Relacja z festiwalu Berlin Atonal 2025

nowamuzyka.pl 1 tydzień temu

W tym roku w głównym programie niemieckiego festiwalu dominował ambient. Ale publiczność najżywiej reagowała na metalowe riffy i bombastyczne bity.

Czasy, kiedy na głównej scenie Atonalu występowali tacy artyści, jak Regis, Kerridge, Belief Defect, Sandwell District czy British Murder Boys należą już do przeszłości. Mariaż industrialu z techno zdefiniował ten festiwal w latach 2014-2018 i wygenerował swoistą subkulturę, łączącą zamiłowanie do mocnych brzmień i czarnej odzieży. Jej pogrobowcy dotarli i w miniony weekend do Berlina, ale byli już w zdecydowanej mniejszości, zatapiając się w tłumie wszelkiej maści freaków.

W kłębach sztucznego dymu

Kuratorzy festiwalu postawili w programie sceny głównej przede wszystkim na ambient. Już na otwarcie spokojne dźwięki uzupełnianie mocniejszymi bitami zaserwowała Carmen Villain. Norweską wytwórnię Smalltown Supersound reprezentował również Bendik Giske, który (nie bez pewnych problemów) ozdobił dźwiękami swego saksofonu świetlistą elektronikę, serwowaną przez specjalizującego się w rozwibrowanych arpeggiach Sama Barkera.

Sukces ostatniej płyty Djruma sprawił, iż brytyjski producent objeżdża teraz najważniejsze festiwale muzyki eksperymentalnej w Europie. Na Atonalu usłyszeliśmy jego improwizowany występ na scenie Third Surface, wprowadzający w klimat drugiego dnia. Wypełniło go bardziej rozwichrzone granie, ale zarówno gotyckiemu trip-hopowi Ziúr, jak i zdubowanemu IDM w wykonaniu Carriera (nowy alias Shifteda) blisko było do ambientowej nostalgii.

Z Paryża przyjechała do Berlina młoda producentka Sofii, która zaprezentowała krótki zestaw jasnych i melodyjnych utworów. Najpiękniejszym momentem Atonalu był w tym roku sobotni występ tria Purelink. Spowici w kłębach sztucznego dymu Amerykanie pokazali, iż zdubowany ambient w stylu DeepChord ma przez cały czas niezwykłą moc. Bardziej dramatyczny okazał się koncert naszej rodaczki Resiny i Aho Ssana, bo ich projekt „Ego Death” lokuje się w formule podszytego neoklasyką power ambientu, typowego dla ich wydawcy – bristolskiego Subtext.

Anthony Linell gościł na Atonalu chyba już po raz trzeci. Tym razem zagrał dla garstki widzów na początek niedzielnych koncertów, serwując przestrzenną fuzję kosmische musik z berlińskim dubem spod znaku Chain Reaction. Gdzieś tam o ambient ocierała się również prezentacja Topdown Dialectic. Amerykański producent próbuje wykrzesać coś nowego z formuły glitchowego dubu, opatentowanego ćwierć wieku temu przez Pole’a – i trzeba przyznać, iż momentami brzmi to naprawdę ciekawie.

Ściany drżące od basów

Tym, którzy nastawiali się na eksperymentalne brzmienia, na pewno spodobał się czwartkowy występ Pedera Mannerfelta z Lee Ranaldo z Sonic Youth. Połączenie rockowej gitary z elektroniką może nie jest czymś nowym, ale w wykonaniu tego duetu miała ożywczą moc. Kiedy na scenę wkroczył duet Emptyset, wiadomo było, iż ściany Kraftwerk Halle zadrżą od przesterowanych basów – i tak też się stało, bo Brytyjczycy wykonali materiał ze swej wyjątkowo udanej płyty „Dissever”. Bombastycznymi bitami rezonowała z kolei przestrzeń berlińskiej elektrowni podczas występu Amnesii Scanner, która zdekonstruowała kilka klubowych stylistyk, od dancehallu po gabber, wzbudzając szalony entuzjazm publiczności.

