Rok 2025 w kinie. Rozmawia z Darią Sienkiewicz

kulturaupodstaw.pl 5 godzin temu

JW: Jak był mijający rok w filmie?

DS: Branża filmowa już jakiś czas temu podniosła się z postpandemicznych i postrajkowych problemów, jednak myślę, iż sposób, w jaki konsumujemy dzisiaj kino, zmienił się nieodwracalnie. Choć w USA frekwencja zdaje się wracać do normy, a globalne wpływy z biletów stopniowo zbliżają się do poziomu sprzed pandemii, być może część widzów nigdy nie wróci już do regularnych wizyt w multipleksach czy studyjniakach.

W Polsce z kolei po trzech kwartałach frekwencja w kinach jest niższa niż rok temu, ale dzięki szybującej frekwencji „Domu dobrego”, który w trzeci weekend zgromadził więcej widzów niż w pierwszy, wiele może się jeszcze w tabelkach zmienić.

Widać też sporo paradoksów. Z jednej strony widzowie mają dosyć superbohaterskich blockbusterów i „wielkiej sequelizacji kina”, z drugiej, gdy już przychodzi premiera jakiejś oryginalnej, arthouse’owej produkcji, często sale świecą pustkami.

JW: Swoje filmy wypuścili znani reżyserzy, m.in. Lanthimos, Paula Thomasa Andersona, Wesa Anderson, del Toro. Jak im poszło?

Daria Sienkiewicz, fot. Krystian Daszkowski

DS: Zaskakująco brakuje mi w tym roku rozczarowań, bo każdy z twórców, których wymieniłeś, udowodnił, iż przez cały czas jest w wybornej formie.

Lanthimos zaserwował nam dzieło dużo bardziej przystępne niż „Rodzaje życzliwości”.

Wybuchowa „Bugonia” przeraża i bawi jednocześnie wzorem poprzednich filmów Greka, takich jak „Kieł” czy „Lobster”. Emma Stone nie schodzi z panteonu najbardziej utalentowanych młodych aktorek w Hollywood, a Jesse Plemons dostaje wielowymiarową i brawurową rolę, na jaką zasługuje. „Jedna bitwa po drugiej” z kolei dla wielu kinomanów i krytyków była najbardziej wyczekiwanym filmem tego roku. Niewielu się zawiodło. Paul Thomas Anderson udowadnia, iż wciąż jest mistrzem reżyserii, czarnego humoru i politycznej refleksji.

Guillermo del Toro natomiast stworzył przewspaniałe dzieło filmowe, które dorównuje maestrii samej powieści Mary Shelley.

Wszystko tutaj zapiera dech w piersiach – kostiumy, scenografia, Jacob Elordi w roli potwora Frankensteina. Do listy pozytywnych „zaskoczeń” dodałabym także laureatkę Oscara, Chloé Zhao, która w „Hamnecie” naprawdę przejmująco opowiada o uzdrawiającej roli sztuki i sile rodzicielskiej tragedii.

JW: Który tytuł tobie zapadł najbardziej w pamięć?

Daria Sienkiewicz, fot. Krystian Daszkowski

DS: Nie sposób wybrać jednego! Gdybym miała wskazać na najbardziej elektryzujące debiuty, byłyby to: „Łobuz” w reż. Harrisa Dickinsona oraz „Chronologia wody” autorstwa Kristen Stewart. Filmy, które mną dobitnie wstrząsnęły, to: „Kopnęłabym cię, gdybym mogła” (reż. Mary Bronstein), czyli wybitne studium macierzyńskiego zmęczenia; transowy „Sirât” gwarantujący ekstremalne doznania; „Wpatrując się w słońce” (reż. Mascha Schilinski) – przejmujący portret międzypokoleniowych traum oraz tragikomiczne „No other choice” (reż. Park Chan-wook), czyli koreańskie kino dyskomfortu wielkiego kalibru. Nie mogę nie wspomnieć także o biopiku Bruce’a Springsteena, który ściska za gardło jako poruszająca spowiedź chorującego na depresję artysty. Prócz „Sirâtu” i „Springsteen: Ocal mnie od nicości” wszystkie te filmy trafią do polskich kin w przyszłym roku, dlatego radzę uważnie śledzić daty ich premier!

JW: Jak oceniasz polskie kino w 2025 roku?

DS: To wyjątkowy dobry i pozytywnie nastrajający rok dla rodzimego kina. Nie brakowało gatunkowych eksperymentów pokroju body-horrorowej „Brzydkiej siostry”; błyskotliwych komedii, jak „LARP. Miłość, trolle i inne questy” czy słodko-gorzkie „Życie dla początkujących”, a także wysokobudżetowych produkcji jak „Chopin, Chopin!”.

Daria Sienkiewicz, fot. Krystian Daszkowski

Mimo iż ten ostatni stanowił dla kiniarzy frekwencyjne rozczarowanie, muszę przyznać, iż pod kątem rozmachu czy muzycznej dbałości o szczegóły Michał Kwieciński naprawdę stanął na wysokości zadania.

