Nowy film twórcy "Parasite", Bonga Joon-ho – wchodzący do polskich kin 14 marca "Mickey 17" – opowiada wyjątkową historię mężczyzny, który wykonuje pewną nietypową pracę w futurystycznym, skoncentrowanym na podboju kosmosu świecie. Tytułowy Mickey (w tej roli Robert Pattinson) zgadza się na to, by w ramach wykonywanych obowiązków co jakiś czas umierać. Po każdej kolejnej śmierci zostaje jednak wskrzeszony z pomocą specjalistycznej technologii. I tak w kółko, ginie i rodzi się na nowo, niby ten sam – ale czy na pewno?
W swoim najnowszym filmie Robert Pattinson po raz kolejny w autoironiczny sposób nawiązuje zatem do (wciąż) najsłynniejszej kreacji w karierze, czyli do wampira Edwarda Cullena ze "Zmierzchu" – koniec końców Mickey także jest nieśmiertelną istotą, podtrzymywaną przy życiu w zaprzeczający naturze sposób. Co jednak jeszcze ciekawsze, rola w "Mickeym 17" podsumowuje także całą zawodową ścieżkę aktora. Wzloty i upadki, uparte szukanie swojego miejsca w świecie kina, wypróbowywanie nowych ścieżek, poszerzanie emploi, walka z wizerunkiem "ładnego chłopca z filmów dla nastolatek" oraz kooperacja z najciekawszymi niezależnymi reżyserami – Pattinson nie boi się ryzykować i zaczynać od nowa. Wiecznie zmieniający postać, głodny świeżej krwi i nieuchwytny, działający w ukryciu, a także stroniący od tłumów. Jak wampir.
Co robimy w ukryciu
Robert Pattinson jest obok Cilliana Murphy'ego i Evy Green flagowym reprezentantem introwertyków w licówkowo uśmiechniętym, skrajnie ekstrawertycznym Hollywood. W trakcie wywiadów czuje się wyraźnie niezręcznie, tuszuje zakłopotanie nerwowym uśmiechem lub specyficznymi żartami, które bywają zbyt dziwne dla dziennikarzy. Na branżowych eventach pojawia się tylko wtedy, kiedy musi. kilka mówi o swoich partnerkach. Jego najgłośniejszy związek był najprawdopodobniej PR-ową ustawką: razem z Kristen Stewart, będącą jeszcze przed coming outem, podgrzewali swoim romansem zainteresowanie "Zmierzchem". Miłość umarła razem z końcem franczyzy. Swoją wieloletnią, zwieńczoną zerwanymi zaręczynami relację z artystką FKA Twigs utrzymywał na bardzo prywatnym poziomie. Aktualnie od kilku lat związany jest z aktorką, modelką i piosenkarką Suki Waterhouse, z którą doczekał się córeczki.
Pozwól mi wejść
Dorastanie wspomina jako trudny czas: nie pasował do reszty, buntował się, został choćby wyrzucony ze szkoły. Nigdy nie planował zostać aktorem, nie odebrał też wykształcenia w tym kierunku: aktorstwo po prostu mu się przydarzyło. Dołączył do lokalnego kółka teatralnego za namową ojca, który uważał, iż jego syn jest zbyt nieśmiały, a scena pomoże mu zyskać pewność siebie. To właśnie podczas jednego z pierwszych publicznych występów, jako 15-latek, został zauważony przez agenta szukającego młodych aktorskich talentów. Już cztery lata później, w wieku 19 lat, usłyszał o nim cały świat, kiedy to zagrał Cedrika Diggoriego w "Harrym Potterze i Czarze Ognia" (2005). Wysoki, dobrze zbudowany, bezczelnie przystojny – jak donoszą amerykańscy naukowcy: posiadający niemal idealnie proporcjonalną twarz według reguł Złotego Podziału – idealnie wcielił się w szkolną gwiazdę.
