Z wielką przyjemnością udostępniamy wywiad przeprowadzony przez Michała Czaplickiego z legendą heavy metalu – Zakkem Wylde’em, liderem Black Label Society i długoletnim współpracownikiem Ozzy’ego Osbourne’a.
𝐁𝐲𝐰𝐚 𝐭𝐚𝐤, ż𝐞 𝐤𝐢𝐞𝐝𝐲 𝐤𝐭𝐨ś 𝐤𝐨𝐠𝐨 𝐬𝐩𝐨𝐭𝐲𝐤𝐚𝐬𝐳 𝐩𝐨 𝐫𝐚𝐳 𝐩𝐢𝐞𝐫𝐰𝐬𝐳𝐲 𝐰 ż𝐲𝐜𝐢𝐮 – 𝐜𝐡𝐨ć 𝐳𝐧𝐚𝐬𝐳 𝐠𝐨 𝐛𝐚𝐫𝐝𝐳𝐨 𝐝𝐨𝐛𝐫𝐳𝐞 𝐨𝐝 𝐥𝐚𝐭, 𝐳 𝐟𝐚𝐧𝐭𝐚𝐬𝐭𝐲𝐜𝐳𝐧𝐞𝐣 𝐦𝐮𝐳𝐲𝐤𝐢, 𝐤𝐭ó𝐫ą 𝐭𝐰𝐨𝐫𝐳𝐲 𝐢 𝐤𝐭ó𝐫ą 𝐮𝐰𝐢𝐞𝐥𝐛𝐢𝐚𝐬𝐳- 𝐩𝐫𝐳𝐲 𝐬𝐚𝐦𝐲𝐦 𝐰𝐞𝐣ś𝐜𝐢𝐮 𝐢 𝐩𝐫𝐳𝐲𝐰𝐢𝐭𝐚𝐧𝐢𝐮, 𝐨𝐝 𝐫𝐚𝐳𝐮 𝐳𝐚𝐬𝐤𝐚𝐫𝐛𝐢𝐚 𝐭𝐰𝐨𝐣ą 𝐬𝐲𝐦𝐩𝐚𝐭𝐢ę. 𝐓𝐚𝐤 𝐰ł𝐚ś𝐧𝐢𝐞 𝐛𝐲ł𝐨 𝐩𝐫𝐳𝐲 𝐦𝐨𝐣𝐞𝐣 𝐫𝐨𝐳𝐦𝐨𝐰𝐢𝐞 𝐳 𝐙𝐚𝐤𝐤𝐞𝐦 𝐖𝐲𝐥𝐝𝐞𝐦, 𝐤𝐭ó𝐫𝐲 𝐭𝐞𝐠𝐨 𝐝𝐧𝐢𝐚 𝐩𝐫𝐳𝐲𝐣𝐞𝐜𝐡𝐚ł 𝐝𝐨 𝐰𝐚𝐫𝐬𝐳𝐚𝐰𝐬𝐤𝐢𝐞𝐠𝐨 𝐤𝐥𝐮𝐛𝐮 𝐏𝐫𝐨𝐠𝐫𝐞𝐬𝐣𝐚, ż𝐞𝐛𝐲 𝐳𝐚𝐠𝐫𝐚ć 𝐤𝐨𝐧𝐜𝐞𝐫𝐭 𝐳𝐞 𝐬𝐰𝐨𝐣ą 𝐠𝐫𝐮𝐩ą 𝐙𝐚𝐤𝐤 𝐒𝐚𝐛𝐛𝐚𝐭𝐡. 𝐙𝐫𝐞𝐬𝐳𝐭ą, 𝐜𝐨 𝐭𝐨 𝐛𝐲ł 𝐳𝐚 𝐤𝐨𝐧𝐜𝐞𝐫𝐭. 𝐔𝐬ł𝐲𝐬𝐳𝐞ć 𝐤𝐨𝐦𝐩𝐨𝐳𝐲𝐜𝐣𝐞 𝐠𝐫𝐮𝐩𝐲 𝐁𝐥𝐚𝐜𝐤 𝐒𝐚𝐛𝐛𝐚𝐭𝐡 ,𝐰 𝐭𝐚𝐤𝐢𝐦 𝐰𝐲𝐤𝐨𝐧𝐚𝐧𝐢𝐮 𝐭𝐨 𝐝𝐨ś𝐰𝐢𝐚𝐝𝐜𝐳𝐞𝐧𝐢𝐞 𝐧𝐢𝐞 𝐝𝐨 𝐨𝐩𝐢𝐬𝐚𝐧𝐢𝐚. 𝐙𝐚𝐤𝐤 𝐳𝐝𝐞𝐜𝐲𝐝𝐨𝐰𝐚𝐧𝐢𝐞 𝐰𝐢𝐞 𝐢 𝐫𝐨𝐳𝐮𝐦𝐢𝐞 𝐧𝐚 𝐜𝐳𝐲𝐦 𝐩𝐨𝐥𝐞𝐠𝐚 𝐟𝐞𝐧𝐨𝐦𝐞𝐧 𝐠𝐫𝐮𝐩𝐲, 𝐤𝐭ó𝐫𝐚 𝐣𝐞𝐬𝐭 𝐩𝐫𝐞𝐤𝐮𝐫𝐬𝐨𝐫𝐞𝐦 𝐡𝐞𝐚𝐯𝐲 𝐦𝐞𝐭𝐚𝐥𝐮. 𝐉𝐞𝐬𝐭 𝐰 𝐭𝐲𝐦 𝐧𝐢𝐞𝐳𝐰𝐲𝐤𝐥𝐞 𝐚𝐮𝐭𝐞𝐧𝐭𝐲𝐜𝐳𝐧𝐲, 𝐚𝐧𝐠𝐚ż𝐮𝐣𝐞 𝐬𝐢ę 𝐧𝐚 𝐬𝐜𝐞𝐧𝐢𝐞, 𝐜𝐚ł𝐲𝐦 𝐬𝐨𝐛ą 𝐢 𝐰𝐢𝐞 𝐣𝐚𝐤 𝐳𝐚𝐰ł𝐚𝐝𝐧ąć 𝐩𝐮𝐛𝐥𝐢𝐜𝐳𝐧𝐨ś𝐜𝐢ą. 