Grzegorz Daukszewicz po blisko trzech latach wrócił do Bielska-Białej. Wszystko za sprawą kontynuacji filmu „Uwierz w Mikołaja”. Zdjęcia do drugiej części rozpoczęły się pod koniec stycznia.
W rozmowie z red. Mariolą Morcinkovą Daukszewicz opowiada nie tylko o roli Mikołaja i o tym, jak zmienił się od czasu zakończenia zdjęć do pierwszej części jako aktor, ale też o życiowych zmianach i… roli ojca.
Ponownie spotykamy się w Bielsku-Białej, gdzie blisko trzy lata temu nagrywano pierwszą część filmu „Uwierz w Mikołaja”. Jak wraca się w te strony?
Do Bielska wraca się trochę tak, jak w rodzinne strony. Choć podobnie, jak trzy lata temu, do tej pory nie miałem za bardzo okazji zapoznać się z pięknem tego miasta. Kiedy rozmawiamy, mam wyjątkowo wolny dzień, więc mam zamiar wybrać się w góry i zaliczyć jakiś masaż. Chciałbym też pochodzić po rynku, ale już się trochę po nim nachodziłem podczas zdjęć. (śmiech) Jestem zachwycony nie tylko lokalną architekturą, ale też różnymi innymi zakamarkami. Uwielbiam antykwariaty, więc to dla mnie raj, bo jest ich tu naprawdę sporo.
Zawód aktora jest jednak magiczny, prawda? Krótko po świętach, można tę magię poczuć raz jeszcze. Dobrze, iż tych świątecznych scen nie gracie w upale, bo i tak się czasem zdarza…
Choć mówi się, „Święta, święta i po świętach“, to w świecie filmu można je przeżyć raz jeszcze.
Jak to było z Twoją wiarą w Świętego Mikołaja? Jak długo wierzyłeś, iż jegomość z siwą brodą rozdaje prezenty i spełnia najskrytsze marzenia?
Przyznam, iż w Świętego Mikołaja wierzyłem bardzo długo, a choćby dłużej niż przeciętny dzieciak. Kiedy rodzice, w porozumieniu z moim starszym bratem, postanowili mi uświadomić, iż Święty Mikołaj jest wytworem kolektywnej wyobraźni, płakałem. Zanim prawda wyszła na jaw, rodzice w bardzo pieczołowity i sprytny sposób tę wiarę we mnie podsycali. Kiedy nadchodziła wigilia, prosili, abyśmy schowali się do pokoju, bo w przeciwnym razie Mikołaj ucieknie. Zadbali o to, by po fakcie widoczne były ślady butów, w otwartym więc szeroko oknie szukałem go, ale nigdy nie znalazłem.
Zaszczepiasz tę wiarę swojej córeczce?
Moja córeczka pozostało mała, więc nie wytrącam jej póki co z tych przekonań. Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, iż to bardzo delikatna materia, a co za tym idzie, uważam, iż młodego człowieka trzeba powoli wprowadzać w realny świat, by za długo nie bujał w obłokach.
Wolisz dawać czy dostawać prezenty?
Zdecydowanie wolę dawać prezenty.
Jaki prezent z dziecięcych lat zapisał się w Twojej pamięci szczególnie?
Coraz trudniejsze te pytania. (śmiech) Jako dziecko bardzo lubiłem nie tylko klasyczne zabawki, ale też gry wideo. Dlatego, wspomnę tutaj o konsoli do gier Nintendo 64. Byłem nią zachwycony. Podejrzewam jednak, iż gdybyś zadała mi to pytanie w innych okolicznościach, odpowiedź byłaby inna.
To właśnie kilka dni temu tutejszy rynek drugi już raz zmienił się w scenerię dla filmowej produkcji. Co oznacza to dla Twojego bohatera, Mikołaja?
Nasza historia jest kontynuowana mniej więcej po upływie półtora roku od wydarzeń z pierwszej części filmu. Widz Mikołaja zastanie innego, dojrzalszego, kiedy jego związek z Agnieszką (w tej roli Aleksandra Grabowska – przyp. red.) kwitnie. Jednak, jak to w komediach romantycznych bywa, sielanka w pewnym momencie zostaje przerwana.
