Ostatni odcinek pierwszego sezonu serialu "Diuna: Proroctwo" trafił na platformę Max wczoraj. Z tej okazji już dziś w wigilijne przedpołudnie dzielimy się wrażeniami z pierwszego sezonu. Czy serialowej "Diunie" brakuje przyprawy? Odpowiedź na to pytanie już w tytule swojej recenzji zostawia Mateusz Żebrowski, który na łamach Filmwebu rozkłada sześcioodcinkowe dzieło na czynniki pierwszej. Jego spisane wrażenia możecie przeczytać klikając TUTAJ.
Za mało przyprawy
autor: Mateusz Żebrowski
W teorii 2024 rok zapowiadał się na karnawał serialowej fantastyki. Warner Bros. i Amazon wpisały w kalendarz premiery drugich sezonów "Rodu smoka" i "Pierścieni władzy", a na wielki listopadowo-grudniowy finał wytwórnia braci Warner zaplanowała sześcioodcinkową "Diunę: Proroctwo". W praktyce jednak zagorzali fani światów stworzonych przez J.R.R. Tolkiena i G.R.R. Martina byli zawiedzeni. "Ród smoka", po świetnym pierwszym sezonie, znacząco stracił na jakości i stał się smoczą operą mydlaną, a "Pierścienie władzy" okazały się jedynie nieznacznie lepsze niż krytykowana debiutancka seria sprzed dwóch lat. Honor tego typu produkcji miał ratować serial przedstawiający kolejne z wielkich uniwersów fantastyki. Wydawało się, iż po wybitnej robocie jaką wykonała ekipa przekładająca "Diunę" Franka Herberta na wielki ekran, wystarczyło trzymać się dotychczasowego sposobu kreacji świata i nie zaprzepaścić klimatu z filmów. Niestety, "Diuna: Proroctwo" to w większości przegadany i scenariuszowo niedopracowany prequel, rozkręcający się dopiero pod sam koniec. Brak mu monumentalnej magii rodem z dylogii (a niebawem trylogii) Denisa Villeneuve'a (który, co warto podkreślić, nie brał udziału przy produkcji "Diuny: Proroctwa").
Showrunnerki, Diane Ademu-John i Alison Schapker, zaadaptowały na potrzeby serialu wątki z wydawanej w latach 2012-2016 trylogii autorstwa Briana Herberta (syna Franka Herberta) i Kevina J. Andersona (obaj są również producentami serialu). Zarówno wydarzenia z książek o "Wielkich Szkołach Diuny", jak i serialu, dzieją się dziesięć tysięcy lat przed narodzinami Paula Atrydy, głównego bohatera oryginalnej "Diuny". Ludzie wygrali wojnę z myślącymi maszynami, a w galaktycznym Imperium został ustanowiony nowy porządek. Jednym z jego kluczowych elementów stał się żeński zakon Bene Gesserit, w którym adeptki uczą się wykorzystywać nieznane dotąd możliwości umysłu. Dzięki umiejętności rozstrzygania czy czyjeś słowa są prawdziwe, członkinie zgromadzenia stały się potężnymi doradczyniami wielkich rodów rządzących Imperium.
Zakonowi brakuje mistycznej tajemnicy jaka unosiła się wokół jego działań w adaptacjach Villeneuve'a. Valya to przede wszystkim polityczka, sprawna mącicielka i zarządczyni. W takim spojrzeniu na Bene Gesserit nie byłoby niczego złego, gdyby tylko proponowane przez twórców intrygi okazały się wciągające i przejrzyste. Niestety, większość postaci bije dużo słownej piany, co wcale nie przekłada się na ilość oglądanych potyczek intelektualnych. Ot, zmieniają się planety i lokacje. Przez ekran przewija się ogrom bohaterów, niektórych z nich trudno rozpoznać przy kolejnym pojawieniu, a w ich wzajemnych relacjach nie sposób się połapać. Większość przedstawicielek Bene Gesserit, jak i imperialnych dygnitarzy nosi się godnie i dumnie. Co chwila rozmawiają o sprawach ważniejszych niż wszystkie galaktyki razem wzięte, ale niespecjalnie wiele z tego wynika. Dopiero w szóstym odcinku wątki zaczynają się zazębiać. Czy jednak angażujący finał sezonu wystarcza, żeby zapomnieć o chaotycznej narracji prowadzonej przez pięć godzin?
Całą recenzję serialu "Diuna: Proroctwo" autorstwa Mateusza Żebrowskiego możecie przeczytać klikając TUTAJ.
