Plotka była tak żywotna, iż musiał ją dementować telewizyjny spiker przed emisją jednego z odcinków „Doktora Kildare’a”. „Jest coś miłego w tym zainteresowaniu się ludzi z dalekiej Polski amerykańskim aktorem. Wiąże się ono z tym, iż kreuje on postać tak ładną i wszystkim bliską, bo bardzo ludzką” – notował felietonista tygodnika „7 Dni w Polsce”. I dodawał proroczo: „Przesąd ludowy powiada, iż o kim krąży fałszywa pogłoska, jakoby miał umrzeć, a on żyje, będzie żył długo”.
Ulubiony lekarz świata
Chamberlain, choć w połowie lat 60. wciąż był na początku swojej artystycznej drogi, rolą Kildare’a zdążył zaskarbić sobie sympatię widzów na całym świecie. Przebój amerykańskiej telewizji zaledwie dwa lata po premierze – a więc zaskakująco gwałtownie jak na gomułkowskie realia – trafił do Polski. Emisja była wydarzeniem. Widzowie emocjonowali się losami młodego szpitalnego stażysty, dziennikarze chętnie donosili o losach zarówno aktora, jak i samego serialu.
Każda sytuacja, by wspomnieć o Chamberlainie, wydawała się odpowiednia. W 1967 r. Zbigniew Rogowski, hollywoodzki korespondent „Przekroju”, relacjonował swoją wizytę w studiu MGM, gdzie odwiedzał m.