Rashad Becker potrafi ze swych analogowych maszyn wycisnąć niezwykłe dźwięki i potwierdził to piątkowym występem, w którym odbijały się echem ostatnie dokonania Autechre. „Korean Love Sonnets” w wykonaniu Beli nie były zaskoczeniem – bo artystka dała się już wcześniej poznać jako specjalistka od gardłowego śpiewu i chmurnej elektroniki. Świetnie wypadł za to duet Puce Mary z Rainy Millerem. Ich projekt „GRIEND” to porywające zestawienie industrialnych zgrzytów i mechanicznych rytmów z przetworzonymi wokalami w stylu power electronics.

Nieprzekonująco wypadł duet Marka Fella z wiolonczelistką Okkyung Lee, bo miało się wrażenie, iż każde z nich gra kompletnie coś innego. O wiele lepiej poradził sobie Jokkoo Collective, zestawiając plemienne bity z dzikim afrykańskim śpiewem. Heith zaprezentował na Atonalu swój ostatni album „Escape Lounge” i była to wyjątkowo przystępna podróż przez ambient, folk, shoegaze i dream pop, skondensowana do 45-minutowej piguły. Co ciekawe: widownia najlepiej reagowała na rockowe fragmenty tego występu, co potwierdzało, iż spragniona jest tego rodzaju dźwięków i energii.

Nic więc dziwnego, iż największe szaleństwo wywołał Lord Spikeheart, prezentując ekspresyjny performans, którego motorem napędowym były metalowe riffy i charczący growl. Fanów metalu ściągnął na Atonal niedzielny występ tria Merzbow/Iggor Cavalera/Eraldo Bernocchi. Perkusyjne nawałnice w wykonaniu byłego bębniarza Sepultury nie były jednak głównym elementem występu tego egzotycznego tria. Rozpoczął włoski weteran ezoterycznej elektroniki, zanurzając słuchaczy w odmętach zawiesistego dark ambientu, który z czasem uzupełniły kaskady ogłuszającego noise’u w wykonaniu japońskiego „ojca” gatunku, a w finale – bębny Cavelery.

Duże nazwiska w małym klubie

Poza główną sceną sporo działo się również na pozostałych przestrzeniach Kraftwerk Halle. Na scenie Third Surface zagrały zespoły eksperymentujące z rockiem – Moin czy YHWH Nailgun – ale też zabrzmiały klubowe rytmy w wykonaniu duetu Zafiro & Verraco czy Mali, zyskując zdecydowanie większy entuzjazm publiczności. W Tresorze dominowały didżejskie sety nasycone mocnym techno, choćby w wykonaniu Katatonic Silentio czy Tygapawa. Globus pulsował jak zwykle w rytm house’u i bass music, serwowanego przez Martyna czy Pincha. Najtrudniej było się jednak wcisnąć do malutkiego Ohma, bo organizatorzy umieścili w nim takie tuzy, jak Kettel czy Tikiman.

Mimo tej różnorodności tegoroczny Atonal zapamiętamy przede wszystkim z ambientowych koncertów Purelink czy Sama Barkera z Bendikiem Giske. Honoru eksperymentalnej elektroniki obroniła jednak Puce Mary z Rainy Millerem i trio Merzbow/Cavalera/Bernocchi. Szkoda tylko, iż organizatorzy całkowicie wyrugowali techno z programu głównej sceny – bo wydawało się, iż widownia wyraźnie jest spragniona takiego mocnego uderzenia. Może zdecydowało o tym nadanie festiwalowi charakteru biennale – a przez to wpisanie go w sieć wydarzeń artystycznych, dedykowanych bardziej nowoczesnej i awangardowej sztuce. Jakie będą dalsze tego konsekwencje dla niemieckiej imprezy, przekonamy się już za rok.

Foto: Joanna Chwilkowska, Frankie Casillo, Helge Mundt.

Idź do oryginalnego materiału