W pierwszej części dałeś się poznać jako nie do końca święty Mikołaj (śmiech)
To prawda, ale dobre ma intencje. Będę go bronił. Czasem chcemy dobrze, a wychodzi, jak zawsze. (śmiech)
Agnieszka kompletnie zmieniła jego podejście do życia. Warto mieć taką osobę, prawda?
Nieważne, czy to partner, przyjaciel, czy ktoś z rodziny. Dobrze jest mieć człowieka, który jest nas w stanie zakorzenić, ponieważ mamy tendencję wiecznego poszukiwania, ucieczek.
To naturalny proces. Chcemy się rozwijać, wydaje nam się, iż to łączy się ze związaniem skrzydeł, natomiast, jeżeli trafi się na odpowiedniego człowieka w swoim życiu, to te skrzydła umacnia.
Z Aleksandrą Grabowską od samego początku tworzycie wspaniały filmowy duet. Widać, iż lubicie się również prywatnie. Mam wrażenie, iż Ola jest zdecydowanie bardziej przekonana do social mediów niż Ty.
Zdecydowanie. (śmiech) Wychowałem się w retro-domu. Mój ojciec do dzisiaj pisze na maszynie do pisania. Ciężko oczekiwać ode mnie, iż będę kiedykolwiek śmigał w technologii. Podczas spaceru tutejszymi uliczkami, Ola rozmawiała z Chatem GPT. Dla mnie to kosmos. (śmiech) Mi wystarczy, iż założyłem Instagrama. Wszyscy i tak mówią, iż o kilka lat za późno. W pewnym wieku, uczenie się nowych technologii, jest dużo bardziej karkołomnym zadaniem. Jest całe pokolenie ludzi, którzy robią to dobrze, a do tego sprawia im to przyjemność. Do aktywności w mediach społecznościowych podchodzę falowo. Kiedy mam wenę, odzywam się, jednak zazwyczaj, kiedy dzieje się bardzo wiele fajnych rzeczy, znikam. Pisanie postów z codziennego życia i robienie sobie zdjęć jest dla mnie bardziej stresujące niż wyjście na scenę i wystąpienie przed czterystu osobową publicznością.
Jest szansa, iż pod jej wpływem zaczniesz kręcić więcej zakulisowych relacji? (śmiech)
Wątpię. (śmiech)
Jak w kilku słowach opisałbyś przemianę Mikołaja, którą zauważyłeś na etapie czytania scenariusza kontynuacji filmu?
Jeśli miałbym się zastanowić, co zostało w nim z pierwszej części, postawiłbym na wewnętrznego lekkoducha, który cały czas gdzieś tam w nim drzemie. Jest człowiekiem spontanicznym, szybciej działa niż myśli. To jednocześnie jest jego największą wadą, jak i zaletą. Mikołaj zmienił się też wizualnie. Chcieliśmy podkreślić jego dojrzałość.
Jak Ty zmieniałeś się jako aktor?
Zapuściłem włosy, pojawił się też zarost. Pierwszą część kręciliśmy blisko trzy lata temu, a mam córkę w tym wieku, więc ten film kojarzy mi się z początkami w roli ojca. Po drodze wydarzyło się wiele wspaniałych chwil. Małgosia uświadomiła mi, iż to, co robię, nie jest najważniejsze. Zawsze stawiałem wszystko na jedną kartę. Dziecko stało się moim największym zbawieniem. Zacząłem mieć w sobie więcej luzu. Stałem się lepszym, pełniejszym aktorem. To był rewolucyjny czas.
Między Tobą a filmowym Mikołajem próbowałam znaleźć kilka wspólnych cech. Na pewno łączy Was zamiłowanie do gór. Co jeszcze?