𝐖 𝐨𝐤𝐨𝐥𝐢𝐜𝐳𝐧𝐨ś𝐜𝐢𝐚𝐜𝐡 𝐩𝐨𝐳𝐚 𝐬𝐜𝐞𝐧𝐢𝐜𝐳𝐧𝐲𝐜𝐡, 𝐧𝐢𝐞 𝐨𝐝𝐛𝐢𝐞𝐠𝐚 𝐳𝐧𝐚𝐜𝐳𝐧𝐢𝐞 𝐨𝐝 𝐭𝐞𝐠𝐨 𝐬𝐳𝐚𝐥𝐨𝐧𝐞𝐠𝐨 𝐙𝐚𝐤𝐤𝐚, 𝐤𝐭ó𝐫𝐲 𝐳𝐚𝐜𝐡𝐰𝐲𝐜𝐚 𝐬𝐰𝐨𝐣ą 𝐩𝐫𝐞𝐳𝐞𝐧𝐜𝐣ą 𝐢 𝐜𝐡𝐚𝐫𝐲𝐳𝐦ą. 𝐌𝐚 𝐝𝐨 𝐬𝐢𝐞𝐛𝐢𝐞 𝐝𝐲𝐬𝐭𝐚𝐧𝐬, 𝐣𝐞𝐬𝐭 𝐛𝐞𝐳𝐩𝐨ś𝐫𝐞𝐝𝐧𝐢 𝐢 𝐦𝐚 𝐭𝐨 𝐩𝐫𝐳𝐞𝐰𝐫𝐨𝐭𝐧𝐞, 𝐧𝐢𝐞𝐜𝐨 𝐢𝐫𝐨𝐧𝐢𝐜𝐳𝐧𝐞 𝐩𝐨𝐜𝐳𝐮𝐜𝐢𝐞 𝐡𝐮𝐦𝐨𝐫𝐮. 𝐉𝐚𝐤ż𝐞 𝐭𝐨 𝐛𝐲ł𝐚 𝐝𝐥𝐚 𝐦𝐧𝐢𝐞 𝐧𝐢𝐞𝐬𝐳𝐚𝐛𝐥𝐨𝐧𝐨𝐰𝐚 𝐫𝐨𝐳𝐦𝐨𝐰𝐚.
𝗠.𝗖𝘇.: 𝗝𝗮𝗸 𝗺𝗻𝗶𝗲𝗺𝗮𝗺 𝘁𝗼 𝗱𝗹𝗮 𝗰𝗶𝗲𝗯𝗶𝗲 𝘀𝗽𝗲ł𝗻𝗶𝗲𝗻𝗶𝗲 𝗺𝗮𝗿𝘇𝗲ń, 𝗴𝗿𝗮ć 𝘂𝘁𝘄𝗼𝗿𝘆 𝘀𝘄𝗼𝗷𝗲𝗴𝗼 𝘂𝗹𝘂𝗯𝗶𝗼𝗻𝗲𝗴𝗼 𝘇𝗲𝘀𝗽𝗼ł𝘂, 𝗻𝗮 𝘄𝘆𝗽𝗿𝘇𝗲𝗱𝗮𝗻𝘆𝗰𝗵 𝗸𝗼𝗻𝗰𝗲𝗿𝘁𝗮𝗰𝗵, 𝘁𝗮𝗸 𝗷𝗮𝗸 𝗰𝗵𝗼𝗰𝗶𝗮ż𝗯𝘆 𝗱𝘇𝗶ś 𝘄 𝗣𝗿𝗼𝗴𝗿𝗲𝘀𝗷𝗶. 𝗝𝗮𝗸 𝘇𝗮𝗰𝘇ęł𝗮 𝘀𝗶ę 𝘁𝘄𝗼𝗷𝗮 𝗳𝗮𝘀𝗰𝘆𝗻𝗮𝗰𝗷a 𝘁𝘄ó𝗿𝗰𝘇𝗼ś𝗰𝗶ą 𝗕𝗹𝗮𝗰𝗸 𝗦𝗮𝗯𝗯𝗮𝘁𝗵?
Z.W.: Kiedy miałem szesnaście lat, graliśmy z kumplami ich utwory na przyjęciach urodzinowych, dla garstki znajomych. Teraz mam lat pięćdziesiąt osiem i przez cały czas gram utwory Black Sabbath, tylko dla trochę większej ilości osób. przez cały czas sprawia mi to mnóstwo frajdy. Ten zespół kochają miliony na całym świecie, o czym chociażby świadczy dzisiejszy koncert.