Mam również wrażenie, iż przeżywamy właśnie renesans kina dokumentalnego. „Bałtyk” Igi Lis sprowadził do kin zetki, które nigdy wcześniej nie oglądały dokumentów na dużym ekranie, a „Listy z Wilczej” to żywy dowód na to, iż czasami nikt lepiej nie zdiagnozuje Polaków oraz ich przywar niż z zapałem eksplorujący kraj imigrant. Cieszy mnie tegoroczne rozdanie Orłów, czyli aż 11 statuetek dla mrocznej i feministycznej „Dziewczyny z igłą” (reż. Magnus von Horn). Z kolei sukces frekwencyjny „Domu dobrego” cieszy podwójnie, gdyż naświetla wciąż zamiatany pod dywan problem przemocy domowej, jak i zwiastuje nadzieję dla całej polskiej branży filmowej. W kinach pojawił się również mocno komercyjny twór „Friz & Wersow. Miłość w czasach online”, z czego cieszę się mniej…

Czy wprowadzanie quasi-tiktokowych reportaży na duży ekran to dobry sposób na reanimację polskiej kinematografii i zachęcenie widowni do oglądania filmów na dużym ekranie?

Daria Sienkiewicz, fot. Krystian Daszkowski

Z jednej strony tak, bo jest cień szansy, iż część z tych osób, pewnie w większości młodych, zacznie częściej ruszać się z kanapy do kina. Z drugiej – nieco smutny obraz naszych czasów, dowód na to, iż dokument o weselu influencerów budzi większe emocje niż laureat prestiżowej nagrody na festiwalu czy jakieś solidne kino społeczne diagnozujące nasze niespokojne czasy.

JW: Wygraną „Ministrantów” na FFF w Gdyni określano jako kontrowersyjną. Zgadzasz się?

DS: Nie wiem, czy „kontrowersyjna” to odpowiednie słowo. Rozumiem jednak, iż dla tych, którzy wciąż pokładają duże nadzieje w sprawczości i gustach Festiwalu Filmowego w Gdyni, ten werdykt może być pewnym rozczarowaniem. W pojedynku starszego pokolenia filmowców (Holland, Smarzowski, Pasikowski) z młodszym (Buchwald, Kądziela, Grzegorzek) wygrał Domalewski, który powiedziałabym, iż jest jednocześnie rozpoznawalnym reżyserem z uznanym dorobkiem i przez cały czas dosyć świeżą krwią rodzimego kina.

Choć „Ministranci” nie mają siły rażenia i odwagi pokroju „Bożego Ciała” czy „Domu dobrego”, to przez cały czas prezentują się jako angażujące kino, mówiące dużo o nas jako Polakach i w dużej mierze katolikach.

Nieokrzesana energia nastoletnio-dziecięcej obsady w postaci Tobiasza Wajdy, Bruna Błacha-Baara, Mikołaja i Filipa Juszczyków to zdecydowanie siła napędowa tego filmu. Płynie z nich autentyczność, zawadiackość i poczucie humoru, bez krindżu i grama fałszu. Sposób, w jaki Domalewski reżyseruje młodych aktorów, naprawdę przekonał do siebie wielu widzów.

JW: W Stanach mówi się o niskich wpływach z box office’u. Jak może to wpłynąć na produkcję?

Daria Sienkiewicz, fot. Krystian Daszkowski

DS: Może spowodować to spadek produkcji wysokobudżetowych filmów, a także większą liczebność „bezpiecznych” tworów w kinach, takich jaki sequele, remaki czy blockbustery o sprawdzonym potencjale marketingowym. Jest też szansa, iż studia zaczną chętniej inwestować w autorów oraz kino artystyczne, ale takie, które nie wymaga wcale gigantycznych pieniędzy. Trudno mi jednak spekulować, ponieważ decyzje w tej branży często pozbawione są większej logiki. O wielu paradoksach i absurdach współczesnego rynku filmowego brawurowo opowiada serial „The Studio”. Komediowe spojrzenie Setha Rogena doskonale ilustruje hipokryzję wielkich studiów filmowych, które gonią za zarobkiem kosztem jakości.

JW: Na jakie tytuły najbardziej czekasz w 2026 roku?

DS: Zdecydowanie na animacje, czyli uderzające w nostalgię kontynuacje, takie jak: „Shrek 5” i „Toy Story 5”, ale także „Diabeł ubiera się u Prady 2”. Jako fanka „Zwierząt nocy” z ogromną ekscytacją wypatruję także nowego filmu Toma Forda „Cry to Heaven”. Ogromnie interesująca jestem również „The Social Reckoning” Aarona Sorkina oraz Jeremy’ego Stronga w roli Marka Zuckerberga, który, mając na koncie tyle wspaniałych ról drugoplanowych, wreszcie będzie mógł zagarnąć ekran tylko dla siebie.

Idź do oryginalnego materiału