Na pewno łączy nas wrażliwość i ludzie, pełni ciepła i życiowej mądrości, których spotykamy na swojej drodze. Mikołaj archetypowo kojarzy mi się z Adamem Krajewskim, w którego w latach 2012-2018 wcielałem się w „Na dobre i na złe”. Gdyby przeanalizować ich charaktery, mają wiele wspólnych cech. Ja w ogóle taki nie jestem, czym ludzie, którzy mnie spotykają, są do pewnego stopnia rozczarowani.
Jaki górski szlak wybrałeś? Gdzie wybierzesz się na spacer?
Jeszcze się nie zdecydowałem, ale mam odpowiednią aplikację przy sobie, więc dam radę. Chciałbym się wybrać na Klimczok.
Jaka jest Twoja rola marzeń?
Nieważne, czy w teatrze, czy przed kamerą, ale marzy mi się powrót do dramatycznych ról. Lata doświadczeń i zmiana perspektywy wyposażyły mnie w narzędzia, emocje i historie, które chciałbym opowiedzieć. Chętnie zagrałbym w niezależnym, dramatycznym filmie kinowym.
Mam wrażenie, iż jednym z ważniejszych dla Ciebie filmów, w którym zagrałeś w ostatnim czasie był „Kulej. Dwie strony medalu”. Dlaczego warto zobaczyć ten film?
Mnie w „Kuleju” jest bardzo mało, ale atmosfera na tym planie i to, jak dobrze się bawiłem, jest ostatecznie najważniejsza. Zachwyciła mnie wolność, którą Xawery Żuławski daje aktorom na planie. To świetnie opowiedziana historia człowieka, znanego w sferze sportowej. Koledzy stworzyli wspaniałe role. Ja obejrzałem go dopiero niedawno, ponieważ nie mogłem być na premierze. Jestem nim zachwycony. Warto go zobaczyć.
Która z dotychczasowych ról teatralnych była dla Ciebie największym wyzwaniem?
Był to ojciec Welsh w „Samotnym zachodzie”. Była to dramatycznie nacechowana rola. Grałem księdza, który zmagał się z alkoholizmem i depresją. Sam byłem w trakcie terapii, więc bałem się tej roli. Obawiałem się tej konfrontacji i rozrachunku. Wejście w postać tego kalibru była naprawdę wielkim wyzwaniem. Bohater ten był z jednej strony zanurzony w beznadziei, a z drugiej, jako sługa kościoła, miał nieść nadzieję. Całość kończy się dla niego tragicznie, więc i ja musiałem przetworzyć bardzo dużo rzeczy. Do dziś zastanawiam się, czy byłem wtedy w pełni gotowy na tę rolę. Z perspektywy czasu myślę, iż teraz zagrałbym ją inaczej. Byłem bardzo dumny z efektu końcowego. Żałuję, iż nie gramy już tego spektaklu.
W jakich spektaklach w tej chwili można Cię zobaczyć?
Obecnie można mnie zobaczyć w kilku tytułach Teatru Kwadrat. Premiera spektaklu „Pozory mylą” odbyła się pod koniec października. Gram również w spektaklu „Ciotka Karola”, „4000 dni”, „Za jakie grzechy” i „Kłamstewka”.
Wydaje mi się, iż największym wyzwaniem w tej chwili jest dla Ciebie rola w spektaklu “4000 dni”. Czy się mylę? Na czym polega ta trudność?
Ta rola wymaga ode mnie bardzo dużego obnażenia swojej wrażliwości i delikatności, którą często niepotrzebnie staram się maskować. W tej roli nie da się tak. Trzeba wejść w emocje, co wbrew pozorom, wcale nie było tak trudne, ponieważ partmerujący mi Patryk Pietrzak oraz Ewa Wencel sprawiają, iż tworzymy tak bardzo kameralny i intymny obraz, iż wejście w nasze role nie jest trudne. Tę przestrzeń daje nam mała scena.
No, muszę na koniec zadać to pytanie. (śmiech) Czy przez cały czas rolą, z którą jesteś najczęściej kojarzony, jest Adam Krajewski z “Na dobre i na złe”?
Tak. (śmiech) Przyznam, iż kiedyś bardzo mnie to bolało, a teraz pogodziłem się z tym i uznałem, iż tak ma być. Nie mogę narzekać.