𝗠.𝗖𝘇.: 𝗖𝘇𝘆 𝗢𝘇𝘇𝘆 𝗢𝘀𝗯𝗼𝘂𝗿𝗻𝗲, 𝗯ą𝗱ź 𝗶𝗻𝗻𝗶 𝗺𝘂𝘇𝘆𝗰𝘆 𝗕𝗹𝗮𝗰𝗸 𝗦𝗮𝗯𝗯𝗮𝘁𝗵, 𝘄𝘆𝗿𝗮𝘇𝗶𝗹𝗶 𝘀𝘄𝗼𝗷ą 𝗮𝗽𝗿𝗼𝗯𝗮𝘁ę 𝗼𝗱𝗻𝗼ś𝗻𝗶𝗲 𝗭𝗮𝗸𝗸 𝗦𝗮𝗯𝗯𝗮𝘁𝗵?
Z.W.: Ozzy i Sharon (Osbourne- żona i managerka Ozzy’ego- przyp. red.) powiedzieli, iż to jest zabawne – Zakk Sabbath, grający Black Sabbath (śmiech). Poza tym Ozzy kiedy zobaczył naszą set listę, stwierdził: „To jest lepsza lista utworów od tej, którą Black Sabbath miało na koncertach” (śmiech) . W każdym bądź razie, spodobał im się ten pomysł.
𝐌.𝐂𝐳.: 𝐏𝐫𝐳𝐲𝐩𝐮𝐬𝐳𝐜𝐳𝐚𝐦, ż𝐞 𝐤𝐚ż𝐝𝐲 𝐠𝐢𝐭𝐚𝐫𝐳𝐲𝐬𝐭𝐚 𝐤𝐭ó𝐫𝐲 𝐝𝐨łą𝐜𝐳𝐲ł 𝐝𝐨 𝐎𝐳𝐳𝐲’𝐞𝐠𝐨, 𝐳𝐚𝐬𝐭ę𝐩𝐮𝐣ą𝐜 𝐰𝐢𝐞𝐥𝐤𝐢𝐞𝐠𝐨 Randy Rhoads𝐚 𝐜𝐳𝐮ł 𝐰 𝐩𝐞𝐰𝐧𝐲𝐦 𝐬𝐭𝐨𝐩𝐧𝐢𝐮 𝐩𝐫𝐞𝐬𝐣ę, ż𝐞 𝐳𝐚𝐬𝐭ę𝐩𝐮𝐣ę 𝐭𝐚𝐤 𝐰𝐲𝐛𝐢𝐭𝐧𝐞𝐠𝐨 𝐠𝐢𝐭𝐚𝐫𝐳𝐲𝐬𝐭ę 𝐢 𝐤𝐨𝐦𝐩𝐨𝐳𝐲𝐭𝐨𝐫𝐚. 𝐑𝐚𝐧𝐝𝐲 𝐩𝐨𝐬𝐭𝐚𝐰𝐢ł 𝐰𝐲𝐬𝐨𝐤𝐨 𝐩𝐨𝐩𝐫𝐳𝐞𝐜𝐳𝐤ę, 𝐬𝐰𝐨𝐢𝐦 𝐧𝐚𝐬𝐭ę𝐩𝐜𝐨𝐦. 𝐉𝐚𝐤 𝐭𝐨 𝐰𝐲𝐠𝐥ą𝐝𝐚ł𝐨 𝐳 𝐭𝐰𝐨𝐣𝐞𝐣 𝐩𝐞𝐫𝐬𝐩𝐞𝐤𝐭𝐲𝐰𝐲?
Z.W.: Nie da się zastąpić kogoś takiego jak Randy, po prostu starasz się kontynuować jego wielką spuściznę. Kocham Black Sabbath, jak również Randy Rhoadsa i dla mnie bycie częścią zespołu Ozzy’ego, to po prostu spełnienie marzeń…
𝐌.𝐂𝐳.: 𝐂𝐳𝐲 𝐤𝐢𝐞𝐝𝐲𝐤𝐨𝐥𝐰𝐢𝐞𝐤 𝐮𝐝𝐚ł𝐨 𝐜𝐢 𝐬𝐢ę 𝐳𝐨𝐛𝐚𝐜𝐳𝐲ć 𝐑𝐚𝐧𝐝𝐲’𝐞𝐠𝐨 𝐑𝐡𝐨𝐚𝐝𝐬𝐚 𝐰 𝐚𝐤𝐜𝐣𝐢, 𝐧𝐚 𝐤𝐨𝐧𝐜𝐞𝐫𝐜𝐢𝐞?
Z.W.: Niestety nie. Wybierałem się z kumplami na koncert Ozzy’ego w Madison Square Garden w Nowym Jorku, jednak niedługo przed tym koncertem Randy zginął w katastrofie lotniczej. Gdybyśmy wybrali się jakieś osiem koncertów wcześniej, udało by mi się jeszcze podziwiać go na żywo. We wspomnianym Madison Square Garden z Ozzym zagrał za to Bernie Torme’a (ten wcześniej grał z zespołem Ian Gillan Official Site , a wspomniany koncert odbył się 5 kwietnia 1982. Randy zginął 19 marca i po raz ostatni wystąpił z Ozzym, dzień wcześniej w Civic Coliseum w Knoxville, w stanie Tennessee- przyp. red.) , który grał z nim przez krótki czas, dopóki nie zastąpił go Brad Gillis.
