Chirurgiczna biel, złowroga korporacja i intryga w tle. Jeden z najlepszych seriali ostatnich lat powraca z drugim sezonem.
Rozdzielenie skradło serca widzom z kilku powodów. Sam pomysł na historię o pracownikach, którzy na terenie firmy stają się kimś innym, zdaje się unikatowy w morzu miałkich produkcji. Wielu z nas serial ten humorystycznie przypomina o bezsensowości pracy w korporacji. Przede wszystkim od początku widać było jednak, iż twórcy wiedzą, dokąd zmierzają, tworząc przy tym zagadkowy klimat. To właśnie było moją największą obawą względem nowego sezonu – iż scenarzyści wyprztykali się już z wszystkich pomysłów, a całą tajemnicę szlag trafi. jeżeli targały wami podobne wątpliwości, pozwólcie, iż was uspokoję.
Zanim przejdę do zachwytów, kilka słów o fabule. Po wydarzeniach z finału pierwszego sezonu, Mark S. wraca do pracy. Okazuje się jednak, iż minęło trochę czasu, bo wycieczka do świata zewnętrznego nieźle tam namieszała. Nie jest również bez znaczenia to, co powiedział, gdy znalazł się na moment na imprezie swojej siostry. Kolejną niespodzianką jest nowy kierownik piętra, czyli pan Milchick. Cóż, każde kolejne zdanie mogłoby stać się spoilerem, dlatego na tym poprzestanę. W końcu jedną z najmocniejszych stron Rozdzielenia jest mozolne rozplątywanie sieci wskazówek i tajemnic tak, by odpowiedzi zaczęły do nas spływać dopiero pod koniec sezonu.
Jestem pod wielkim wrażeniem, jak przemyślany jest tutaj storytelling. Wciąż nie wiemy, czym Lumon się zajmuje, wciąż zadajemy sobie mnóstwo pytań, ale widz ani na moment nie traci pewności, iż twórcy doskonale znają odpowiedzi. Nic tutaj nie jest bezmyślnie wrzucone w fabułę. W tym sezonie spędzamy trochę więcej czasu poza firmą. Fenomenalnie wypada odcinek czwarty, który zachwyca realizacją w nowym miejscu. Nie tylko on jest zresztą na swój sposób wyjątkowy. Odcinki siódmy i ósmy nawiązują do całkowicie odmiennej stylistyki i one wszystkie mogłyby być małymi arcydziełami. A finał? Istna jazda bez trzymanki. Rozdzielenie to też występy aktorskie z najwyższej półki, a tym razem największe pole do popisu miała Britt Lower – i nie zawiodła. Pojawia się też kilka świeżych postaci, a nowi członkowie obsady trzymają poziom. Najbardziej pamiętna będzie dla mnie Sarah Bock w roli pani Huong.

Przeczytałam gdzieś, iż wypróbowano pięćdziesiąt białych farb o różnych odcieniach, żeby sprawdzić, która będzie najlepiej wyglądać w kadrze. Jestem skłonna w to uwierzyć, bo to po prostu widać. Świetna scenografia, zabawa światłem i kolorystyką, nieoczywiste ujęcia i fenomenalna praca kamery. Rzadko widuje się dziś seriale realizowane na takim poziomie. Równie dopieszczone scenariuszowo są dialogi – cięte, błyskotliwe, niejednokrotnie humorystyczne.
Jakby tego było mało, Rozdzielenie bawi się z naszymi granicami tego, co etyczne czy akceptowalne. o ile w jednym ciele żyją dwie osoby, czy oboje są w tym samym związku małżeńskim? Co możemy zakwalifikować jako zdradę, a co jako nadużycie? Pomysł ten otwiera mnóstwo możliwości na konflikty i dylematy, a twórcy czerpią z tego garściami. Ostatecznie na całość można też spojrzeć jak na wielką metaforę. Bo może rzeczywiście na te osiem godzin dziennie stajemy się kimś zupełnie innym?
Rozdzielenie to nie tylko prosta przestroga, by nie ufać wielkim korporacjom. To złożona opowieść, którą można analizować na wielu poziomach. Od strony technicznej naprawdę kilka można tej produkcji zarzucić, ale co najważniejsze, jest po prostu szalenie wciągająca. Po tym sezonie myślę, iż nie tylko nie opuszcza swojego zasłużonego miejsca na podium najlepszych seriali tego wieku, ale wspina się na nim jeszcze wyżej.
fot. główna: materiały prasowe