Już w trakcie zmierzchowej wampiromanii Pattinson nie ukrywał przytłoczenia nagłą, ogromną popularnością. Przyznawał, iż nie był na nią przygotowany, mówił o poczuciu paranoi, jakie wywołują w nim fanki i paparazzi. Dopiero po zakończeniu pięcioletniej przygody z uniwersum "Zmierzchu" mógł swobodniej dać wyraz swojemu zmęczeniu tym etapem kariery. Wyznawał w wywiadach: "Filmowe franczyzy są jak Burger King: to nie filmy, to nie jedzenie. Głośne role są formą uwięzienia w wizerunku, co jest najgorszą rzeczą dla artysty każdego rodzaju". Innym razem dawał jeszcze mocniejszy wyraz irytacji swoim ikonicznym bohaterem: "Czytałem scenariusz i czułem, iż z każdą chwilą coraz bardziej nienawidzę tego gościa. Więc tak właśnie go zagrałem: jako depresyjnego maniaka, który nienawidzi sam siebie. To 108-letni prawiczek, tam na pewno był jakiś głębszy problem".
Wieczny łowca
"Jeśli robisz coś po to, by przypodobać się innym, to zmierzasz w złym kierunku" – powiedział Pattinson, który w tym samym wywiadzie przyznał, iż jego głównym kryterium w doborze nowych ról jest ryzyko. Chęć poszukiwania nowych ścieżek i eksplorowanie niszowych tematów. Aktor wydawał się szczery, kiedy wielokrotnie powtarzał, iż nie ma nic do stracenia, bo w sumie nie lubi sławy, więc nie będzie płakał, jeżeli ją straci. Jego nonszalancja może troszkę irytować, budzić skojarzenia z nieświadomością własnego przywileju, ale ta niechęć do blichtru okazała się autentyczna, o czym świadczą jego decyzje zawodowe. Zabezpieczony finansowo dzięki sukcesowi "Zmierzchu", mógł skupić się na szukaniu ról niekoniecznie intratnych, a zamiast tego ciekawych i wyzywających. Jak wyznał jednemu z dziennikarzy: "Pytasz, co mnie napędza? Lęk. Lęk wyrywa mnie rano z łóżka i mówi mi: bądź lepszy, nie zatrzymuj się, doświadczaj wszystkiego. Kiedy żyjesz w ten sposób, nowe szanse pojawiają się same".
Wśród najważniejszych, wyznaczających zwrotne punkty w jego karierze kreacji aktorskich jest także rola, której... nie zagrał. Nie wszyscy pamiętają już, iż Robert Pattinson był jednym z najmocniejszych kandydatów do wcielenia się w postać Christiana Greya. Gdyby castingu nie wygrał ostatecznie Jamie Dornan, to kariera naszego bohatera potoczyłaby się całkowicie inaczej. Wyobraźcie to sobie tylko: ledwie trzy lata po premierze ostatniej części zmierzchowej sagi Robert Pattinson wciela się w głównego bohatera "Pięćdziesięciu twarzy Greya" (2015). Aż do 2018 roku jest w pełni związany z tą serią. Dwie role w szalenie popularnych, niezbyt ambitnych romansach z rzędu z pewnością przyszpiliłyby Pattinsona do tego typu kina już na zawsze; w oczach specjalistów od castingu i szerokiej widowni byłby aż po grób popcornowym aktorem – jak określiłaby to Demi Moore.
Przełomowym filmem, który jednogłośnie przekonał do niego krytyków, było nagrodzone sześciominutową owacją w Cannes "Good Time" (2017). To Pattinson pierwszy wyciągnął rękę do braci Safdiech. Po zobaczeniu niepokojącego kadru z ich filmu poczuł, iż to właśnie u nich chciałby zagrać. Wysłał im entuzjastycznego maila, który zaintrygował niezależnych twórców – początkowo tym, iż gwiazda Hollywood jest ich fanem, a wreszcie i tym, iż podczas spotkania na żywo ewidentnie "kliknęło". Pattinson dostał główną rolę – niezbyt rozgarniętego, ale budzącego szacunek swoją determinacją drobnego przestępcy. "Good Time" okazał się filmem idealnie wykorzystującym ukryty pod piękną twarzą potencjał aktora: rys szaleństwa, bycie troszkę nieobliczalnym i awkward, odrobina smutku i melancholii w spojrzeniu, zdolność do dzikości i zwierzęcej ekspresyjności.
