Egmont po 17 latach zdecydował się ponownie wydać dzieło Franka Millera. Ronin przypomina o czasach świetności autorskiego geniuszu, sprawnie łącząc czasy feudalnej Japonii z science fiction.
W odległej przeszłości władca z feudalnej Japonii zostaje pokonany przez istotę czystego zła – demona Agata. Młody wojownik, któremu nie udało się ochronić władcy, staje się pozbawionym pana samurajem – roninem – i przysięga demonowi zemstę. W niedalekiej przyszłości wielka korporacja w miejskiej dżungli Nowego Jorku przygotowuje się do wypuszczenia śmiertelnie niebezpiecznej nowej technologii. Jedynymi osobami, które starają się sprzeciwić jej wprowadzeniu, są niepełnosprawny telepata i bezkompromisowa dowódczyni ochrony. Kiedy te dwa światy się zderzą, marzenia i rzeczywistość zleją się w ostatecznej, apokaliptycznej bitwie – a w sercu chaosu samotny samuraj stanie przed ostatecznym testem swojej wierności.
– opis wydawcy
Frank Miller bezsprzecznie zapisał się na kartach komiksowej historii. Amerykański twórca pracował już dla największych wydawniczych gigantów. Rysował i pisał o przygodach Daredevila, Spider-Mana czy Batmana. Wizjoner i niezaprzeczalny autorytet swoich czasów, inspirował innych do tworzenia kolejnych dzieł. Poza pracą dla Marvela czy DC tworzył również autorskie komiksy, takie jak chociażby 300, Sin City czy Ronin właśnie. Ten ostatni został opublikowany w formie zeszytów w latach 1983–1984 i doczekał się 2 wydań zbiorczych. Polski czytelnik mógł zapoznać się po raz pierwszy z tą historią w 2007 roku, kiedy została wydana przez Egmont. Po 17 latach wydano ją ponownie w nieco wzbogaconej wersji na 40– lecie. Ja zapoznaję się z Roninem po raz pierwszy.
Zobacz także: Jonka, Jonek i Kleks. Wydanie jubileuszowe. Tom 2 – recenzja komiksu
Sam zarys fabuły jest dla mnie niesamowicie interesujący i intrygował mnie, odkąd przeczytałem opis po raz pierwszy. Przez wiele lat interesowałem się kulturą Japonii i z lektury można wyczytać, iż Frak Miller miał podobnie. Z Ronina wybrzmiewa uznanie i hołd skierowany w stronę japońskich tradycji i dziedzictwa kulturowego. Komiks rozpoczyna się właśnie wtedy, gdy samurajowie stąpali po ziemi, walcząc o honor. Następnie przenosi nas do Nowego Jorku w niedalekiej przyszłości, gdzie honor niemal nie istnieje. Światem rządzi za korupcja i prawo silniejszego. Gdy zaprzysiężony ronin splotem wydarzeń wyląduje w przyszłości, będzie miał nie małe trudności, aby odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Scenariuszowo jest niestety różnie. Pomimo wszystkich odniesień do feudalnej Japonii, w którymś momencie lektury rozjechała mi się wizja autora na całą tę historię. Akcji jest mnóstwo i przez większość czasu ronin sieka przeciwników na prawo i lewo. Z jednej strony można przewidzieć, dokąd zmierza ta fabuła, z drugiej to może być kwestia tego, iż zapoznałem się z nią po 40 latach od powstania i na nikim już takie scenariuszowe rewelacje nie robią wrażenia. A przynajmniej na mnie. Chłonąc popkulturę niemal z każdej strony, trudno jest nie widzieć już po czasie pewnych klisz czy zabiegów artystycznych. Gdybym miał wybrać, to chętniej sięgnąłbym ponownie po 300 czy Sin City, do których dochodzi już nostalgia. Niemniej komiks czyta się niemal z zapartym tchem, a spora część współczesnych artystów mogłaby pozazdrościć Millerowi talentu do opowiadania historii.
Zobacz także: Wujek Sknerus i Dziesięciocentówka Nieskończoności – recenzja komiksu
Poza frajdą z czytania Ronin dostarczył mi powód do wielu refleksji. Część kadrów pozbawiona jest dialogów, a czytelnik musi dopowiedzieć sobie pewne rzeczy, sugerując się mimiką czy gestami bohaterów. o ile miałbym nakreślić siłę tego dzieła, to właśnie tym jest Ronin – skłaniającym do zatrzymania się na chwilę i czerpania garściami z geniuszu Franka Millera. Niejako jest coraz bardziej aktualny, chociażby w erze coraz częściej pojawiającego się AI. Gdzie kończy się granica tego, co wolno maszynom, a czego nie? I czy potrzebujemy ich aż tak bardzo?
Mówi się, iż styl graficzny Franka Millera kocha się albo nienawidzi. Ja zwykle należę do tej pierwszej grupy. Absolutnie pokochałem go za sprawą już wcześniej wspomnianego Sin City, w którego kadry mógłbym wpatrywać się godzinami. Z Roninem natrafiłem na parę zgrzytów. O ile panele dynamiczne czy te prezentujące krajobraz wciąż bardzo mi się podobają, tak te dialogowe, a już szczególnie dziejące się w siedzibie Aquariusa, to tragedia. Dodając do tego intensywne kolory (zieleń i żółć), to od części z nich bolały oczy. Miller eksperymentuje ze strukturą komiksu i paletą kolorów w takim stopniu, iż często musiałem wlepiać oczy nieco dłużej w stronę. Można jednak traktować to jako zaletę, bo to nie jest komiks do przeczytania na kolanie. Dawkowałem sobie tę historię zeszyt na dzień i w taki sposób polecam go skonsumować.
Zobacz także: Sandman: Teatr tajemnic. Tom 1 – recenzja komiksu. Teatr oryginalności
Oceniając Ronina, jestem nieco rozdarty. Z jednej strony widać na pierwszy rzut oka, iż jest to dzieło pełną gębą. Prawdziwy komiks retro połączony z geniuszem artystycznym Franka Millera w klimacie feudalnej Japonii i cyberpunku. Z drugiej zaś strony przez cały czas nie jestem pewien, czy mi się do końca podobał. Były fragmenty, przez które cieszyłem się, iż zapoznaję się z tym komiksem, ale zdarzały się też takie, które chętnie bym pominął. Całkowicie bezpiecznie polecę go jedynie osobom, które już pierwsze kroki z twórczością artysty mają już za sobą. Myślę, iż ostatecznie się nie zawiedziecie, ale nie będzie efektu wow!
Źródło grafiki głównej: okładka komiksu, Egmont