Łukasz Suchocki przez lata pracował jako operator, ale w 2021 roku postanowił spróbować swoich sił jako reżyser, w dodatku w nietypowy sposób. Zebrał grupę aktorów i w okresie pandemicznym wyruszył w Europę. Tak powstał Camper, który dziś trafia do kin. W rozmowie z Film.org.pl reżyser opowiada o kulisach tej wyjątkowej produkcji.
Oglądając Twój film miałem wrażenie – w pozytywnym sensie! – jakbym oglądał zapis wycieczki znajomych. Na ile jest on efektem Twoich osobistych doświadczeń?
Camper jest improwizowany. Nie mieliśmy scenariusza, jedynie wytyczne dotyczące postaci. To, co przeżywają bohaterowie, jest wypadkową życiowych doświadczeń moich i aktorów. Chcieliśmy zrobić film o naszym pokoleniu i o naszych przemyśleniach. Granica pomiędzy realnym a filmowym światem często zacierała się na planie we wspólnych rozmowach – chcieliśmy podejść do tego w dokumentalny sposób.
Kiedy więc pojawił się pomysł na Campera?
Z Dagmarą Brodziak i Michałem Krzywickim współpracujemy na różne sposoby już od 12 lat, a Campera wyjechaliśmy realizować w 2021 roku. To ja wpadłem na pomysł, żeby wyruszyć w Europę i spróbować opowiedzieć w ten sposób jakąś historię.
fot. A. Witowska | Kino LunaDo jakiego stopnia bohaterowie filmu byli opracowani jeszcze przed wejściem na plan, a do jakiego to, jacy są, jest efektem improwizacji?
Mieliśmy opracowane tło postaci. Tajemnice, które noszą. Czasem aktorzy dowiadywali się szczegółów na temat bohaterów podczas kręcenia sceny. Mieliśmy rozpisane drzewo postaci i opracowaliśmy kilka zakończeń. Staraliśmy się tak manewrować, żeby doprowadzić do jednego z nich.
Zdarzyło się, iż któryś z aktorów zaimprowizował w taki sposób, iż zmieniło to koncept na dalsze prowadzenie postaci?
W jednej ze scen na głowę Weroniki spada laptop, co prowadzi potem do jej monologu, w którym zamyka swoją postać. To nie było zaplanowane – laptop naprawdę spadł, a kolejna scena była pomysłem grającej Werę Oli Jachymek. Od tego momentu film skręca w jej stronę, co nie było pierwotnie zaplanowane.
Jak w przypadku filmu improwizowanego zadbać o bezpieczeństwo na planie? Przypuszczam, iż udział w takim projekcie wymagał dużego zaufania aktorów do Ciebie.
Zdecydowanie. Miałem to szczęście, iż trójka aktorów to moi znajomi, więc rzeczywiście mieli to zaufanie. Ola dołączyła z castingu, trochę ryzykując, bo dopiero miało się okazać, jak pokażemy te postaci i gdzie je zaprowadzimy. Starałem się nie zawieść zaufania, którym mnie obdarzyli.

Czy kręcenie niskobudżetowego niezależnego filmu ułatwia, czy utrudnia realizację? Z jednej strony masz wolną rękę, z drugiej – musisz się liczyć z ograniczonymi funduszami.
Robienie filmu przy niskim budżecie, na który się tak naprawdę zrzuciliśmy, wiązało się z wielką swobodą. Nie trzeba było starać się o dofinansowanie czy kontaktować się z producentami. Ich pomoc byłaby jednak przydatna na późniejszym etapie. Od zmontowania filmu minęły cztery lata, a dopiero teraz wchodzi do kin – bez odpowiedniego zaplecza droga ta mocno się wydłuża.
Domyślam się, iż kręcenie w pandemii też komplikowało realizację.
Wyjechaliśmy w marcu, gdy w Polsce się zaczął lockdown. Każdy przejazd przez granicę wiązał się z kosztownymi testami, a we Włoszech dowiedzieliśmy się, iż wszyscy mają obowiązek pozostać w domach. Luźniej było w Hiszpanii, gdzie zrealizowaliśmy większą część zdjęć. Stresowaliśmy się jednak, czy nie dojdzie do sytuacji, gdy ktoś każe nam zawrócić.
Czy osoby spotykane przez bohaterów to aktorzy, czy przypadkowe osoby, którym zaproponowaliście udział w filmie?
Jedynie w Hiszpanii mieliśmy prawdziwych aktorów. Wcielający się w Filipa Szymon Milas studiował w Madrycie, więc mogliśmy umówić się na miejscu z paczką osób. Cała reszta osób spotkanych po drodze była przypadkowa – widząc kamerę, wchodzili z nami w interakcję, a my po rozmowie pytaliśmy, czy możemy wykorzystać ten materiał w filmie.
Camper to pierwszy wyreżyserowany przez Ciebie pełnometrażowy film. Skąd decyzja o tym, by podjąć się tego wyzwania?
Gdy szedłem do szkoły filmowej, marzyłem o reżyserii. Moje pojęcie o filmie było wtedy znikome. Pewnego dnia usłyszałem o konkursie do Warszawskiej Szkoły Filmowej na operatorkę. Wziąłem udział w konkursie i wygrałem stypendium. Z czasem zacząłem odnosić sukcesy jako operator, ale cały czas czułem, iż chcę opowiadać własne historie. Pandemia była dobrym impulsem – branża filmowa wtedy umarła, a ja mogłem wykorzystać tę lukę, żeby spróbować.