Od zmierzchu do świtu
Bez cienia przesady: dorobek Pattinsona z ostatnich dziesięciu lat robi ogromne wrażenie. Aktor pracował za dwóch i miał wyjątkowego nosa do projektów. Jak sam przyznaje: "Rzadko biorę wolne, bo po prostu bardzo lubię swoją pracę. Jestem za nią wdzięczny, czuję się wielkim szczęściarzem". Po występie u braci Safdiech przyszła rola u Claire Denis w fantastycznonaukowym "High Life" (2018), u braci Zellnerów w postmodernistycznym westernie "Damulka" (2018) i w opartym na tekście literackiego noblisty J. M. Coetzeego "Czekając na barbarzyńców" (2019). Był jednym z najjaśniejszych punktów historycznego widowiska "Król" (2019) i przerażającym czarnym charakterem – wykorzystującym swoją pozycję wielebnym – w "Diable wcielonym" (2020).
Jakby te role były niedostatecznie różnorodne, niepozwalające zaszufladkować aktora, to Pattinson wystąpił jeszcze u horrorowego mistrza Roberta Eggersa, u którego dał być może najwybitniejszy występ w karierze. W "Lighthouse" (2019) nie dał się przyćmić samemu Willemowi Dafoe, tworząc z nim jeden z najbardziej ikonicznych duetów aktorskich ostatnich lat. Tuż po występie w tej czarno-białej, onirycznej opowieści o męskości i morzu Pattinson wystąpił w swoim najbardziej komercyjnym filmie od czasów "Zmierzchu". "Tenet" (2020) Christophera Nolana pokazał, iż aktor wcale nie boi się mainstreamu, o ile ten ma coś interesującego do zaoferowania. Jako perfekcyjny i tajemniczy agent Neil udowodnił, iż świetnie sprawdza się także w kinie akcji i wymagających fizycznie rolach. Przypomniał o swoim istnieniu szerszej grupie odbiorców, która w większości przypadków żyła w przeświadczeniu, iż u aktora od wielu lat nic się nie dzieje.
W swoim najnowszym filmie Robert Pattinson po raz kolejny w autoironiczny sposób nawiązuje zatem do (wciąż) najsłynniejszej kreacji w karierze, czyli do wampira Edwarda Cullena ze "Zmierzchu" – koniec końców Mickey także jest nieśmiertelną istotą, podtrzymywaną przy życiu w zaprzeczający naturze sposób. Co jednak jeszcze ciekawsze, rola w "Mickeym 17" podsumowuje także całą zawodową ścieżkę aktora. Wzloty i upadki, uparte szukanie swojego miejsca w świecie kina, wypróbowywanie nowych ścieżek, poszerzanie emploi, walka z wizerunkiem "ładnego chłopca z filmów dla nastolatek" oraz kooperacja z najciekawszymi niezależnymi reżyserami – Pattinson nie boi się ryzykować i zaczynać od nowa. Wiecznie zmieniający postać, głodny świeżej krwi i nieuchwytny, działający w ukryciu, a także stroniący od tłumów. Jak wampir.
