W kinach można już oglądać nową, trzecią cześć serii o misiu Paddingtonie – "Paddington w Peru". Jakiś czas temu dowiedzieliśmy się, iż na tym z pewnością nie koniec i w przygotowaniu już jest kolejna odsłona. A także serialowy spin-off. Gdzie leży źródło sukcesu serii? "Paddingtona w Peru" widział Jakub Popielecki, który dzieli się swoimi wrażeniami w recenzji. Jej fragment możecie przeczytać poniżej, a cała jest już dostępna na karcie POD LINKIEM TUTAJ.
Misiowa przysługa
autor: Jakub Popielecki
Pamiętacie, jak James Wan obiecywał, iż "Szybcy i wściekli 7" będą inspirowani kinem zemsty lat 70., a potem nakręcił po prostu kolejną część "Szybkich i wściekłych"? Zero związku, ale Dougal Wilson, reżyser "Paddingtona w Peru" opowiadał w wywiadach o Wernerze Herzogu, "Aguirre, gniewie bożym" oraz "Fitzcarraldo". I jakkolwiek myśl o przygodach słynnego misia od reżysera "Grizzly Mana" brzmi, hmm, ciekawie, to jednak skończyło się tak jak w przypadku szumnych obietnic Wana. "Paddington w Peru" to po prostu kolejna część serii o przygodach Paddingtona. Tylko iż nic w tym złego.
Tym bardziej iż przed premierą "Paddingtona w Peru" całkiem wskazane były obawy, czy Paddingtonowi uda się w ogóle być Paddingtonem. Reżysera Paula Kinga zastąpił bowiem debiutant Wilson, który wcześniej kręcił głównie teledyski. Smutnie mądrą Sally Hawkins w roli Mary Brown podmieniono na neurotyczną Emily Mortimer. Na dodatek w poprzedniej części zawieszono poprzeczkę być może nieco zbyt wysoko: przez chwilę film miał lepsze noty u krytyków niż "Obywatel Kane". Co gorsza, "turystyczny" punkt wyjścia fabuły "Paddingtona w Peru" brzmi trochę jak desperacka recepta na kryzys (zarówno osobisty, jak i artystyczny): wyjedźmy na wakacje, a nuż wszystko się samo ułoży. A jak nie, to przynajmniej będą ładne widoczki.
Trzeba jednak oddać twórcom, iż ten impas co najmniej tematyzują: familia Brownów, z którą mieszka tytułowy miś, dyskretnie rozjeżdża się bowiem w szwach. Jest na to choćby ładna wizualna metafora: przekrój poprzeczny rodzinnego gniazdka Brownów jako domku dla lalek, gdzie każdy członek rodziny siedzi w swoim pokoju, pochłonięty własnymi sprawami. Za chwilę zresztą te pokoje się opróżnią: dzieciaki powoli dorastają i na horyzoncie już majaczy syndrom gniazdka pustego. Wspólny trip jest więc desperackim chwytem za brzytwę, który ma utrwalić nadszarpnięte więzi. W amazońskiej dżungli Brownowie przejrzą się zresztą w lustrze innej rodziny. Lokalny przewodnik Hunter Cabot (Antonio Banderas) i jego córka Gina (Carla Tous) żyją bowiem w cieniu rodowej klątwy, która nieustannie zakłóca ich familijną idyllę. Na szczęście pozostało Paddington, który – samemu zgłębiając historię własnego pochodzenia – zrobi wszystkim misiową przysługę (nie mylić z niedźwiedzią) i da przykład, jak żyć ładnie.
Całą recenzję filmu "Paddington w Peru" można przeczytać TUTAJ.
Miś Paddington wybiera się do Peru, żeby odwiedzić swoją ciocię Lucy, która mieszka tam w domu dla emerytowanych misiów.
***
recenzja filmu "Paddington w Peru"
Misiowa przysługa
autor: Jakub Popielecki
Pamiętacie, jak James Wan obiecywał, iż "Szybcy i wściekli 7" będą inspirowani kinem zemsty lat 70., a potem nakręcił po prostu kolejną część "Szybkich i wściekłych"? Zero związku, ale Dougal Wilson, reżyser "Paddingtona w Peru" opowiadał w wywiadach o Wernerze Herzogu, "Aguirre, gniewie bożym" oraz "Fitzcarraldo". I jakkolwiek myśl o przygodach słynnego misia od reżysera "Grizzly Mana" brzmi, hmm, ciekawie, to jednak skończyło się tak jak w przypadku szumnych obietnic Wana. "Paddington w Peru" to po prostu kolejna część serii o przygodach Paddingtona. Tylko iż nic w tym złego.
Tym bardziej iż przed premierą "Paddingtona w Peru" całkiem wskazane były obawy, czy Paddingtonowi uda się w ogóle być Paddingtonem. Reżysera Paula Kinga zastąpił bowiem debiutant Wilson, który wcześniej kręcił głównie teledyski. Smutnie mądrą Sally Hawkins w roli Mary Brown podmieniono na neurotyczną Emily Mortimer. Na dodatek w poprzedniej części zawieszono poprzeczkę być może nieco zbyt wysoko: przez chwilę film miał lepsze noty u krytyków niż "Obywatel Kane". Co gorsza, "turystyczny" punkt wyjścia fabuły "Paddingtona w Peru" brzmi trochę jak desperacka recepta na kryzys (zarówno osobisty, jak i artystyczny): wyjedźmy na wakacje, a nuż wszystko się samo ułoży. A jak nie, to przynajmniej będą ładne widoczki.
Trzeba jednak oddać twórcom, iż ten impas co najmniej tematyzują: familia Brownów, z którą mieszka tytułowy miś, dyskretnie rozjeżdża się bowiem w szwach. Jest na to choćby ładna wizualna metafora: przekrój poprzeczny rodzinnego gniazdka Brownów jako domku dla lalek, gdzie każdy członek rodziny siedzi w swoim pokoju, pochłonięty własnymi sprawami. Za chwilę zresztą te pokoje się opróżnią: dzieciaki powoli dorastają i na horyzoncie już majaczy syndrom gniazdka pustego. Wspólny trip jest więc desperackim chwytem za brzytwę, który ma utrwalić nadszarpnięte więzi. W amazońskiej dżungli Brownowie przejrzą się zresztą w lustrze innej rodziny. Lokalny przewodnik Hunter Cabot (Antonio Banderas) i jego córka Gina (Carla Tous) żyją bowiem w cieniu rodowej klątwy, która nieustannie zakłóca ich familijną idyllę. Na szczęście pozostało Paddington, który – samemu zgłębiając historię własnego pochodzenia – zrobi wszystkim misiową przysługę (nie mylić z niedźwiedzią) i da przykład, jak żyć ładnie.
Całą recenzję filmu "Paddington w Peru" można przeczytać TUTAJ.
Opis i recenzja filmu "Paddington w Peru"
Miś Paddington wybiera się do Peru, żeby odwiedzić swoją ciocię Lucy, która mieszka tam w domu dla emerytowanych misiów.