Czego praca nad Camperem nauczyła Cię o reżyserii?
Przede wszystkim odkryłem, jak cudownie prowadzi się aktorów, gdy da im się trochę wolności i wpuści się ich w naturalne środowisko. Stają się wtedy czymś pomiędzy postacią, a swoim prawdziwym „ja”. Chcę tę metodę praktykować w kolejnych filmach. Współreżyseruję teraz film, który ma scenariusz bez dialogów, a większość scen improwizujemy.
Czy przy tym filmie dysponujesz podobnym budżetem, jak przy Camperze?
To się okaże – staramy się właśnie uzyskać dodatkowe środki. W dużej części kręcimy w Tajlandii, co zmniejsza koszty, ale mimo wszystko są one na tyle duże, iż większy budżet zmniejszy nasz stres.
Campera kręciliście 4 lata temu. Jak po tym czasie patrzysz na ten film?
Wiem, iż nie dało się go inaczej zrealizować ze względu na jego specyfikę. W tym filmie adekwatnie nie ma dubli – czasem kręciliśmy kilka godzin bez przerwy, rejestrując aktorów w różnych sytuacjach. Oglądając go po czasie widzę, iż dla całej ekipy był on swego rodzaju terapią. Wykrzyczeliśmy wszystkie swoje obawy i lęki. Oglądając go, zawsze się wzruszam, bo to nie tylko film, ale i wycinek życia, wspaniała pamiątka.

Ile materiału nakręciliście łącznie?
Plan trwał 12 dni zdjęciowych, a każdego dnia mieliśmy nakręcone około 10h materiału.
Przypuszczam więc, iż montaż nie był łatwy, szczególnie, iż kręciliście bez dubli.
Proces montażu był bardzo długi. Z 4-godzinnych ujęć trzeba było wybrać esencję tego, co chcemy pokazać, tak iż dużo się nagimnastykowaliśmy. W filmie jest dużo „teledysków” czy ujęć, gdzie dialogi słyszymy z offu, bo to był jedyny sposób, żeby to ułożyć.
Co do teledysków – już w trakcie kręcenia filmu wiedzieliście, iż użyjecie tych konkretnych piosenek, w tym utworu Tomka Makowieckiego?
„Bardziej niż zwykle” Tomka Makowieckiego stał się utworem naszego wyjazdu, słuchaliśmy go na okrągło. Mieliśmy choćby pomysł, żeby tak samo zatytułować film. Po powrocie zwróciliśmy się do Tomka z prośbą o użyczenie nam tej piosenki, co też zrobił. Do tego nagrał jeszcze trzy utwory, w tym cover „Bailando”, które w oryginale śpiewają bohaterowie. Wykorzystanie tej piosenki pochłonęło zresztą połowę naszego budżetu.
Kierowałeś ten film do osób z Twojego pokolenia, czy traktujesz go jako uniwersalny?
Myślałem, iż to pierwsze, ale okazuje się, iż doceniają go także osoby starsze, które czują nostalgię, gdy wspominają swoją młodość i podobne rozterki.
Myśleliście nad tym, jak potoczyły się dalej losy bohaterów filmu?
Często. Każde poszło w swoją stronę, więc mocno się nad tym zastanawialiśmy, ale to właśnie otwarte zakończenie sprawia, iż jest interesujący. Nikt z nas nie wie, jak potoczy się nasze życie.
Czyli nie ma planów na to, żeby zrealizować sequel?
Temat się pojawił, szczególnie w kontekście Wery – grająca ją Ola Jachymek mieszka teraz w Maroko i ciekawie byłoby pokazać jej życie.
Z której sceny w Camperze jesteś szczególnie dumny?
Wszystkie sceny mają dla mnie emocjonalny ładunek, ale wyróżniłbym scenę przy kolacji z Carlosem, scenę na plaży i kłótnię Roberta i Klaudii. Wymieniłbym też moment z Werą po tym, jak na głowę spada jej laptop i samo zakończenie.
Czego Ci życzyć w przyszłości?
Wytrwałości. Tego, żebym nie rezygnował z tego, co kocham. Robienie filmów jest trudne i kosztowne, tak iż wytrwałość bardzo się tu przyda.
Tego w takim razie życzę i dziękuję za rozmowę!

















