[Recenzja] The Raincoats - "Odyshape" (1981)

pablosreviews.blogspot.com 2 miesięcy temu


Kurt Cobain pozostawił po sobie coś więcej, niż tylko muzykę. A konkretnie listę rekomendacji płytowych, dzięki której różni mniej popularni wykonawcy mogli dotrzeć ze swoją twórczością do szerszej publiczności. Skorzystała na tym na pewno brytyjska grupa post-punkowa The Raincoast. Dzięki publicznym pochwałom Cobaina kapelą zainteresowała się wytwórnia Geffen, czego efektem były wznowienia wcześniejszej dyskografii, wzbogacone esejami lidera Nirvany oraz Kim Gordon z Sonic Youth. Na fali tego chwilowego hajpu doszło choćby do reaktywacji zespołu. Oryginalny plan zakładał dołączenie na trasę, jaką Nirvana miała zagrać wiosną 1994 roku. Nie wypaliło, bo koncerty odwołano po tym, jak Cobain palnął sobie w łeb. The Raincoast przygotował za to nowy materiał studyjny, opublikowany dwa lata po tych wydarzeniach. Daje też sporadyczne występy.

Główny okres działalności zespołu to lata 1977-84 i cztery albumy - w tym koncertowy - nagrane dla Rough Trade. The Raincoast powstał z inicjatywy dwóch studentek Hornsey College of Art, Giny Birch oraz pochodzącej z Portugalii Any da Silvy. Początkowo dziewczyny nie wiązały swojej przyszłości z muzyką, ale po zobaczeniu występu żeńskiej grupy post-punkowej The Slits, postanowiły założyć własną kapelę. Składu dopełnili gitarzysta Ross Crighton i bębniarz Nick Turner, gwałtownie zastąpieni przez, odpowiednio, Kate Korus ze wspomnianego The Slits oraz Richarda Dudanskiego. W 1978 roku skład był już stuprocentowo żeński, z klasycznie szkoloną skrzypaczką Vicky Aspinall oraz perkusistką Palomą "Palmolive" Romero, kolejną muzyczką podebraną z The Slits. W tym składzie zarejestrowany został eponimiczny debiut. To przede wszystkim właśnie tą płytą tak zachwycał się Cobain, jednak zespół szczyt swoich możliwości osiągnął na kolejnym "Odyshape".

Czytaj też: [Recenzja] This Heat - "This Heat" (1979)

The Raincoats oddala się tutaj od post-punkowych korzeni. Elementy tej stylistyki są wciąż słyszalne, ale mieszają się z silnymi wpływami dubu, folku, muzyki świata, a także inspiracjami Ornette'em Colemanem, Milesem Davisem i nagraniami terenowymi, tworząc unikalną całość. Sam sposób powstawania tego materiału był dość niecodzienny. Nowa perkusistka Ingrid Weiss opuściła zespół na wczesnym etapie sesji, więc większość utworów nagrano w trio, z dziewczynami zamieniającymi się instrumentami i wykorzystującymi, zamiast standardowego zestawu bębnów, różne egzotyczne idiofony - jak balafon, kalimba czy klawesy - zakupione na targach rupieci. Dopiero na koniec, do gotowych scieżek, swoje partie dograli zaproszeni perkusiści. Poza grającym już wcześniej z grupą Dudanskim, który w międzyczasie przewinął się przez Public Image Ltd., byli to muzycy z najwyższej półki: Robert Wyatt (Soft Machine, Matching Mole) oraz Charles Hayward (m.in. This Heat, Gong). Wśród gości znalazła się też grająca na wiolonczeli Georgie Born (Henry Cow, Art Bears, National Health).

Wspomniane wcześniej inspiracje najczęściej przeplatają się na przestrzeni jednego kawałka. Już w otwieraczu "Shouting Out Loud", mieszają się ze sobą polirytmiczne, afrykańskie perkusjonalia, dubowy bas, hindustańskie drony ze shrutti boxu oraz melodyjne, ale punkowo nieczyste wokale. I klei się to wszystko w całkiem spójne nagranie o nieco onirycznym nastroju, choć w środkowej części można odnieść wrażenie, iż sen zmienia się w koszmar. "Family Tree" lawiruje natomiast gdzieś pomiędzy pastoralnym folkiem oraz jazzem free, a wszystko to w formie popowej piosenki. Jednym z najbardziej niezwykłych utworów jest "Dancing in My Head". Momentami to popowa, nieco podniosła ballada, tylko z awangardowymi zgrzytami wiolonczeli, a przez resztę czasu - dziwaczne połączenie rytmiki reggae, jazzujących klawiszy, orientalizujących partii na indyjskim klarnecie shehnai oraz fragmentami wręcz quasi-klasycznego śpiewu. Szaleństwo, ale w bardzo pozytywnym znaczeniu.

