Czy „Ród smoka” wreszcie stał się tym serialem, który nam obiecano? 4. odcinek 2. sezonu pt. „Smok czerwony i złoty” to ten, w którym Taniec Smoków rozpoczyna się na dobre i robi się rzeczywiście brutalnie i ogniście. Uwaga, spoilery!
„Co zatem mam robić, matko?”. „To, czego się od ciebie oczekuje: nic”. jeżeli nie wiecie, jak sprawić, żeby wasze dziecko pokonało swój strach, wsiadło po pijaku na smoka i poleciało sprawdzić, jak wygląda prawdziwa wojna, poradźcie się Alicent (Olivia Cooke), odsuniętej na bok prawdziwej władczyni Westeros i, również prawdziwej, matki roku.
Ród smoka sezon 2 – powrót do Harrenhal w 4. odcinku
Nasz cotygodniowy przegląd perypetii w smoczym królestwie zacznijmy jednak, tak jak sam serial, od klimatycznego zamczyska Harrenhal, które robi wiele, aby stać się ulubioną miejscówką widzów w 2. sezonie. 4. odcinek „Ród smoka” rozpoczyna się od kolejnych zwidów Daemona (Matt Smith), z którym lądujemy w sali tronowej, gdzie młoda Rhaenyra (Milly Alcock) niezrozumiale coś mamrocze – kto by tam słuchał kobiet – by w końcu rzucić swojemu wujkowi między oczy to, co on myśli, iż jest prawdą: „Oczywiście, iż twój brat zawsze kochał mnie bardziej”. Następuje dekapitacja, korona toczy się po posadzce i Daemon znów jest wolny, a cała władza jest jego.
W tym tygodniu wątek Daemona miksuje odloty będące odzwierciedleniem tego, co się wyprawia w jego mrocznej duszy – powraca Alys Rivers (Gayle Rankin), która bardzo sprawnie zagląda w głąb naszego bohatera, pojawia się też szumnie zapowiadana nawiedzona koza, która sama w sobie wydaje się jednak nieco rozczarowująca i zwyczajna, zwłaszcza po zwierzakach gospodarskich z „The Boys” – z koniecznością posuwania się do przodu, jeżeli chodzi o główną fabułę. Alys, która zdaje się wiedzieć wszystko o księciu ze Smoczej Skały, wyrasta na jedną z najbardziej intrygujących „magicznych” kobiet od czasów Melisandre (Carice van Houten), zwłaszcza iż w tym odcinku zdaje się celowo podsycać jego lęki, co każe zapytać o to, dlaczego to robi.
Jednocześnie sporo się dzieje w bardziej trzymającej się ziemi części historii z Harrental: lord Simon Strong (Simon Russell Beale) przynosi Daemonowi o poranku wiadomość, iż armia Cristona Cole’a (Fabien Frankel) nie tylko się do nich zbliża, ale też nieźle sobie radzi po drodze, zajmując pomniejsze zamki. Co prowadzi do pytania, czy książę łotrzyk/Jego Miłość rzeczywiście stanie na wysokości zadania i zbierze armię, która będzie w stanie obronić Harrenhal i ruszyć na bezpośrednie starcie z Zielonymi. Biorąc pod uwagę, na jakim jest etapie, wydaje się, iż Czarni nie mieliby w tej chwili szans.
Jakoś tak się porobiło, iż Harrenhal, przy całym swoim klimatycznym, upiornym uroku, jest też miejscówką, która dostarcza nam najwięcej komedii. O ile tydzień temu salwy śmiechu zawdzięczaliśmy lordowi Strongowi i całemu wdziękowi, z jakim poddał swój zamek, teraz za naczelnego komedianta robi sam Daemon, a to sugerując młodemu lordowi z rodu Tullych morderstwo własnego dziadka, a to jawnie kpiąc z Brackenów i Blackwoodów, a dokładniej tego, co z nich zostało po potyczce pod Płonącym Młynem.
