Rod Stewart Live in Concert – relacja z koncertu w łódzkiej Atlas Arenie

popkulturowcy.pl 3 miesięcy temu

Po kilu latach rozłąki, legendarny Sir Rod Stewart powrócił do Polski! 18 czerwca, za sprawą Live Nation, brytyjski wokalista wystąpił w łódzkiej Atlas Arenie. I choć się tego nie spodziewałem, był to bez dwóch zdań jeden z najlepszych koncertów w moim życiu!

Na przełomie XX. i XXI. wieku, kiedy Rod Stewart powoli dobiegał sześćdziesiątki, twórcy South Park sportretowali go w jednym z odcinków trzeciego sezonu. Oczywiście, zrobili to w swoim charakterystycznym, prześmiewczym i bezlitosnym stylu, ukazując Stewarta jako pomarszczonego, mamroczącego dziadka na wózku, z pielęgniarką i zalążkami demencji. Nie powiem, żebym tak sobie wyobrażał przed koncertem w Atlas Arenie sceniczny wygląd 79-letniego wokalisty, ale na pewno spodziewałem się bardzo stonowanego, nieco melancholijnego występu podsumowującego tę wspaniałą karierę.

Pomijając już niemal 80 lat na karku samego artysty, jego widownia też do najmłodszych nie należy. Jak przy Stingu średnia wieku wynosiła 50+, tak tutaj była spokojnie o dychę większa. Widać to było zarówno przed areną (gdzie zamknięte był budki z piwem czy frytkami), jak i na samej arenie (gdzie największe kolejki były po kawę i wodę, a płyta była wyłożona krzesełkami). Tymczasem dwie godziny po otwarciu bram, punkt 20:00, bez uprzedniego supportu, Rod Stewart wszedł na scenę i zrobił jedno z najlepszych show, w jakich miałem przyjemność brać udział.

Chociaż scena i towarzyszący jej wystrój natychmiastowo przykuwały oczy (o tym za chwilę), to gwałtownie okazały się sprawą drugorzędną. Oto bowiem w świetle reflektorów, dziarsko wywijając statywem z mikrofonem, przyodziany w marynarkę w panterkę, z niespotykaną jak na gościa w jego wieku energią, niezwykłą charyzmą oraz – rzecz jasna – kultową chrypą, Rod Stewart zaczął show od piosenki Infatuation. Publika oszalała, a ja niedowierzałem własnym oczom. 79 lat na karku, a tu werwa większa niż u niejednego nastolatka! Szybkie tempo zostało równie gwałtownie stonowane, poprzez dwie, nieco spokojniejsze utwory – It’s a Heartache i Tonight’s the Night. Myślę – ok, czyli jednak wolniejsze tempo koncertu z jakimiś zrywami na szybsze piosenki. Guzik prawda.

Przed koncertem Dominika napisała, iż jej mama by oszalała, gdyby mogła się wybrać na koncert Roda Stewarta. Skwitowałem to, iż w wieku 79 lat to u niego raczej już nie ten sam seksapil i werwa, co kiedyś. Tańce brytyjskiego wokalisty podczas Stay With Me oraz Twisting The Night Away zmusiły mnie do cofnięcia tych słów. Skurczybyk, dalej ma w sobie to coś i przy następnym utworze – Forever Young – olśniło mnie, co to takiego. To coś, co ma też chociażby uwielbiana przeze mnie Maryla Rodowicz – młodość ducha i euforia życia, bez względu na swój wiek i tykający zegar. To naprawdę wspaniałe, oglądać choćby nie tyle artystę, co zwyczajnie człowieka w podeszłym wieku, który wciąż daje z siebie absolutnie wszystko, zaraża energią i to jeszcze z uśmiechem na twarzy!

Ex wokalista The Faces zagrał swoje największe przeboje, a setlista była bardzo zróżnicowana i nie sposób było narzekać na nudę. Od wprost kultowych hitów, jak Some Guys Have All the Luck i Da Ya Think I’m Sexy?, poprzez melancholijne, stonowane utwory, jak I Don’t Want To Talk About It czy I’d Rather Go Blind (dedykowanemu zmarłej wokalistce Fleetwood Mac, Christine McVie), poprzez nieco żywsze, i może nieco mniej znane szerszej publice, jak The Killing Of Georgie czy You’re In My Heart, podczas którego ekran wypełniły zdjęcie poświęcone wielkiej pasji Stewarta, jaką jest piłka nożna i Celtic Glasgow (pojawił się choćby TEN klip).