𝐌.𝐂𝐳.: 𝐉𝐚𝐤 𝐰𝐬𝐩𝐨𝐦𝐢𝐧𝐚𝐬𝐳 𝐭𝐞𝐧 𝐤𝐨𝐧𝐜𝐞𝐫𝐭 𝐎𝐳𝐳𝐲’𝐞𝐠𝐨 𝐰 𝐌𝐚𝐝𝐢𝐬𝐨𝐧 𝐒𝐪𝐮𝐚𝐫𝐞 𝐆𝐚𝐫𝐝𝐞𝐧?
Z.W.: To było niesamowite. Zaczęli utworem „Over The Mountain” i publika wręcz oszalała. Czuło się jakby Randy był wtedy w budynku. To był piękny, wzruszający moment… . Bernie zrobił wspaniałą robotę i godnie zastąpił Randy’ego.
𝐌.𝐂𝐙.: 𝐂𝐨 𝐦𝐲ś𝐥𝐢𝐬𝐳 𝐨 𝐤𝐨𝐥𝐞𝐣𝐧𝐲𝐜𝐡 𝐠𝐢𝐭𝐚𝐫𝐳𝐲𝐬𝐭𝐚𝐜𝐡, 𝐤𝐭ó𝐫𝐳𝐲 𝐠𝐫𝐚𝐥𝐢 𝐳 𝐎𝐳𝐳𝐲𝐦?
Z.W.: Wszyscy są wspaniali. Uwielbiam każdego z nich: Brada, Jake E. Lee … No może poza Zakkem Wyldem, tego typa jakoś nie trawię (śmiech).
𝐌.𝐂𝐳.: 𝐀 𝐩𝐢𝐞𝐫𝐰𝐬𝐳𝐲 𝐤𝐨𝐧𝐜𝐞𝐫𝐭 𝐁𝐥𝐚𝐜𝐤 𝐒𝐚𝐛𝐛𝐚𝐭𝐡, 𝐧𝐚 𝐤𝐭ó𝐫𝐲𝐦 𝐛𝐲ł𝐞ś?
Z.W.: To był koncert promujący ich album „Mob Rules”, który odbył się w Filadelfii (dokładnie w hali Spectrum, 4 grudnia 1981- przyp. red.) . Był to też zarazem mój pierwszy halowy koncert, jaki widziałem w życiu. Byłem zachwycony.
𝐌.𝐂𝐳.: 𝐆ł𝐨𝐬 𝐎𝐳𝐳𝐲’𝐞𝐠𝐨 𝐣𝐞𝐬𝐭 𝐭𝐚𝐤 𝐬𝐩𝐞𝐜𝐲𝐟𝐢𝐜𝐳𝐧𝐲, ż𝐞 𝐬ą 𝐭𝐚𝐜𝐲 𝐤𝐭ó𝐫𝐳𝐲 𝐠𝐨 𝐮𝐰𝐢𝐞𝐥𝐛𝐢𝐚𝐣ą, 𝐚𝐥𝐞 𝐭𝐞ż 𝐳𝐚𝐫𝐚𝐳𝐞𝐦 𝐜𝐢, 𝐤𝐭ó𝐫𝐳𝐲 𝐳𝐚 𝐧𝐢𝐦 𝐧𝐢𝐞 𝐩𝐫𝐳𝐞𝐩𝐚𝐝𝐚𝐣ą…
Z.W.: Jego śpiew to coś pomiędzy samotnością a upiornością, a w połączeniu z riffami Tony’ego i tekstami Geezera (odpowiednio Iommi i Butler- przyp. red.), to jest perfekcyjne połączenie…
𝐌.𝐂𝐳.: 𝐓𝐰ó𝐣 𝐠ł𝐨𝐬 𝐳 𝐤𝐨𝐥𝐞𝐢, 𝐛𝐫𝐳𝐦𝐢 𝐩𝐨𝐝𝐨𝐛𝐧𝐢𝐞 𝐝𝐨 𝐠ł𝐨𝐬𝐮 𝐎𝐳𝐳𝐲’𝐞𝐠𝐨 …
Z.W.: Wiesz Zakk Sabbath to taki zespół weselny, więc mogę śpiewać jak Ozzy, J.D (John DeServio- basista Zakk Sabbath i Black Label Society- przyp. red.) może udawać Jima Morrisona. Ja mogę też podrabiać Neil Diamonda (tu Zakk zaczyna donośnie śpiewać- przyp. red.) „ They’re coming to America…” ! Ooo, a może założę kower band Neila Diamonda (śmiech).
𝐌.𝐂𝐳.: 𝐂𝐳𝐲 𝐰𝐲𝐬𝐭ą𝐩𝐢𝐬𝐳 𝐧𝐚 𝐭𝐲𝐦 𝐤𝐨𝐧𝐜𝐞𝐫𝐜𝐢𝐞 𝐫𝐞𝐚𝐤𝐭𝐲𝐰𝐚𝐜𝐲𝐣𝐧𝐲𝐦 𝐁𝐥𝐚𝐜𝐤 𝐒𝐚𝐛𝐛𝐚𝐭𝐡 𝐰 𝐁𝐢𝐫𝐦𝐢𝐧𝐠𝐡𝐚𝐦, 𝟓 𝐥𝐢𝐩𝐜𝐚 𝐭𝐞𝐠𝐨 𝐫𝐨𝐤𝐮?