To, jak Matt Smith gra tę zawadiacką rolę, sprawia, iż sympatia widzów była i chyba już zawsze będzie po jego stronie, kogokolwiek akurat nie planowałby zamordować we własnym łóżku. A 4. odcinek 2. sezonu „Rodu smoka”, bardziej choćby niż poprzedni, pokazuje, iż Daemon rzeczywiście przechodzi kryzys egzystencjalny, walczy z własną mroczną stroną i rozlicza sam siebie z krzywd, które uczynił. Nie przypadkiem mamy więc powrót Laeny (Nanna Blondell), jego zmarłej żony, i nie przypadkiem, kiedy książę ściga po zamku marę Aemonda, ten okazuje się mieć jego własną twarz. Daemon w Harrenhal zdaje się przemierzać kolejne kręgi osobistego piekła i choćby jeżeli ten wątek jest zbyt wygładzony i uproszczony pod mainstreamowego widza, to wciąż jedna z najlepszych rzeczy, jakie w tym sezonie proponuje nam Ryan Condal.
Ród smoka sezon 2 – chaos i brutalność wojny totalnej
Historia Daemona w tym tygodniu rozgrywa się jednak na marginesie ważniejszych rzeczy, a i Rhaenyra (Emma D’Arcy) jest na dobrą sprawę nieobecna, ponieważ „Ród smoka” postanowił zrezygnować z teleportacji, z których słynęła „Gra o tron„, i dał Czarnej Królowej chwilę na powrót z Królewskiej Przystani. W międzyczasie zaś dostaliśmy kolejne dowody na to, iż choćby jej własna rada nie uznaje jej autorytetu, a i Rhaenys (Eve Best) ma trudności z przebiciem się przez tłum zniecierpliwionych męskich głosów, dopóki nie pojawia się jej małżonek (Steve Toussaint) – o którym zresztą Rhaenys dobrze wie, iż za jej plecami zmajstrował gromadkę dzieci. Po tych czterech odcinkach wydaje się, iż to właśnie Rhaenys ma wszystko, aby kierować wojną po stronie Czarnych – doświadczenie, mądrość życiową i ogromne pokłady zdrowego rozsądku – ale los zechce inaczej, odbierając Rhaenyrze jej największy atut.
O ile ze strony Czarnych nie zapadają w tym tygodniu ani superważne, ani też supergłupie decyzje – może poza jedną: żeby to właśnie Rhaenys leciała bez żadnego wsparcia na spotkanie ze smokami przeciwników pod Gawronim Gniazdem – o tyle Zieloni prą do przodu. Brawurowa taktyka Cole’a, stworzona do spółki z Aemondem (Ewan Mitchell) i bez udziału – ba, bez poinformowania o czymkolwiek – Aegona (Tom Glynn-Carney) zdaje się sprawdzać. Armia namiestnika królewskiego zajmuje kolejne zamki w Dorzeczu, spadają głowy kolejnych lordów wspierających Rhaenyrę i wydaje się, iż to świetny moment, aby uderzyć na Harrenhal, biorąc pod uwagę stan armii Daemona. Ale Cole postawi na inną opcję, nie wiedząc, iż doprowadzi do tragedii.
Żeby było jasne: uważam na tym etapie, iż Cole może nie jest najlepszym dyplomatą i najprzyzwoitszym człowiekiem, ale kampanię przeciwko Czarnym prowadzi sprawnie, a to, co spotyka króla, w żadnym stopniu nie jest jego winą. Aegon w tym odcinku jest jak wypakowana energią kulka, której nie da się kontrolować, ale da się ją zepchnąć ku przepaści. Najpierw oglądamy, jak zostaje wpieniony przez Aemonda, w lodowaty sposób dokonującego na nim swojej zemsty w dwóch językach, a następnie oliwy do ognia dolewa Alicent, która okazuje mu swoje lekceważenie, tak aby choćby on wszystko dobrze zrozumiał. Rozgoryczenie królowej w świecie, gdzie kobiety niby są w centrum, ale tak naprawdę kilka mogą, poza sprzątaniem po mężczyznach, znajduje swój upust w najgorszym możliwym momencie i tak oto „Ród smoka” może trochę łopatologicznie, ale w sumie satysfakcjonująco wyjaśnia, czemu, u diabła, król wsiadł po pijaku na smoka i poleciał osobiście na wojnę w tak wczesnej fazie konfliktu.
