Rekomendacja: kraina Lovecrafta

ekskursje.pl 3 lat temu


Dyskusja pod notką o Mrozie i tak odleciała w dygresję o lewicowej fantastyce, pociągnijmy więc ten wątek rozmawiając o serialu „Kraina Lovecrafta”. To kapitalny przykład, jak lewicowa fantastyka mogłaby wyglądać (i wygląda).

Mamy w tym serialu wszystko. Jest wątek LGBT, jest „krytyczna teoria rasowa”. Koszmarny sen prawaka o marksizmie kulturowym.

A przy tym – świetne, ożywcze widowisko. Które polecam gorąco wszystkim, choć prawacy będą się zapluwać z wściekłości przed ekranami.

Dla tych, którzy są HBO-wykluczeni, kilka słów opisu. To nie jest ekranizacja prozy Lovecrafta, choć jego wielbiciele rozpoznają kilka zaczerpniętych z niej motywów.

Akcja dzieje się w alternatywnym świecie, w którym wprawdzie istniał Lovecraft (bohaterowie też rozpoznają te motywy), ale jednocześnie mamy zasugerowane, iż Lovecraft inspirował się prawdziwymi wydarzeniami. Ujmując rzecz w uproszczeniu zrozumiałym dla wszystkich fandomity, ktoś tu wpadł na trop Necronomiconu (sortof) – i fabuła krąży wokół tego tropu.

Ten skrót jest dla nas zrozumiały, bo naoglądaliśmy się od grzmota horrorów i nagraliśmy się w od grzmota gier, w których fabularnym punktem wyjścia było „ktoś odnalazł Necronomicon”. Ale tu mamy jeden istotny twist, za sprawą którego oglądamy to z pasją, jak coś świeżego.

Oglądamy to z punktu widzenia Afroamerykanów w roku 1955. To właśnie oni wpadli na trop tej zakazanej księgi.

Serial zawiera więc przy okazji realistyczny portret codziennego życia Afroamerykanów w 1955. Przy czym nie chodzi tu o jakichś wyidealizowanych pracowników rolnych w ogrodniczkach i słomianym kapeluszu, tylko o ówczesny odpowiednik wielkomiejskiej klasy średniej.

Większość głównych bohaterów (są wyjątki) to ludzie tacy jak my. Tzn. tacy jak widownia serialu fantastycznego na HBO.
Są oczytani jak my, dlatego rozpoznają wątki z Lovecrafta. Wyrośli na tej samej amerykańskiej popkulturze jak my.

Łatwo się nam z nimi identyfikować. Mamy podobne do nich problemy, typu „czy stać mnie na hipotekę w tej dzielnicy”. Tylko iż nam to pytanie nie nakłada się na „czy w tej dzielnicy wolno mieszkać ludziom o naszym kolorze skóry”.

Pisałem w poprzedniej notce, iż kompozycja thrillera to „woda – woda – BUM!”. Tu jest jakby odwrotnie.

„BUM!” to lovecraftowskie zwroty akcji. Że nagle przyfrunie jakiś potwor z CGI. Bo-ring.

Za to „woda” to realistyczny obraz stosunków rasowych w USA w roku 1955. I to jest dopiero prawdziwy horror.

Widzimy wiele autentycznych motywów, już spopularyzowanych innymi filmami i serialami. A więc – masakra w Tulsie (1921). A więc – „prawo o zachodzie słońca”. „Zielona książka”, czyli „poradnik dla Negra w podróży”.

Do tego – pogrzeb Emmetta Tilla, czternastoletniego chłopca z Chicago, który pojechał z rodzicami w odwiedziny do krewnych z Missisipi. Spojrzał niewłaściwym wzrokiem na białą kobietę, za co został skatowany i wrzucony do rzeki z ciężarem przytroczonym kolczastym drutem do szyi.

Afroamerykanie w Missisipi byli przyzwyczajeni do takich sytuacji, bali się protestować, bo skończyliby tak samo. To była jednak rodzina z Chicago.

Matka Tilla urządziła pogrzeb przy otwartej trumnie, żeby całe miasto mogło to zobaczyć. W ósmym odcinku serialu bohaterowie stoją w kolejce żałobników (trzeba znać tę historię, żeby zrozumieć kontekst tej sytuacji).

Wszytkie te straszne wydarzenia pokazane są – o ile mi wiadomo – realistycznie. To przypomina, iż lincze i segregacja to nie jest jakieś „dawno i nieprawda”, jak czasem sugeruje biała popkultura. Jeszcze żyją ludzie pamiętający rok 1955.

Szukałem z ciekawości, czy jakieś prawicowe media podważają coś z realizmu „Krainy Lovecrafta”. Ale nie, najwyżej pieklą się, iż „krytyczna teoria rasowa” jest „antyamerykańska” i po prostu nie wolno robić takich seriali.

Nie bo nie. Nie ma nic bardziej amerykańskiego od cenzury.

Może wy coś znacie – bo mam tu niewielkie, ale regularnie komentujące grono obserwatorów różnych Karoniów i Petersonów. Obczailiście tam merytoryczne zarzuty wobec tego serialu?

Dla mnie to świetny przykład, iż wzbogacenie fantastyki o elementy otwarcie lewicowe, „marksistowsko kulturalne”, może jej dobrze zrobić ze strony czysto fabularnej. Po prostu pozwala na wprowadzenie nowego wątku.

Baliśmy się już w popkulturze różnych potworów. Ale tu po raz pierwszy poczujemy taką grozę, jaką musiał czuć afroamerykański kierowca, ścigający się z zachodzącym słońcem, pędząc ku granicy hrabstwa, żeby nie złamać idiotycznego, rasistowskiego zakazu „przebywania czarnuchów po zmroku”.

Idź do oryginalnego materiału