Z.W.: Tak. Wiesz dla nas wszystkich, którzy tego dnia zagrają ,Black Sabbath to ogromna inspiracja. Gdyby nie oni, prawdopodobnie byśmy nie istnieli. To będzie ogromny zaszczyt, wziąć udział w tak wspaniałym przedsięwzięciu.
𝐌.𝐂𝐳.: 𝐎𝐳𝐳𝐲 𝐣𝐞𝐬𝐭 𝐨𝐛𝐞𝐜𝐧𝐢𝐞 𝐰 𝐧𝐢𝐞 𝐧𝐚𝐣𝐥𝐞𝐩𝐬𝐳𝐞𝐣 𝐟𝐨𝐫𝐦𝐢𝐞, 𝐣𝐚𝐤 𝐦𝐲ś𝐥𝐢𝐬𝐳 𝐣𝐚𝐤 𝐛ę𝐝𝐳𝐢𝐞 𝐰𝐲𝐠𝐥ą𝐝𝐚ł 𝐣𝐞𝐠𝐨 𝐰𝐲𝐬𝐭ę𝐩 𝐧𝐚 𝐭𝐲𝐦 𝐤𝐨𝐧𝐜𝐞𝐫𝐜𝐢𝐞?
Z.W.: Mam nadzieję, iż Ozzy będzie tego dnia w tak znakomitej formie, iż zaraz po nim, wykorzysta swoją energię, odpali maszynę koncertową i wrócimy na wspólną trasę, na pełnej!
𝐌.𝐂𝐳.: 𝐂𝐳𝐲 𝐦𝐨ż𝐞𝐦𝐲 𝐬𝐢ę 𝐬𝐩𝐨𝐝𝐳𝐢𝐞𝐰𝐚ć 𝐚𝐥𝐛𝐮𝐦𝐮 „𝐁𝐨𝐨𝐤 𝐎𝐟 𝐒𝐡𝐚𝐝𝐨𝐰𝐬 𝐈𝐈𝐈” 𝐰 𝐩𝐫𝐳𝐲𝐬𝐳ł𝐲𝐦 𝐫𝐨𝐤𝐮? 𝐏𝐢𝐞𝐫𝐰𝐬𝐳𝐚 𝐜𝐳ęść 𝐮𝐤𝐚𝐳𝐚ł𝐚 𝐬𝐢ę 𝐰 𝟏𝟗𝟗𝟔, 𝐝𝐫𝐮𝐠𝐚 𝐰 𝟐𝟎𝟏𝟔, 𝐰𝐢ę𝐜 𝐢𝐝ą𝐜 𝐭𝐲𝐦 𝐭𝐨𝐤𝐢𝐞𝐦 𝐰 𝐩𝐫𝐳𝐲𝐬𝐳ł𝐲𝐦 𝐫𝐨𝐤𝐮 𝐧𝐚𝐠𝐫𝐚𝐬𝐳 𝐦𝐨ż𝐞 𝐭𝐫𝐳𝐞𝐜𝐢ą 𝐜𝐳ęść?
Z.W.: W 2026 najprawdopodobniej powstanie kolejny album Black Label Society. Pracujemy już nad nowym materiałem, niedługo ukażą się single go promujące. „Book of Shadows III” też mam w planach, ale nie będzie to przyszły rok.
𝐌.𝐂𝐳.: 𝐉𝐚𝐤 𝐰𝐬𝐩𝐨𝐦𝐢𝐧𝐚𝐬𝐳 𝐬𝐞𝐬𝐣ę 𝐧𝐚𝐠𝐫𝐚𝐧𝐢𝐨𝐰ą 𝐝𝐨 𝐚𝐥𝐛𝐮𝐦𝐮 𝐁𝐥𝐚𝐜𝐤𝐟𝐨𝐨𝐭 „𝐀𝐟𝐭𝐞𝐫 𝐭𝐡𝐞 𝐑𝐞𝐢𝐠𝐧” 𝐳 𝟏𝟗𝟗𝟒, 𝐧𝐚 𝐤𝐭ó𝐫𝐲𝐦 𝐠𝐨ś𝐜𝐢𝐧𝐧𝐢𝐞 𝐳𝐚𝐠𝐫𝐚ł𝐞ś 𝐧𝐚 𝐠𝐢𝐭𝐚𝐫𝐳𝐞?
Z.W.: Uwielbiam Rickey Medlocke (wokalista i gitarzysta Blackfoot- przyp. red.) Zadzwonił do mnie, odebrał mnie z hotelu i zabrał na sesję nagraniową tego albumu. To był dla mnie -wieloletniego fana twórczości Ricky’ego- olbrzymi zaszczyt. Wiesz on tworzył historię muzyki southern rockowej. Rickey gra jeszcze z Lynyrd Skynyrd na gitarze, a poza tym to świetny wokalista. Co ważne dba o siebie, więc myślę iż jeszcze długo będziemy mogli się cieszyć, jego obecnością na scenie.