Czytaj też: [Recenzja] Robert Wyatt - "Rock Bottom" (1974)

Warto zwrócić uwagę też na "Only Loved at Night", łączący nerwową, post-punkową gitarę i obsesyjny rytm z onirycznymi dźwiękami basu oraz kalimby, a także nieco beznamiętnym, ale idealnie pasującym do warstwy instrumentalnej śpiewem. Podobieństwo do tych bardziej nastrojowych momentów This Heat, jak "The Fall of Saigon", prawdopodobnie nie jest przypadkiem, zwłaszcza iż udziela się tu Hayward. Muzyczkom Raincoats wyjątkowo dobrze wychodziło takie połączenie onirycznego klimatu z punkowym nerwem. Poza wymienionymi wcześniej przykładami warto przywołać także "Baby Song" o najbardziej gęstym, upalnym klimacie, w czym spora zasługa dubowego basu oraz afrykańskich perkusjonaliów. Post-punkowej impulsywności najwiecej jest natomiast w tytułowym "Odyshape", w sumie najbardziej homogenicznym stylistycznie kawałku, wyróżniającym się za to intrygująco meandrującą melodią.

Członkinie zespołu - może poza formalnie wykształconą Aspinall, choć raczej powściągliwie korzysta tu z tego doświadczenia - w żadnym razie nie były wirtuozkami. Przesadzone są porównania The Raincoats z The Shaggs, bo więcej tu jednak świadomości oraz autentycznej kreatywności, ale nie da się uniknąć wrażenia, ze ta dziwność przynajmniej czasem i w jakimś stopniu wynika z pewnych braków warsztatowych. Ponoć choćby wtedy, gdy zespół chciał zagrać konwencjonalnie, to i tak wszystko, jak to ujęła Birch, się rozjeżdżało. Dobrze to słychać na przykładzie "And Then It's O.K.", próbie zagrania czegoś bardziej zwyczajnego, przystępnego, a efekt brzmi jak psująca się piosenka. Innym przykładem jest mocno folkowy "Red Shoes", gdzie z pastoralną i raczej konwencjonalną partią skrzypiec Aspinall kontrastują partie da Silvy i Birch grane z, nazwijmy to, punkową wirtuozerią. Całość kończy natomiast najbardziej krzykliwy, nieokiełznany "Go Away", wręcz chaotyczna mieszanka punku, dubu oraz orientalizmów.

Te braki w żadnym razie niczego nie ujmują The Raincoasts i zwłaszcza płycie "Odyshape", gdzie całkowicie wynagradza je wyobraźnia autorek. Niekonwencjonalne pomysły - zarówno w kwestii mieszania różnych stylów, jak i stosowania nietypowego w takiej muzyce instrumentarium - w połączeniu z umiejętnością kreowania niezwykłego klimatu, czynią z tego albumu jedno z ciekawszych wydawnictw post-punkowych.

Ocena: 9/10



The Raincoats - "Odyshape" (1981)

1. Shouting Out Loud; 2. Family Treet; 3. Only Loved at Night; 4. Dancing in My Head; 5. Odyshape; 6. And Then It's O.K.; 7. Baby Song; 8. Red Shoes: 9. Go Away

Skład: Ana da Silva - wokal (1,3,5,7-9), gitara (1,3,5,6,8,9), shruti box (1), instr. perkusyjne (2,3,8), kalimba (3), gitara basowa (4,5,8), harmonijka (8); Gina Birch - gitara basowa (1,6,7,9), kontrabas (2), gitara (3), wokal (4-7,9), balafon (6); Vicky Aspinall - wokal (1,2,5-7,9), skrzypce (1,2,8,9), gitara (1,5-7), pianino (2), gitara basowa (3), pianino (4); Ingrid Weiss - perkusja (1,5), instr. perkusyjne (6)
Gościnnie: Charles Hayward - perkusja (2,7,9), instr. perkusyjne (3,7); Kadir Durvesh - shehnai (4); Georgie Born - wiolonczela (4); Richard Dudanski - instr. perkusyjne (4); Robert Wyatt - perkusja (6); Dick O'Dell - ektara (7)
Producent: Adam Kidron i The Raincoats


Idź do oryginalnego materiału