[Recenzja] Wendy Carlos - "Beauty in the Beast" (1986)

pablosreviews.blogspot.com 2 tygodni temu


Wendy Carlos najpewniej znasz ze ścieżek dźwiękowych filmów Kubricka. Jej syntezatorowe utwory pojawiły się zarówno w "Mechanicznej pomarańczy", obok dokonań barokowych kompozytorów, jak i na soundtracku "Lśnienia", sąsiadując tam z dziełami Bartóka, Ligetiego oraz Pendereckiego. Carlos to formalnie wykształcona kompozytorka i fizyczka, co również ma istotne znaczenie w kontekście jej twórczości. W latach 60. blisko współpracowała z Robertem Moogiem, który skorzystał z wielu jej sugestii podczas prac nad modularnymi syntezatorami. To właśnie przy pomocy tych urządzeń Wendy stworzyła swój debiutancki album "Switched-On Bach" z 1968 roku, zawierający futurystyczne, jak na tamte czasy, interpretacje utworów niemieckiego kompozytora. Płyta wzbudziła wówczas duże zainteresowanie, ale dziś ta muzyka brzmi mocno przestarzale, jak relikt minionej epoki.

Podobnej dezaktualizacji uniknął natomiast recenzowany album. "Beauty in the Beast", składający się już wyłącznie z własnych kompozycji. Brzmienie tej płyty nie wydaje się przynależeć ściśle do konkretnych czasów. Jest jakby poza wszelkimi trendami, choć na upartego można ją porównać z ówczesnymi dokonaniami Jona Hassella. To efekt fascynacji innymi niż zachodnia tradycjami muzycznymi. Artystka odchodzi tu od skali dwunastotonowej na rzecz stosowanych zwłaszcza w muzyce wschodniej mikrotonów. Eksperymentuje też z alternatywnym strojeniem, zarówno zaczerpniętym z odległych kultur, jak i wymyślając zupełnie nowe, własne rozwiązania. Cały materiał został zarejestrowany wyłącznie przy pomocy syntezatorów, wszystkie dźwięki powstały cyfrowo, co miało wyeliminować niedoskonałości mikrofonów.

Czytaj też: [Recenzja] Jon Hassell / Brian Eno - "Fourth World, Vol. 1: Possible Musics" (1980)

Rewelacyjnym przykładem czerpania z pozaeuropejskich tradycji jest blisko 18-minutowy "Poem for Bali". Składający się z kilku dość zróżnicowanych segmentów utwór wykorzystuje indonezyjskie skale slendro i pelog. Syntezatory znakomicie naśladują etniczne instrumenty dęte oraz charakterystyczne dla gamelanu perkusjonalia, jednocześnie nadając nieco kosmicznego brzmienia. To połączenie starożytnej kultury - w kilku momentach wchodzącej w dialog z bardziej zachodnimi orkiestracjami o symfonicznym rozmachu - z nowoczesną technologią daje naprawdę niesamowity efekt. Powala mnie ten tajemniczy, hipnotyzujący nastrój i rzadkie piękno.

Ciekawym eksperymentem okazuje się też "A Woman's Song" - połączenie bułgarskiego folku z hindustańskimi dronami tambury i jazzującą trąbką, wygenerowanymi oczywiście na syntezatorach. Nie brakuje też jednak elektronicznych brzmień, które nie mają na celu naśladowania tradycyjnych instrumentów, nadające nieco futurystyczno-kosmicznego klimatu. W "C’est Afrique" o inspiracjach wszystko mówi sam tytuł - całość zdominowana jest przez polirytmiczne bębny, a dodatkowo pojawiają się też jakby afrykańskie zaśpiewy z wokodera. Mniej oczywiste są natomiast inspiracje w opartym na skali harmonicznej, nieustannie się zmieniającym "Just Imaginings". Bliżej nieokreślone wpływy egzotyczne mieszają się tu z zachodnią symfonicznością, czymś na kształt zdeformowanej progresywnej elektroniki i lekkimi naleciałościami jazzu. Efekt jest dziwaczny, wręcz groteskowy, ale także intrygujący.

Czytaj też: [Recenzja] Stephan Micus - "Implosions" (1977)

Utworem o niezwykle sugestywnym klimacie jest "Incarnation", na szeroką skalę wykorzystujący trytony, co w połączeniu z potężnymi syntezatorowymi trąbami i imitującym chorały niskim głosem, daje autentycznie posępny, złowieszczy nastrój. Byłaby to idealna ścieżka dźwiękowa końca świata. Fantastycznie w to wszystko wpleciono egzotyczne perkusjonalia - adekwatnie ich imitację - oraz pulsującą elektronikę. Nieco pogodniejszy charakter i wyraźniej poprowadzoną linię melodyczną ma tytułowa prawie-piosenka "Beauty in the Beast", który Wendy oparła na swoich własnych skalach alfa i beta. Płyta zawiera też bardziej humorystyczne momenty, jak imitujący jazzowy sekstet "That’s Just It" czy parodiujący niby-arabską muzykę z hollywoodzkich filmów "Yusae-Aisae".

Chociaż "Beauty in the Beast" w chwili wydania nie wzbudził większego zainteresowania, komercyjnie przepadł, a dziś pozostaje płytą mało znaną - nie pomaga brak w streamingu - sama Wendy Carlos postrzega go jako swój najważniejszy album. Zupełnie nie dziwi mnie, iż artystka stawia te nagrania ponad słynniejszy "Switched-On Bach", będący swego rodzaju ciekawostką, tak naprawdę jedynie demonstracją możliwości (czy raczej: ograniczeń) ówczesnych syntezatorów. W połowie lat 80. miała już do dyspozycji bardziej zaawansowany sprzęt, który w pełni wykorzystała tworząc autorski materiał, ambitnie eksperymentujący ze strojeniem i skalami, czerpiący z różnych tradycji, ale mieszający je w całkiem oryginalny sposób. To jedna z tych płyt, które dla wielu słuchaczy będzie czymś totalnie spoza ich strefy komfortu, ale która da im szansę poszerzenia muzycznego horyzontu.

Ocena: 9/10



Wendy Carlos - "Beauty in the Beast" (1986)

1. Incantation; 2. Beauty in the Beast; 3. Poem for Bali; 4. Just Imaginings; 5. That's Just It; 6. Yusae-Aisae; 7. C'est Afrique; 8. A Woman's Song

Skład: Wendy Carlos - syntezator, wokoder
Producent: Wendy Carlos


Idź do oryginalnego materiału