𝐌.𝐂𝐳.: 𝐀𝐥𝐛𝐮𝐦𝐞𝐦 „𝐏𝐫𝐢𝐝𝐞 & 𝐆𝐥𝐨𝐫𝐲” (𝐰𝐲𝐝𝐚𝐧𝐲 𝐰 𝟏𝟗𝟗𝟒- 𝐩𝐫𝐳𝐲𝐩. 𝐫𝐞𝐝.) 𝐨𝐝𝐝𝐚ł𝐞ś 𝐧𝐢𝐞𝐣𝐚𝐤𝐨 𝐡𝐨ł𝐝 𝐰𝐬𝐳𝐲𝐬𝐭𝐤𝐢𝐦 𝐭𝐲𝐦 𝐳𝐞𝐬𝐩𝐨ł𝐨𝐦 𝐬𝐨𝐮𝐭𝐡𝐞𝐫𝐧 𝐫𝐨𝐜𝐤𝐨𝐰𝐲𝐦…
Z.W.: Tak, dokładnie. Nagrywając ten album myślałem, żeby uczcić muzykę takich grup jak: Allman Brothers Band, Blackfoot, Lynyrd Skynyrd, Official Molly Hatchet, Marshall Tucker Band …
𝐌.𝐂𝐳.: 𝐏𝐨𝐧𝐚𝐝𝐭𝐨 𝐳𝐚𝐠𝐫𝐚ł𝐞ś 𝐚𝐤𝐮𝐬𝐭𝐲𝐜𝐳𝐧𝐲 𝐬𝐞𝐭, 𝐣𝐚𝐤𝐨 𝐣𝐞𝐝𝐞𝐧 𝐳 𝐠𝐨ś𝐜𝐢 𝐧𝐚 𝐤𝐨𝐧𝐜𝐞𝐫𝐜𝐢𝐞 𝐋𝐲𝐧𝐲𝐫𝐝 𝐒𝐤𝐲𝐧𝐲𝐫𝐝 𝐰 𝟏𝟗𝟗𝟑…
Z.W.: To było niesamowite doświadczenie. Zaprzyjaźniłem się też z Garym (Rossington- gitarzysta i jeden z założycieli Lynyrd Skynyrd, zmarł w 2023- przyp. red.). Pamiętam te historie, które opowiadał na potrzeby wywiadu do magazynu Guitar World Magazine, coś niebywałego co ci goście przeżyli. Historia rock & rolla. Słuchałem tego jako fan, z wypiekami na twarzy…
𝐌.𝐂𝐳.: 𝐍𝐚𝐰𝐞𝐭 𝐰 𝐦𝐮𝐳𝐲𝐜𝐞 Pantera, 𝐰 𝐤𝐭ó𝐫𝐲𝐦 𝐭𝐨 𝐳𝐞𝐬𝐩𝐨𝐥𝐞 𝐭𝐞ż 𝐨𝐛𝐞𝐜𝐧𝐢𝐞 𝐠𝐫𝐚𝐬𝐳, 𝐦𝐨ż𝐧𝐚 𝐮𝐬ł𝐲𝐬𝐳𝐞ć 𝐭𝐞 𝐞𝐥𝐞𝐦𝐞𝐧𝐭𝐲 𝐬𝐨𝐮𝐭𝐡𝐞𝐫𝐧 𝐫𝐨𝐜𝐤𝐚…
Z.W.: Tak, oni pochodzą z Teksasu i nasiąknęli tym bluesem z Południa Stanów. Nieważne jak ciężko grają, jednak jest w ich muzyce ten element bluesa… .
𝐌.𝐂𝐳.: 𝐒ł𝐲𝐬𝐳𝐚ł𝐞𝐦 𝐳𝐚𝐛𝐚𝐰𝐧ą 𝐡𝐢𝐬𝐭𝐨𝐫𝐢ę 𝐧𝐚 𝐭𝐞𝐦𝐚𝐭 𝐭𝐰𝐨𝐣𝐞𝐠𝐨 𝐬𝐩𝐨𝐭𝐤𝐚𝐧𝐢𝐚 𝐳 Les Paulem…
Z.W.: Tak, kiedy dołączyłem do Ozzy’ego, wspierała mnie firma Gibson. Les Paul to legendarna postać, stworzył technikę nagrywania wielościeżkowego, także właśnie gitary Gibson, sygnowane jego nazwiskiem… . Pamiętam jak stałem obok niego na scenie i wtedy miałem mocno natapirowane włosy (moda szczególnie dominująca, wśród zespołów glam metalowych, w latach osiemdziesiątych- przyp. red.) . Les krzyczy do mnie: „ Hej! Weź mi sprzed oczu, te pieprzone włosy!”. To było przezabawne (śmiech).
𝐌.𝐂𝐳.: 𝐉𝐚𝐤 𝐰𝐲𝐠𝐥ą𝐝𝐚ł𝐨 𝐭𝐰𝐨𝐣𝐞 𝐩𝐫𝐳𝐞𝐬ł𝐮𝐜𝐡𝐚𝐧𝐢𝐞 𝐝𝐨 𝐳𝐞𝐬𝐩𝐨ł𝐮 𝐎𝐳𝐳𝐲’𝐞𝐠𝐨?
Z.W.: Ozzy powiedział mi: „Zakk graj z serca i zrób mi kanapkę z szynką, tylko nie dodawaj za dużo musztardy”. To właśnie zrobiłem i dlatego dostałem tę posadę, bowiem wszyscy pozostali gitarzyści, którzy byli przesłuchiwani, dodawali za dużo musztardy (śmiech).
