Recenzja: „Zniknięcia”

kulturaupodstaw.pl 2 godzin temu
Zdjęcie: fot. materiały prasowe „Zniknięcie”


W „Pozostawionych”, serialowym cudzie Damona Lindelofa i Toma Perrotta sprzed ponad dekady, z powierzchni Ziemi w sekundzie znika dwa procent populacji. Dzieje się tak bez ostrzeżenia i na chybił trafił. Na przykład grana przez Carrie Coon Nora jak co dzień przygotowuje śniadanie mężowi i dwójce dzieci, którzy rozgadani zasiadają przy kuchennym stole, by nagle zorientować się, iż rozmowa nie tylko została urwana w pół słowa, ale jej najbliżsi po prostu wyparowali.

materiały prasowe „Zniknięcie”

Serial HBO na wiele sposobów dekonstruował traumę i żałobę, był również odczytywany przez pryzmat 9/11 czy masowych strzelanin.

Wreszcie też pokazywał konsekwencje w życiu tytułowych pozostawionych wcześniej trudnego do wyobrażenia dramatu, a także poszukiwanie logicznego (naukowego?) wyjaśnienia w kontrze do przyjęcia zniknięcia jako kary (boskiej?). Pytał, jak odnaleźć sens w świecie, który jest tak nieprzewidywalny.

Amerykańskie przedmieścia

„Pozostawieni” miały olbrzymią, bo światową, skalę. Ta w „Zniknięciach” (enigmatyczny oryginalny tytuł, „Weapons”, czyli bronie, dużo precyzyjniej oddaje zamysł scenariusza), nowym filmie Zacha Creggera (reżysera bardzo dobrych „Barbarzyńców” z 2022 roku) jest znacznie mniejsza. Akcja dzieje się bowiem na przedmieściach amerykańskiego miasta, a dotyczy (zaledwie?) prawie całej trzeciej klasy lokalnej podstawówki.

Już na samym początku twórca wykonuje perfekcyjny ruch.

materiały prasowe „Zniknięcie”

Unika sugestywnych obrazów (na te przyjdzie czas), mamiąc nas opowieścią jak z braci Grimm. Obserwujemy młodą nauczycielkę, panią Justine Gandy (świetna Julia Garner). Udaje się do klasy, której jest wychowawczynią, by zorientować się, iż obecny jest tylko jeden uczeń, dręczony przez rówieśników, kilkuletni Alex (bardzo dobrze obsadzony Cary Christopher). Oglądając początkową scenę, słyszymy historyjkę opowiadaną z offu przez rówieśniczkę chłopca. A jak to w narracjach prowadzonych przez dzieci bywa, dziewczynka czasami się zapowietrzy, pędząc do końca, albo zasepleni, by nagle konspiracyjnie przyciszyć głos, jakby rodzicom przy kolacji zdradzała tajemnicę ze szkolnego korytarza. Zabieg minimalistyczny, acz robiący wrażenie.

Zaginięcia

Zatem dokładnie o 2:17 w nocy osiemnaścioro dzieci wstało ze swych łóżek i boso z rozłożonymi ramionami, jak gdyby udawały samoloty wzbijające się w przestworza, pobiegło przed siebie, by wreszcie dać się pochłonąć ciemności. Kamery zamontowane na gankach zarejestrowały moment opuszczenia domów, ale nic więcej. Nikt później dzieci nie widział. Również Alex, zresztą widocznie straumatyzowany, zarzeka się, iż o niczym nie ma pojęcia.

Gdy śledztwo utyka w martwym punkcie, rodzice swoją złość kierują na Justine, której wiek i jakby zawstydzona postawa sprawia, iż staje się łatwym celem nagonki. Zwykli poczciwcy stają się katami. Tak jak przedsiębiorca budowlany Archer Graff (Josh Brolin), na własną rękę chcący dowieść, iż wychowawczyni jego zaginionego syna musi coś wiedzieć, a być może choćby maczała w tym palce.

materiały prasowe „Zniknięcie”

Sama Justine, mimo iż moczy smutki w kolejnych butelkach wódki, nie ma zamiaru nie tylko poddać się ostracyzmowi (w pewnym momencie Archer wymalowuje na jej samochodzie słowo „czarownica”, które staje się wręcz „szkarłatną literą”, na dobre denuncjując obecność bohaterki na ulicach miasteczka), ale też sama postanawia rozwikłać sprawę zaginięcia. Śledzi Alexa, przypuszczając, iż albo potrzebuje pomocy w poradzeniu sobie z sytuacją (jego rodzice są dziwnie nieobecni od czasu wydarzenia), albo coś wie.