W serialu "Diuna: Proroctwo" dwie siostry Harkonnen, które walczą z siłami zagrażającymi przyszłości ludzkości, zakładają legendarne zgromadzenie, które w przyszłości zasłynie jako zakon Bene Gesserit.
Recenzja serialu "Diuna: Proroctwo"
Za mało przyprawy
autor: Mateusz Żebrowski
W teorii 2024 rok zapowiadał się na karnawał serialowej fantastyki. Warner Bros. i Amazon wpisały w kalendarz premiery drugich sezonów "Rodu smoka" i "Pierścieni władzy", a na wielki listopadowo-grudniowy finał wytwórnia braci Warner zaplanowała sześcioodcinkową "Diunę: Proroctwo". W praktyce jednak zagorzali fani światów stworzonych przez J.R.R. Tolkiena i G.R.R. Martina byli zawiedzeni. "Ród smoka", po świetnym pierwszym sezonie, znacząco stracił na jakości i stał się smoczą operą mydlaną, a "Pierścienie władzy" okazały się jedynie nieznacznie lepsze niż krytykowana debiutancka seria sprzed dwóch lat. Honor tego typu produkcji miał ratować serial przedstawiający kolejne z wielkich uniwersów fantastyki. Wydawało się, iż po wybitnej robocie jaką wykonała ekipa przekładająca "Diunę" Franka Herberta na wielki ekran, wystarczyło trzymać się dotychczasowego sposobu kreacji świata i nie zaprzepaścić klimatu z filmów. Niestety, "Diuna: Proroctwo" to w większości przegadany i scenariuszowo niedopracowany prequel, rozkręcający się dopiero pod sam koniec. Brak mu monumentalnej magii rodem z dylogii (a niebawem trylogii) Denisa Villeneuve'a (który, co warto podkreślić, nie brał udziału przy produkcji "Diuny: Proroctwa").
Showrunnerki, Diane Ademu-John i Alison Schapker, zaadaptowały na potrzeby serialu wątki z wydawanej w latach 2012-2016 trylogii autorstwa Briana Herberta (syna Franka Herberta) i Kevina J. Andersona (obaj są również producentami serialu). Zarówno wydarzenia z książek o "Wielkich Szkołach Diuny", jak i serialu, dzieją się dziesięć tysięcy lat przed narodzinami Paula Atrydy, głównego bohatera oryginalnej "Diuny". Ludzie wygrali wojnę z myślącymi maszynami, a w galaktycznym Imperium został ustanowiony nowy porządek. Jednym z jego kluczowych elementów stał się żeński zakon Bene Gesserit, w którym adeptki uczą się wykorzystywać nieznane dotąd możliwości umysłu. Dzięki umiejętności rozstrzygania czy czyjeś słowa są prawdziwe, członkinie zgromadzenia stały się potężnymi doradczyniami wielkich rodów rządzących Imperium.
Zakonowi brakuje mistycznej tajemnicy jaka unosiła się wokół jego działań w adaptacjach Villeneuve'a. Valya to przede wszystkim polityczka, sprawna mącicielka i zarządczyni. W takim spojrzeniu na Bene Gesserit nie byłoby niczego złego, gdyby tylko proponowane przez twórców intrygi okazały się wciągające i przejrzyste. Niestety, większość postaci bije dużo słownej piany, co wcale nie przekłada się na ilość oglądanych potyczek intelektualnych. Ot, zmieniają się planety i lokacje. Przez ekran przewija się ogrom bohaterów, niektórych z nich trudno rozpoznać przy kolejnym pojawieniu, a w ich wzajemnych relacjach nie sposób się połapać. Większość przedstawicielek Bene Gesserit, jak i imperialnych dygnitarzy nosi się godnie i dumnie. Co chwila rozmawiają o sprawach ważniejszych niż wszystkie galaktyki razem wzięte, ale niespecjalnie wiele z tego wynika. Dopiero w szóstym odcinku wątki zaczynają się zazębiać. Czy jednak angażujący finał sezonu wystarcza, żeby zapomnieć o chaotycznej narracji prowadzonej przez pięć godzin?
Całą recenzję serialu "Diuna: Proroctwo" autorstwa Mateusza Żebrowskiego możecie przeczytać klikając TUTAJ.
"Diuna: Proroctwo" - opis i zwiastun
W serialu "Diuna: Proroctwo" dwie siostry Harkonnen, które walczą z siłami zagrażającymi przyszłości ludzkości, zakładają legendarne zgromadzenie, które w przyszłości zasłynie jako zakon Bene Gesserit.