𝐌.𝐂𝐳.: 𝐌ó𝐰𝐢 𝐬𝐢ę ż𝐞 𝐰𝐢ę𝐤𝐬𝐳𝐨ść 𝐤𝐨𝐦𝐩𝐨𝐳𝐲𝐜𝐣𝐢 𝐎𝐳𝐳𝐲’𝐞𝐠𝐨 𝐬𝐭𝐰𝐨𝐫𝐳𝐲𝐥𝐢 𝐦𝐮𝐳𝐲𝐜𝐲 𝐳 𝐧𝐢𝐦 𝐰𝐬𝐩ół𝐩𝐫𝐚𝐜𝐮𝐣ą𝐜𝐲 𝐢 𝐦𝐢𝐚ł 𝐬𝐳𝐜𝐳ęś𝐜𝐢𝐞 𝐨𝐭𝐚𝐜𝐳𝐚ć 𝐬𝐢ę 𝐳𝐝𝐨𝐥𝐧𝐲𝐦𝐢 𝐥𝐮𝐝ź𝐦𝐢, 𝐭𝐚𝐤𝐢𝐦𝐢 𝐣𝐚𝐤 𝐭𝐲. 𝐉𝐚𝐤 𝐰𝐲𝐠𝐥ą𝐝𝐚ł𝐨 𝐭𝐨 𝐳 𝐭𝐰𝐨𝐣𝐞𝐣 𝐩𝐞𝐫𝐬𝐩𝐞𝐤𝐭𝐲𝐰𝐲?
Z.W.: Taka jest rola gitarzysty. Randy skomponował dla Ozzy’ego „I Don’t Know”, Jake E. Lee „Bark At The Moon”, a ja chociażby „Miracle Man”. W moim przypadku wyglądało to standardowo, po prostu jamowaliśmy sobie z Ozzym, podrzucałem mu swoje riffy a on wybierał te, które mu odpowiadały i układał do tego linie wokalne.
𝐌.𝐂𝐳.: Generation Axe Tour 𝐭𝐨 𝐢𝐧𝐭𝐞𝐫𝐞𝐬𝐮𝐣ą𝐜𝐲 𝐩𝐫𝐨𝐣𝐞𝐤𝐭 𝐠𝐢𝐭𝐚𝐫𝐨𝐰𝐲, 𝐝𝐨 𝐤𝐭ó𝐫𝐞𝐠𝐨 𝐭𝐚𝐤ż𝐞 𝐝𝐨łą𝐜𝐳𝐲ł𝐞ś. 𝐉𝐚𝐤 𝐭𝐨 𝐬𝐢ę 𝐬𝐭𝐚ł𝐨?
Z.W.: To był pomysł Steve Vaia . Zaprosił do współpracy gitarzystów, których dobrze zna, czyli poza mną są to: Nuno Bettencourt, Official Yngwie Malmsteen, Tosina Abasi. Bardzo miło wspominam te nasze wspólne trasy, wspaniały czas. Wszyscy jesteśmy przyjaciółmi i Steve bardzo sprawnie to wszystko dla nas zorganizował.
𝐌.𝐂𝐳.: 𝐍𝐚𝐣𝐛𝐚𝐫𝐝𝐳𝐢𝐞𝐣 𝐧𝐢𝐞𝐳𝐰𝐲𝐤ł𝐞 𝐦𝐢𝐞𝐣𝐬𝐜𝐞, 𝐰 𝐤𝐭ó𝐫𝐲𝐦 𝐳𝐝𝐚𝐫𝐳𝐲ł𝐨 𝐜𝐢 𝐬𝐢ę 𝐳𝐚𝐠𝐫𝐚ć 𝐤𝐨𝐧𝐜𝐞𝐫𝐭?
Z.W.: Z Zakk Sabbath, graliśmy koncerty dla znajomych. Zdarzało się występować u kogoś w: kuchni , piwnicy, ogrodzie, przyjęciach urodzinowych dla dzieci, czy w szkole. To było dobra zabawa, w gronie najbliższych przyjaciół. Trochę powrót do czasów nastoletnich, kiedy właśnie w takich okolicznościach zdarzało się mi występować.
𝐌.𝐂𝐳.: 𝐉𝐚𝐤 𝐰𝐬𝐩𝐨𝐦𝐢𝐧𝐚𝐬𝐳 𝐬𝐰𝐨𝐣ą 𝐩𝐢𝐞𝐫𝐰𝐬𝐳ą 𝐩𝐫𝐨𝐟𝐞𝐬𝐣𝐨𝐧𝐚𝐥𝐧ą 𝐬𝐞𝐬𝐣ę 𝐧𝐚𝐠𝐫𝐚𝐧𝐢𝐨𝐰ą?
Z.W.: Zanim dołączyłem do Ozzy’ego grałem w zespole Zyris, z którym dokonałem swoich pierwszych studyjnych nagrań (rok 1986- przyp. red.). To było ekscytujące, zupełnie nowe doświadczenie. Kiedy wchodzisz do studia i zdajesz sobie sprawę: „Ooo, to tak się robi!”. Niesamowite uczucie, kiedy to co stworzyłeś w swojej głowie, zostaje zarejestrowane i „ożywa”.