George R.R. Martin zrobił to wszystko trochę inaczej, każąc Aegonowi być częścią – stworzonego przez Cole’a i Aemonda – planu zaskoczenia Rhaenys i wzięcia jej w dwa ognie. W serialu to pijacka decyzja samego króla, co wydaje się pasować tutaj bardziej, służąc za podkreślenie, iż nie oglądamy sensownej pod względem taktycznym wojny, prowadzonej przez kompetentnych ludzi. Oglądamy chaos, który ma miejsce po tym jak do władzy dorwali się ludzie skrajnie niekompetentni, a do tego mający szereg cech, pozwalających bez większej przesady nazwać ich socjopatami czy psychopatami. Tym właśnie jest „Ród smoka”: opowieścią o krwawym konflikcie, w którym nie ma logiki i nie będzie zwycięzców. To wojna, którą wszyscy przegrają – zwłaszcza królestwo – i po której w Westeros wyginą smoki. Analogie do prawdziwego świata mamy gratis.
Gdzieś na marginesie oglądamy znów Alicent z Larysem (Matthew Needham). Królowa wyraźnie miota się po rozmowie z Rhaenyrą, próbując niezbyt dyskretnie dociec, czym jest ta cała Pieśń Lodu i Ognia, a także upewnić się, jakie intencje miał umierający Viserys. Ani maester, ani Larys oczywiście jej nie odpowiadają, co powinno być dla Alicent wystarczającym potwierdzeniem, jak mocno się myliła. Potwierdzone zostaje też to, czego można było się domyślić: iż cichy doradca wie o romansie królowej i, tak jak mówił aktor, nie potępia jej za to, iż zaspokaja swój apetyt, martwią go większe rzeczy. W książce Larys na tym etapie znikł z fabuły, interesujące więc, jaki pomysł na niego ma serial i czy cele tego bohatera zaczynają wykraczać poza bycie szarą eminencją. Biorąc bowiem pod uwagę to, co wydarzyło się pod Gawronim Gniazdem, za chwilę w stolicy może rozegrać się kolejna walka o władzę – nie tę iluzoryczną, a tę realną. Jakie miejsce w potencjalnym nowym układzie sił widzi dla siebie ten paskudny człowiek?
Ród smoka sezon 2 – bitwa pod Gawronim Gniazdem
No właśnie, Gawronie Gniazdo, czyli pierwsza prawdziwa bitwa Tańca Smoków w serialu HBO. Oczekiwania były niewątpliwie ogromne, w końcu od dwóch lat „Ród smoka” obiecywał nam ogień i krew, a dostarczał głównie gadanie. Czy to starcie było wszystkim, czego oczekiwaliście? Z mojej strony odpowiedź brzmi – zdecydowanie tak, zwłaszcza jeżeli chodzi o czyste emocje. Nie ma bardziej rozdzierającego serce dźwięku od tego, który wydaje z siebie umierający smok. I nie ma gorszego ciosu niż upadek Rhaenys i jej dzielnej smoczycy, rozszarpanej przez gigantyczną bestię Aemonda. Wystarczy spojrzeć na rozmiar obu smoków, aby dojść do wniosku, iż Rhaenys podjęła się misji w stylu kamikaze, a ze strony Rhaenyry błędem było dopuszczenie do tego.
Myślę, iż – i znając oryginał, i nie – można było autentycznie zaangażować się w pełną zwrotów akcji smoczą bitwę, do której stanęli Meleys, Vhagar i przepiękny, złocisty Sunfyre wraz ze swoimi właścicielami. Efekty specjalne nie zawsze dawały radę, zwłaszcza w podniebnych scenach, w których oglądaliśmy Aemonda, Aegona i Rhaenys – wyglądali za sztucznie, jak na miliony włożone w serial – ale same gady robiły niesamowite wrażenie, ich podniebna walka toczyła się w dobrym tempie, miała swój rytm i zakończyła się ogromnym dramatem dla obu stron. A i na ziemi działy się rzeczy straszne – „Ród smoka” obiecywał ogień i krew, i dostarczył ognia i krwi. Niby Daenerys już pokazała, jak wygląda wojna z udziałem smoków w roli broni atomowej, ale takiego chaosu jeszcze nie było. To nowy poziom dla uniwersum „Gry o tron”.
Choć w tym momencie, w którym odcinek nie tyle się kończy, co urywa, nie da się powiedzieć, kto wygrał, rozstrzygnięcia bitwy pod Gawronim Gniazdem nietrudno się domyślić. Mówimy o małym zamku, bronionym przez niezbyt liczny garnizon, na który ruszył cały oddział Cole’a. „Ród smoka” wyraźnie bardziej niż odpowiedzią na pytanie, kto wygrał, był zainteresowany pokazaniem nam bezsensu i koszmaru wojny w całej okazałości, ale Zieloni wydają się w tym momencie być na prowadzeniu – teoretycznie.