Robert Pattinson w "Zmierzchu"
Co robimy w ukryciu
Robert Pattinson jest obok Cilliana Murphy'ego i Evy Green flagowym reprezentantem introwertyków w licówkowo uśmiechniętym, skrajnie ekstrawertycznym Hollywood. W trakcie wywiadów czuje się wyraźnie niezręcznie, tuszuje zakłopotanie nerwowym uśmiechem lub specyficznymi żartami, które bywają zbyt dziwne dla dziennikarzy. Na branżowych eventach pojawia się tylko wtedy, kiedy musi. kilka mówi o swoich partnerkach. Jego najgłośniejszy związek był najprawdopodobniej PR-ową ustawką: razem z Kristen Stewart, będącą jeszcze przed coming outem, podgrzewali swoim romansem zainteresowanie "Zmierzchem". Miłość umarła razem z końcem franczyzy. Swoją wieloletnią, zwieńczoną zerwanymi zaręczynami relację z artystką FKA Twigs utrzymywał na bardzo prywatnym poziomie. Aktualnie od kilku lat związany jest z aktorką, modelką i piosenkarką Suki Waterhouse, z którą doczekał się córeczki.
Robert Pattinson i Kristen Stewart w "Zmierzchu"
Również na poziomie zawodowym Pattinson jest fanem zasady move in silence. Sprawia wrażenie osoby całkowicie nieprzejmującej się opinią innych, pozbawionej spiny na udowadnianie swojej wartości i ściganie się o nagrody. Tych ostatnich nie ma póki co w swoim dorobku prawie wcale, wciąż pozostając aktorem raczej niedocenianym przez prestiżowe gremia. Po przypięciu mu łatki "drewnianego przystojniaka", zamiast pchać się do dużych ról w głośnych filmach, postawił na udział w ciekawych, niszowych tytułach i konsekwentne budowanie osobistej marki. To właśnie nieszablonowe wybory zawodowe w połączeniu z tajemniczym, intrygującym typem charyzmy sprawiają, iż Pattinson gromadzi coraz więcej i więcej fanów oraz fanek. W sztucznym świecie show-biznesu Brytyjczyk wydaje się gościem z innej planety, kimś uroczo niedopasowanym do otoczenia i pełnym nieodpartego magnetyzmu zarazem. Ta wyjątkowość i paradoksalność przekłada się na bogaty, niejednoznaczny i pełen niespodzianek dorobek aktorski. Pozwól mi wejść
Dorastanie wspomina jako trudny czas: nie pasował do reszty, buntował się, został choćby wyrzucony ze szkoły. Nigdy nie planował zostać aktorem, nie odebrał też wykształcenia w tym kierunku: aktorstwo po prostu mu się przydarzyło. Dołączył do lokalnego kółka teatralnego za namową ojca, który uważał, iż jego syn jest zbyt nieśmiały, a scena pomoże mu zyskać pewność siebie. To właśnie podczas jednego z pierwszych publicznych występów, jako 15-latek, został zauważony przez agenta szukającego młodych aktorskich talentów. Już cztery lata później, w wieku 19 lat, usłyszał o nim cały świat, kiedy to zagrał Cedrika Diggoriego w "Harrym Potterze i Czarze Ognia" (2005). Wysoki, dobrze zbudowany, bezczelnie przystojny – jak donoszą amerykańscy naukowcy: posiadający niemal idealnie proporcjonalną twarz według reguł Złotego Podziału – idealnie wcielił się w szkolną gwiazdę.