𝐌.𝐂𝐳.: 𝐑𝐚𝐧𝐝𝐲 𝐂𝐚𝐬𝐭𝐢𝐥𝐥𝐨 𝐭𝐨 𝐛𝐲ł 𝐳𝐧𝐚𝐤𝐨𝐦𝐢𝐭𝐲 𝐩𝐞𝐫𝐤𝐮𝐬𝐢𝐬𝐭𝐚 (𝐳𝐦𝐚𝐫ł 𝐰 𝟐𝟎𝟎𝟐- 𝐩𝐫𝐳𝐲𝐩. 𝐫𝐞𝐝.), 𝐳 𝐤𝐭ó𝐫𝐲𝐦 𝐦𝐢𝐚ł𝐞ś 𝐩𝐫𝐳𝐲𝐣𝐞𝐦𝐧𝐨ść 𝐠𝐫𝐚ć 𝐮 𝐎𝐳𝐳𝐲’𝐞𝐠𝐨. 𝐉𝐚𝐤𝐢 𝐛𝐲ł 𝐩𝐫𝐲𝐰𝐚𝐭𝐧𝐢𝐞?
Z.W.: Randy to był mój kumpel. Facet o wielkim sercu, którego wszyscy kochali. Wieczór po każdym koncercie z Randym, był jak piątkowy wieczór (śmiech). Ostatni raz zagraliśmy razem bodajże w Australii (trasa „The Ozzman Cometh” z 1998 roku- przyp. red.). Poza mną, Randym i Ozzym, był także Mike Inez na basie, czyli skład z albumu „No More Tears” .
𝐌.𝐂𝐳.: 𝐙𝐚𝐠𝐫𝐚𝐧𝐢𝐞 𝐰 𝐟𝐢𝐥𝐦𝐢𝐞 „𝐑𝐨𝐜𝐤 𝐒𝐭𝐚𝐫”, 𝐭𝐨 𝐭𝐞ż 𝐳𝐚𝐩𝐞𝐰𝐧𝐞 𝐛𝐲ł𝐨 𝐝𝐥𝐚 𝐜𝐢𝐞𝐛𝐢𝐞 𝐢𝐧𝐭𝐞𝐫𝐞𝐬𝐮𝐣ą𝐜𝐞 𝐝𝐨ś𝐰𝐢𝐚𝐝𝐜𝐳𝐞𝐧𝐢𝐞…
Z.W.: Tak. To było wspaniałe! Byłem wówczas w studio nagraniowym i zadzwonili do mnie z propozycją wystąpienia w tym filmie. Miałem pić piwo, grać na gitarze na scenie, postrzelać z dubeltówki … . Brzmiało jak dobra zabawa (śmiech). Dołączyłem więc do obsady. Poznałem wspaniałych ludzi, takich jak aktorzy: Jennifer Aniston, Mark Wahlberg, Timothy Olyphant, Jason Flemyng …. Poza tym, moich kolegów z zespołu zagrali basista Jeff Pilson i perkusista Jason Bonham. Wszyscy oni byli bardzo pomocni, przy powstaniu scen z moim udziałem. Mimo iż trzeba było być na planie już od piątej rano, to bardzo miło wspominam tamten czas.
𝐌.𝐂𝐳.: 𝐂𝐳𝐞𝐠𝐨 𝐣𝐞𝐬𝐳𝐜𝐳𝐞 𝐦𝐨ż𝐞𝐦𝐲 𝐧𝐢𝐞 𝐰𝐢𝐞𝐝𝐳𝐢𝐞ć 𝐨 𝐙𝐚𝐤𝐤𝐮 𝐖𝐲𝐥𝐝𝐳𝐢𝐞?
Z.W.: Wiesz, ja jestem prostym człowiekiem. Wstaje rano, spędzam czas z moją żoną, dziećmi, psami, a później zajmuje się muzyką. Taki właśnie jestem.
𝐌.𝐂𝐳.: 𝐍𝐚𝐣𝐛𝐚𝐫𝐝𝐳𝐢𝐞𝐣 𝐬𝐳𝐚𝐥𝐨𝐧𝐚 𝐫𝐳𝐞𝐜𝐳, 𝐤𝐭ó𝐫ą 𝐰 ż𝐲𝐜𝐢𝐮 𝐳𝐫𝐨𝐛𝐢ł𝐞ś? 𝐍𝐢𝐞 𝐦ó𝐰𝐢ę 𝐭𝐮 𝐨 𝐰𝐲𝐫𝐳𝐮𝐜𝐚𝐧𝐢𝐮 𝐭𝐞𝐥𝐞𝐰𝐢𝐳𝐨𝐫ó𝐰 𝐩𝐫𝐳𝐞𝐳 𝐨𝐤𝐧𝐨 (ś𝐦𝐢𝐞𝐜𝐡)
Z.W.: Uważaj, bo to będzie petarda… Nie dodanie cukru i spienionego mleka do kawy. Wypicie takiej czarnej, mocnej, totalnie surowej. To było coś tak szalonego, nie do opanowania (śmiech).
𝐌.𝐂𝐳.: 𝐂𝐳𝐲 𝐦𝐚𝐬𝐳 𝐰 𝐩𝐥𝐚𝐧𝐚𝐜𝐡, 𝐧𝐚𝐩𝐢𝐬𝐚𝐧𝐢𝐞 𝐬𝐰𝐨𝐣𝐞𝐣 𝐚𝐮𝐭𝐨𝐛𝐢𝐨𝐠𝐫𝐚𝐟𝐢𝐢?
Z.W.: Wyglądałaby tak. Otwierasz ją i na pierwsze stronie byłoby napisane: Gra na gitarze, kocha swoją żonę, dzieci, psy… a i uwielbia też Black Sabbath. Koniec (śmiech).

Dziękujemy Michałowi Czaplickiemu za możliwość udostępnienia tego materiału!