Wy mówicie "Black Sabbath" a ja na to "Sir Lord Baltimore". Wy mówicie "Sir Lord Baltimore" a ja na to "Coven". Wy mówicie "Coven" a ja na to "Warhorse". Warhorse, czyli pierwszy album bohaterów tematu to kolejny, katowany przeze mnie sporo ostatnimi czasy proto metal. Również niedoceniany, a już na pewno dużo mniej popularny niż koledzy Ozzy, Tony, Geezer i Bill. Jest to jednocześnie dużo bardziej progresywne granie w ramach tego pierwotnego, ciężkiego "napierdolu". Dużo spokojniejsze, wolniejsze, czasem zahaczające choćby o jakieś stare nagrania Pink Floyd (choćby taki numer jak Solitude). Jednocześnie mamy tu bardzo dużo okultystycznego, mrocznego charakteru całości. Całość jest zróżnicowana, dynamiczna, gwałtowne grzanie przenika się z sewentisowym sweterkiem, diabelskie ballady z radiowymi refrenami (St. Louis) a nad całością unosi się opar śmierci przechadzającej się z uśmiechem wśród zalanych słońcem pól pełnych chabrów i maku. A jeżeli myślicie, iż się naćpałem, to odpalcie zamykający całość Woman of the Devil.
Diabelska radiowość Coven, ciężar Black Sabbath, psychodeliczna progresja Pink Floyd, gwałtowność Sir Lord Baltimore? Zapraszam do obadania debiutanckiej płyty bohaterów tematu. Co było później nie mam pojęcia, nigdy tych płyt wydanych później nie słyszałem.
iframe
Statystyki: autor: DiabelskiDom — 18 min. temu