Robert Pattinson i Daniel Radcliffe w "Harrym Potterze"
Piękno z pewnością ułatwiło Pattinsonowi start kariery. Jego pierwsze role skupiały się przede wszystkim na walorach fizycznych. Pattinson nie tylko jest bardzo przystojny, jego uroda jest też oryginalna i niepowtarzalna: w ciemnozielonych, głęboko osadzonych oczach kryje się pewna tajemnica, jasna skóra i klasyczne rysy nadają mu szlachetności, a niesforne włosy – nonszalancji i luzu. Był wprost stworzony do wcielenia się w mrocznego, romantycznego kochanka w najważniejszej opowieści miłosnej generacji millenialsów. Na castingu do "Zmierzchu" pokonał ponad 3000 innych kandydatów – nic nie wskazywało wówczas, jakim fenomenem okaże się seria. Z dnia na dzień 22-letni Pattinson – który w tamtym czasie wciąż wahał się, czy aktorstwo na pewno jest dobrym wyborem – stał się idolem nastolatek na całym świecie. Nie było miejsca, gdzie mógłby pozostać anonimowy. Już w trakcie zmierzchowej wampiromanii Pattinson nie ukrywał przytłoczenia nagłą, ogromną popularnością. Przyznawał, iż nie był na nią przygotowany, mówił o poczuciu paranoi, jakie wywołują w nim fanki i paparazzi. Dopiero po zakończeniu pięcioletniej przygody z uniwersum "Zmierzchu" mógł swobodniej dać wyraz swojemu zmęczeniu tym etapem kariery. Wyznawał w wywiadach: "Filmowe franczyzy są jak Burger King: to nie filmy, to nie jedzenie. Głośne role są formą uwięzienia w wizerunku, co jest najgorszą rzeczą dla artysty każdego rodzaju". Innym razem dawał jeszcze mocniejszy wyraz irytacji swoim ikonicznym bohaterem: "Czytałem scenariusz i czułem, iż z każdą chwilą coraz bardziej nienawidzę tego gościa. Więc tak właśnie go zagrałem: jako depresyjnego maniaka, który nienawidzi sam siebie. To 108-letni prawiczek, tam na pewno był jakiś głębszy problem".
Wieczny łowca
"Jeśli robisz coś po to, by przypodobać się innym, to zmierzasz w złym kierunku" – powiedział Pattinson, który w tym samym wywiadzie przyznał, iż jego głównym kryterium w doborze nowych ról jest ryzyko. Chęć poszukiwania nowych ścieżek i eksplorowanie niszowych tematów. Aktor wydawał się szczery, kiedy wielokrotnie powtarzał, iż nie ma nic do stracenia, bo w sumie nie lubi sławy, więc nie będzie płakał, jeżeli ją straci. Jego nonszalancja może troszkę irytować, budzić skojarzenia z nieświadomością własnego przywileju, ale ta niechęć do blichtru okazała się autentyczna, o czym świadczą jego decyzje zawodowe. Zabezpieczony finansowo dzięki sukcesowi "Zmierzchu", mógł skupić się na szukaniu ról niekoniecznie intratnych, a zamiast tego ciekawych i wyzywających. Jak wyznał jednemu z dziennikarzy: "Pytasz, co mnie napędza? Lęk. Lęk wyrywa mnie rano z łóżka i mówi mi: bądź lepszy, nie zatrzymuj się, doświadczaj wszystkiego. Kiedy żyjesz w ten sposób, nowe szanse pojawiają się same".
Robert Pattinson w "Cosmopolis"
Niewielu reżyserów mogłoby zagwarantować Pattinsonowi równie spektakularną zawodową woltę, co David Cronenberg. Chociaż aktor próbował wcześniej swoich sił w kinie niezależnym, np. wcielając się w Salvadora Dalego w "Popiołkach" (2008), to właśnie główna rola w "Cosmopolis" (2012) była pierwszym tak silnym odcięciem się od wizerunku Edwarda. Nie tylko stanowiła silny zwrot w stronę autorskiego kina z ambicjami, ale była także pod wieloma względami bliska samemu Pattinsonowi. Młody, cyniczny, pusty wewnętrznie i zdystansowany od otoczenia milioner Eric, któremu pieniądze i przyjemności życia nie dawały już żadnej radości, a jedyną ekscytację przynosiły nihilistyczne gesty marnotrawienia własnego bogactwa, przypominał wcielającego się w tę postać brytyjskiego aktora, dla którego sława i uwielbienie świata stały się ciężarem i który odczuwał podobną potrzebę ucieczki oraz destrukcji. Paradoksalnie to właśnie rola skrajnego dekadenta przywróciła Pattinsonowi miłość do kina, którą odkrył w sobie już jako dziecko oglądające kasetę za kasetą. Po raz pierwszy zyskał stuprocentową pewność, iż chce być aktorem. Mieszany odbiór filmu Cronenberga nie miał dla niego znaczenia. Powrócił do współpracy z tym reżyserem dwa lata później za sprawą "Map gwiazd" (2014). Wśród najważniejszych, wyznaczających zwrotne punkty w jego karierze kreacji aktorskich jest także rola, której... nie zagrał. Nie wszyscy pamiętają już, iż Robert Pattinson był jednym z najmocniejszych kandydatów do wcielenia się w postać Christiana Greya. Gdyby castingu nie wygrał ostatecznie Jamie Dornan, to kariera naszego bohatera potoczyłaby się całkowicie inaczej. Wyobraźcie to sobie tylko: ledwie trzy lata po premierze ostatniej części zmierzchowej sagi Robert Pattinson wciela się w głównego bohatera "Pięćdziesięciu twarzy Greya" (2015). Aż do 2018 roku jest w pełni związany z tą serią. Dwie role w szalenie popularnych, niezbyt ambitnych romansach z rzędu z pewnością przyszpiliłyby Pattinsona do tego typu kina już na zawsze; w oczach specjalistów od castingu i szerokiej widowni byłby aż po grób popcornowym aktorem – jak określiłaby to Demi Moore.