No właśnie – ekran! Jak ktoś czytał już moje relacje, ten zna mój pogląd – aby koncert był naprawdę uznany za dobry, musi być po pierwsze muzyka, a po drugie show. I choć w tym wypadku show się nie spodziewałem, tak już po pierwszych sekundach trwania koncertu nie miałem najmniejszych wątpliwości – tym występem będę żył przez najbliższy tydzień, a może i dwa. Wielka scena, masa instrumentów (harfa, skrzypce, saksofon!), tuzin muzyków i artystów oraz ekrany – a na nich przykuwające oczy i robiące wrażenie wizualizacje, zbliżenia na scenę czy w końcu – w niektórych kawałkach – zdjęcia z życia gwiazdy wieczoru.

Sam Rod, poza wspomnianą żywiołowością, uraczył zebraną widownię wieloma strojami. W trakcie zmiany garderoby piosenkarza, wykazać na scenie mogły się między innymi wokalistki z chóru, które zaśpiewały covery I’m So Excited The Pointer Sisters oraz Hot Stuff Donny Summer. Oczywiście, kilka osób mogło poczuć lekki niedosyt – mi zabrakło chociażby Have You Ever Seen The Rain, ale biorąc pod uwagę fakt, iż kariera Stewarta liczy dobre 6 dekad, ciężko zmieścić wszystkie kultowe utwory wokalisty w zaledwie dwóch godzinach. Sporą ambiwalencję zarówno u mnie, jak i u części publiki wzbudziło wyświetlenie zdjęcia Zełenskiego i flagi Ukrainy na ekranie za sceną, przy piosence Rhythm Of My Heart, zadedykowanej temu narodowi. Nigdy nie jestem fanem sytuacji, gdzie gwiazdy i celebryci wypływają na wody polityki, ale cóż zrobić – taki mamy klimat.

Jeśli istniałaby lista największych pomyłek w historii popkultury, to prawdopodobnie pierwsze miejsce należałoby do George’a Lucasa, który sprzedał Star Wars Disneyowi. Niemniej, w pierwszej dwudziestce na pewno znalazłaby się komediowa wizja Roda Stewarta w wykonaniu twórców Miasteczka South Park. Wydaje się, iż im starszy wiekiem staje się wokalista, tym młodszy jego duch. I jeżeli ta tendencja się utrzyma, to wcale bym się nie zdziwił, gdyby za 10 czy 20 lat, Rod powrócił do Polski i dał jakimś cudem jeszcze lepszy koncert, niż ten relacjonowany tutaj. Serio jednak mówiąc – jeżeli jest to rzeczywiście ostatni występ brytyjskiej legendy muzyki w naszym kraju, to pożegnał się on w iście mistrzowskim stylu. Chapeau bas, Sir Stewart!


PS: Próbując znaleźć potwierdzenie w stworzonej przeze mnie naprędce setliście z tamtego wieczoru, przeszukałem Internet pod względem relacji z wtorkowego koncertu. Potwierdzenia niestety nie znalazłem, ale podczas ich lektury napotkałem ciekawą zależność. Niemal wszyscy w swych relacjach rozpływali się nad kilkoma piosenkami (zarówno śpiewanych przez Stewarta, jak i chórek wokalistek), które w trakcie występu na Atlas Arenie nie były choćby wykonywane! Były natomiast grane 3 dni wcześniej, w Berlinie, a setlista z tego występu jest dostępna na setlist.fm. Ot, ciekawostka na temat dziennikarskiej rzetelności



Setlista:

  1. Infatuation
  2. It’s a Heartache
  3. Tonight’s the Night (Gonna Be Alright)
  4. Stay With Me
  5. Twisting The Night Away
  6. Forever Young
  7. The First Cut Is the Deepest
  8. I Don’t Want To Talk About It
  9. Hot Legs
  10. Maggie May
  11. I’d Rather Go Blind
  12. Young Turks
  13. Downtown Train
  14. I’m So Excited (wykonywany przez trio wokalistek z chórków)
  15. Rhythm Of My Heart
  16. The Killing Of Georgie
  17. You’re In My Heart
  18. Have I Told You Lately
  19. Hot Stuff (wykonywany przez trio wokalistek z chórków)
  20. Baby Jane
  21. Some Guys Have All the Luck

Bis:

22. Da Ya Think I’m Sexy?
23. Sailing

Idź do oryginalnego materiału