Teoretycznie, bo spójrzmy, co się wydarzyło po ich stronie: w serialowej wersji wydarzeń udział Aegona w bitwie nie był zaakceptowany przez dowództwo i o ile Cole gwałtownie zorientował się w sytuacji i postanowił potraktować króla jako wzmocnienie, o tyle Aemond… próbował zamordować brata i to nie raz, a kilka razy!? Najpierw Aemond nie rusza od razu do ataku na sygnał Cole’a, widząc, iż Aegon leci sam prosto na Meleys. Następnie, już w trakcie bitwy, wyraźnie mamy sytuację, w której młodszy z braci rzuca „dracarys!” w stronę nie tylko Rhaenys, ale i Aegona. A potem, na samym końcu, „Ród smoka” dorzuca jeszcze scenę, w której Aemond chwyta za miecz, zbliżając się do leżącego na ziemi cielska Sunfyre’a, w które zaplątany jest jego brat. Czy, gdyby nie Cole – którego przerażenie w tym momencie jest autentyczne – to brat zabiłby brata?
Ród smoka sezon 2 – 4. odcinek to serial, który obiecano
Oto Westeros Targaryenów w najlepszym wydaniu, a od samej bitwy choćby ciekawsze wydają się jej reperkusje dla obu obozów. Czarni stracili osobę, która faktycznie była ich liderką – to Rhaenys do tej pory delikatnie kierowała Rhaenyrą, z jednej strony unikając niepotrzebnej eskalacji konfliktu, a z drugiej, udowadniając raz po raz, jaka była lojalna i odważna. Bez niej mamy samozwańczą królową, której nie słucha własna rada, jej małżonka, który wciąż choćby nie wysłał kruka na Smoczą Skałę, iż przejął Harrenhal, a do tego Corlysa w żałobie i dwójkę 15-letnich dzieciaków. I dużo smoków, z których żaden nie dorównuje Vhagar, o czym właśnie wszyscy boleśnie się przekonaliśmy.
Po stronie Zielonych sprawy również się pogmatwały: Aegon albo nie żyje, albo jest tak poturbowany, iż nie będzie w stanie sprawować władzy/przeszkadzać – niepotrzebne skreślić. Cole widział na własne oczy, jak Aemond chciał zabić brata, co – biorąc pod uwagę jego poczucie obowiązku i, mimo wszystko, przyzwoitości, oznacza bliski koniec tego teamu. Kto dalej ma kierować tą wojną? Wydaje się, iż Zieloni po prostu będą się o to kłócić, a Alicent pewnie spróbuje znów sprowadzić do stolicy ojca i/lub Daerona.
Wszystko to razem z łatwością składa się na najlepszy w 2. sezonie odcinek „Rodu smoka” i zapowiedź rzeczywiście mocnej drugiej połowy tej serii. Być może rozmachu mogło być jeszcze trochę więcej, a CGI w scenach z „władcami przestworzy” dało się jeszcze poprawić, ale koniec końców reżyser Alan Taylor – zastępujący Miguela Sapochnika, byłego współshowrunnera „Rodu smoka” i największego w ekipie „Gry o tron” speca od scen batalistycznych – wykonał więcej niż przyzwoitą robotę, dostarczając nam cudownie brutalnej, krwawej rozrywki w epickim wydaniu.
Były wreszcie tak długo obiecywane ogień i krew, ale przede wszystkim były prawdziwe emocje aż do końca. jeżeli to zaledwie pierwsza i wcale nie najbardziej widowiskowa z wielu smoczych bitew, to niewątpliwie możemy powiedzieć, iż „Ród smoka” właśnie nabrał wiatru w żagle pod każdym względem. Także tym politycznym, ponieważ to, co wydarzyło się pod Gawronim Gniazdem zmusi obie strony do poważniejszych zmian kadrowych – tylko czy to oznacza, iż sprawy potoczą się w rozsądniejszym kierunku? Wydaje się, iż nie tego chcemy, a Condal, Martin i spółka świetnie o tym wiedzą.