Robert Pattinson w filmie "Dzieciństwo wodza"
To właśnie "przegrana" w wyścigu po rolę 27-letniego multimiliardera zainteresowanego BDSM i pewną nieśmiałą studentką literatury sprawiła, iż Pattinson poświęcił czas na udział w całkowicie innych projektach, które w pełni umożliwiły mu zademonstrowanie swojego aktorskiego talentu. Jednym z pierwszych takich tytułów był australijski, postapokaliptyczny "Rover" (2014). Rola Reya, chłopaka z niepełnosprawnością intelektualną próbującego przetrwać w zniszczonym świecie, stała w całkowitej opozycji do dotychczasowego emploi aktora i udowodniła, z jaką łatwością potrafi wcielać się w różnorodne postacie. Rok później wystąpił w "Dzieciństwie wodza" (2015) w reżyserii odnoszącego aktualnie triumfy za "The Brutalist" (2024), a wówczas wciąż jeszcze lepiej znanego jako aktora Brady'ego Corbeta. Był też reporterem fotografującym Jamesa Deana w "Life" (2015), zagrał u Wernera Herzoga w "Królowej pustyni" (2015) i już na zawsze pozostał wierny nieszablonowym projektom i utalentowanym filmowcom. Przełomowym filmem, który jednogłośnie przekonał do niego krytyków, było nagrodzone sześciominutową owacją w Cannes "Good Time" (2017). To Pattinson pierwszy wyciągnął rękę do braci Safdiech. Po zobaczeniu niepokojącego kadru z ich filmu poczuł, iż to właśnie u nich chciałby zagrać. Wysłał im entuzjastycznego maila, który zaintrygował niezależnych twórców – początkowo tym, iż gwiazda Hollywood jest ich fanem, a wreszcie i tym, iż podczas spotkania na żywo ewidentnie "kliknęło". Pattinson dostał główną rolę – niezbyt rozgarniętego, ale budzącego szacunek swoją determinacją drobnego przestępcy. "Good Time" okazał się filmem idealnie wykorzystującym ukryty pod piękną twarzą potencjał aktora: rys szaleństwa, bycie troszkę nieobliczalnym i awkward, odrobina smutku i melancholii w spojrzeniu, zdolność do dzikości i zwierzęcej ekspresyjności.
Robert Pattinson w "Good Time"
Od zmierzchu do świtu
Bez cienia przesady: dorobek Pattinsona z ostatnich dziesięciu lat robi ogromne wrażenie. Aktor pracował za dwóch i miał wyjątkowego nosa do projektów. Jak sam przyznaje: "Rzadko biorę wolne, bo po prostu bardzo lubię swoją pracę. Jestem za nią wdzięczny, czuję się wielkim szczęściarzem". Po występie u braci Safdiech przyszła rola u Claire Denis w fantastycznonaukowym "High Life" (2018), u braci Zellnerów w postmodernistycznym westernie "Damulka" (2018) i w opartym na tekście literackiego noblisty J. M. Coetzeego "Czekając na barbarzyńców" (2019). Był jednym z najjaśniejszych punktów historycznego widowiska "Król" (2019) i przerażającym czarnym charakterem – wykorzystującym swoją pozycję wielebnym – w "Diable wcielonym" (2020).