Przeciwny zaangażowaniu nauczycielki jest dyrektor szkoły, Andrew (Benedict Wong, jak dobrze zobaczyć go poza Marvelem!), postać tylko pozornie napisana klasycznie, jako ta, która „stoi na drodze do prawdy” i bagatelizuje słowa protagonisty_tki.

Jest jeszcze wąsaty policjant Paul (Alden Ehrenreich), były Justine, teraz zamężny z córką komendanta policji. Zafiksowuje się na sprawie pewnego lokalnego ćpuna (Austin Abrams), kradnącego co się da, by zarobić na choć odrobinę metamfetaminy, którego za cenę własnej kariery będzie chciał zamknąć za kratami.

Zapętlające się narracje

Każdego z nich poznajemy w odniesieniu do pozostałych bohaterów i bohaterki. Jednocześnie też dostają swoje osobne rozdziały, bo na nie Cregger dzieli „Zniknięcia”.

materiały prasowe „Zniknięcie”

Poszczególne opowieści zapętlają się i nachodzą na siebie, każdorazowo dodając coś nowego do głównej narracji dotyczącej zniknięcia dzieci i ich poszukiwania.

Bardzo ryzykowna decyzja reżysera. Przed poszczególnymi aktami prosiłem w duchu, by było dobrze. Z euforią donoszę, iż każdy rozdział jest majstersztykiem i nie przyćmiewa całości.

Inspiracje

Trudno pisać o „Zniknięciach” bez spojlerów. Dlatego skupię się na fascynacjach Creggera, które dają pewną zapowiedź tego, co dzieje się na ekranie. Tak jak „Barbarzyńcy”, drugi film reżysera splata horror z komedią – jeden gatunek wzmacnia drugim, rozmywając granice między nimi i w efekcie znosząc wyraźny podział na ofiary i potwory.

Drugi obraz, zważywszy na temat, jest absurdalnie zabawny, jednocześnie nie unika przemocy przez duże P (finał jest przepyszny!) i jump scare’ów, wreszcie miesza ze sobą tematy społeczno-polityczne (widoczne również na polskim podwórku) z popkulturą (uważam za celowe użycie zup Campbell w charakterystycznych biało-czerwonych puszkach jak z obrazu Warhola).

materiały prasowe „Zniknięcie”

Tak, jak serial „Pozostawieni” mówił o atakach terrorystycznych w 2001 roku i masowych morderstwach, tak „Zniknięcia” mogą być odczytywane przez pryzmat kolejnych szkolnych masakr (w jednej z wizji Archer widzi olbrzymi karabin majaczący nad domem), wiary w fake newsy czy głębokiego podziału społeczeństwa (zarówno w trumpowskiej Ameryce, jak i w brunatnej Polsce).

Tworząc narrację, Cregger inspirował się, również podzieloną na rozdziały prowadzone z punktu widzenia bohaterów i bohaterek, biblijną „Magnolią” Paula Thomasa Andersona. Znajdziemy tutaj też nawiązania do „Mary Poppins”, „Czarownic z Eastwick”, filmów ​​Carpentera, a choćby „Małych dzieci” Todda Fielda. Jednocześnie – choć trudno w to uwierzyć – nie mamy wrażenia przesytu.

Dawno nie oglądałem filmu jak w hipnozie i w niekończącym się napięciu. To naprawdę odświeżające nie czuć potrzeby sięgnięcia po telefona. „Zniknięcia” to obraz nieoczywisty i oryginalny, choć utkany z dobrze znanych tropów. Do powtórnego oglądania i delektowania się. Jeden z najlepszych tytułów tego roku.

Idź do oryginalnego materiału