam wyboru — trzeźwego, świadomego. Może ktoś mnie osądzi. Ale nie żałuję. Nie porzuciłam dzieci. Dałam im szansę na stabilizację. A życie pokaże, kto z nas miał rację.

Idź do oryginalnego materiału