Jakby te role były niedostatecznie różnorodne, niepozwalające zaszufladkować aktora, to Pattinson wystąpił jeszcze u horrorowego mistrza Roberta Eggersa, u którego dał być może najwybitniejszy występ w karierze. W "Lighthouse" (2019) nie dał się przyćmić samemu Willemowi Dafoe, tworząc z nim jeden z najbardziej ikonicznych duetów aktorskich ostatnich lat. Tuż po występie w tej czarno-białej, onirycznej opowieści o męskości i morzu Pattinson wystąpił w swoim najbardziej komercyjnym filmie od czasów "Zmierzchu". "Tenet" (2020) Christophera Nolana pokazał, iż aktor wcale nie boi się mainstreamu, o ile ten ma coś interesującego do zaoferowania. Jako perfekcyjny i tajemniczy agent Neil udowodnił, iż świetnie sprawdza się także w kinie akcji i wymagających fizycznie rolach. Przypomniał o swoim istnieniu szerszej grupie odbiorców, która w większości przypadków żyła w przeświadczeniu, iż u aktora od wielu lat nic się nie dzieje.
Robert Pattinson w "Lighthouse"
Ciągle się z tym mierzył, chociaż nie sprawiał wrażenia zirytowanego tym faktem – po świetnie przyjętych rolach u Eggersa, braci Safdiech, Nolana, Pattinson przez cały czas w umyśle przeciętnego widza pozostawał tym nieszczęsnym Edwardem ze "Zmierzchu". Żaden z jego wyżej wymienionych filmów nie mógł się przecież równać popularnością z wampirzą sagą. Tym genialniejszą decyzją obsadową ze strony Matta Reevesa – i większym szokiem dla niezaznajomionej z szerszym dorobkiem aktora publiczności – okazało się powierzenie tytułowej roli w nowym "Batmanie" (2022) właśnie Pattinsonowi. Wampir przemienia się w nietoperza? Emo-amant z posępnego miasteczka Forks transformuje się w emo-mściciela z posępnego Gotham? Posunięcie wspaniałe w swojej prostocie i autoironii. Jego interpretacja Bruce'a Wayne'a, pomimo początkowych głosów krytycznych i szyderstw, dość powszechnie została uznana za jedną z największych zalet filmu. Dzisiaj już chyba tylko poukrywane pod popkulturowymi kamieniami osoby widzą w Pattinsonie jedynie "przystojniaczka z głupich filmów". "Batman", a teraz także "Mickey 17", udowodniły wszystkim, nie tylko kinomanom, iż z Brytyjczykiem i jego talentem należy się liczyć. Robert Pattinson jako Batman
Chociaż wydaje się, iż w show-biznesie jest od bardzo dawna, Robert Pattinson w maju skończy dopiero 39 lat. W stosunkowo krótkim czasie zbudował bogatą i ciekawą filmografię. Z pewnością jeszcze wiele przed nim i nie powiedział ostatniego słowa jako aktor. Już niedługo zobaczymy go w nowym filmie Lynne Ramsay, "Die, My Love", gdzie występuje u boku Jennifer Lawrence, a nieco później w sequelu "Batmana" i w Nolanowskiej interpretacji "Odysei". Amant, bohater kina akcji, przybysz ze świata science-fiction, zblazowany multimilioner, schizujący marynarz, odtrącony outsider i ledwo wiążący koniec z końcem fajtłapa – pozostaje tylko czekać na jego kolejne ekranowe wcielenia. Mistrz wizerunkowych reinkarnacji jeszcze nie raz nas zaskoczy.