[Recenzja] Neil Young - "Harvest Moon" (1992)

pablosreviews.blogspot.com 2 dni temu


Powrót do czadowego grania razem z Crazy Horse był dla Neila Younga niewątpliwym sukcesem - jednocześnie odzyskał zaufanie dawnych wielbicieli, jak i trafił do młodszego pokolenia, zasłuchanego w jego naśladowcach. Artysta przepłacił to jednak pogorszeniem słuchu i szumami usznymi. Postanowił więc, iż sukcesor "Ragged Glory" będzie płytą bardziej subtelną, opartą niemal wyłącznie na brzmieniach akustycznych. A skoro udał się powrót z Crazy Horse, to czemu by nie zebrać ponownie innego starego składu, np. The Stray Gators?

Ten efemeryczny zespół towarzyszył Youngowi jedynie na kultowym "Harvest" oraz promujących go koncertach. Zainteresowanie nagraniem kolejnego albumu okazali Ben Keith, Tim Drummond i Kenny Buttrey, a Spooner Oldham zajął miejsce Jacka Nitzsche, choć ten ostatni też miał pewien wkład w płytę. Dodatkowo gościnne występy powtórzyli Linda Ronstadt i James Taylor. A iż nagrania rozpoczęły się we wrześniu, był niezły pretekst, by albumowi nadać wymowny tytuł "Harvest Moon" - tak nazywana jest pełnia księżyca najbliższa jesiennej równonocy, a przy okazji ewidentnie kojarzy się on z albumem wydanym dwadzieścia lat wcześniej.

Czytaj też: [Recenzja] Neil Young - "Harvest" (1972)

Różnie można do tego wszystkiego podchodzić: iż skok na kasę, iż gra na sentymencie fanów. Ale "Harvest Moon" to najlepszy Young w jego łagodnym wydaniu od lat 70. - jeżeli nie po prostu najlepsza jego studyjna płyta od tamtej dekady. W dodatku te akustyczne, stylizowane na folk lub country aranżacje wcale nie brzmią tu jakoś przestarzale. Neil ponownie trafił ze swoją muzyką w idealny moment. Był to przecież czas największej popularności programu MTV Unplugged. Kanadyjczyk wystąpił w nim zresztą w kolejnym roku, ponownie wsparty przez Keitha, Drummonda, Oldhama oraz część chórzystek z albumu.

W przeciwieństwie do "Harvest", na "Harvest Moon" nie ma w ogóle kawałków z przesterowanymi gitarami. Podobnie jak tam jest natomiast jedno nagranie z koncertu ("Natural Beauty") i utwór z zaaranżowaną przez Nitzschego orkiestrą smyczkową ("Such a Woman"). Oba należą do najbardziej wyrazistych fragmentów płyty. Ten pierwszy - choć ostatni na trackliście - to przepiękna pro-ekologiczna pieśń, przejmująco zaśpiewana przez lidera z oszczędnym akompaniamentem akustyka, ale urozmaicona dźwiękami marimby i organów, solówkami harmonijki, a także żeńskimi chórkami. Drugi, choć wydaje się nieco nie pasować ani pod względem brzmienia - dominująca w pozostałych nagraniach gitara akustyczna tu całkiem ustępuje miejsca smyczków i fortepianowi - ani przez bardziej podniosły nastrój, to jest naprawdę ładną piosenką. Pod względem aranżacji na przeciwnym biegunie znajduje się "You and Me" - intymny duet Younga i Nicolette Larson, z akompaniamentem jedynie przestrzennych dźwięków gitary.

Czytaj też: [Recenzja] Neil Young & Crazy Horse - "Rust Never Sleeps" / "Live Rust" (1979)

Ogólnie płyta jest dość różnorodna, mimo trzymania się akustycznej konwencji. Bywa, iż zespół gra z rockową energią - jak w "War of Man", opartym na bardzo chwytliwej zagrywce - ale też nieco oniryczne, w delikatnie jazzująco-gospelowym utworze tytułowym. Najczęściej jednak muzycy grają tu w ten leniwy, kojarzący się z prowincją południowych stanów sposób, mniej lub bardziej czerpiący z estetyki country. jeżeli te nawiązania są subtelniejsze, to efektem okazują się naprawdę przyjemne kawałki w rodzaju "Unknown Legend", "From Hank to Hendrix", "One of These Days" czy naiwnie uroczego "Dreamin' Man", ale gdy stają się nachalne, to robi się już trochę sztampowo i przaśnie, jak w refrenach "Old King". Lepiej byłoby ten kawałek pominąć, zwłaszcza iż i bez niego płyta przekraczałaby optymalną długość trzech kwadransów.

Choć po kiepskich dla Younga latach 80. wydawało się, iż można już spisać go na straty, jako kolejnego niegdyś wielkiego muzyka, który kompletnie nie potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Tymczasem wraz z kolejną dekadą - fakt, iż przy sprzyjającej koniunkturze - wrócił do formy, a płyta "Harvest Moon" jest jedną z jego najlepszych. Neil Young po raz kolejny pokazał się od najlepszej strony jako kompozytor, bo to jego najbardziej wyrazisty zbiór kompozycji od czasu "Rust Never Sleeps".

Ocena: 8/10



Neil Young - "Harvest Moon" (1992)

1. Unknown Legend; 2. From Hank to Hendrix; 3. You and Me; 4. Harvest Moon; 5. War of Man; 6. One of These Days; 7. Such a Woman; 8. Old King; 9. Dreamin' Man; 10. Natural Beauty (live)

Skład: Neil Young - wokal, gitara, bandżo, harmonijka, instr. klawiszowe, wibrafon; Ben Keith - gitara oedal steel, gitara dobro, marimba basowa, dodatkowy wokal; Spooner Oldham - instr. klawiszowe; Tim Drummond - gitara basowa, marimba; Kenny Buttrey - perkusja
Gościnnie: Linda Ronstadt - dodatkowy wokal (1,2,4-6); James Taylor - dodatkowy wokal (2,5,6); Nicolette Larson - dodatkowy wokal (3,5,7-10); Astrid Young - dodatkowy wokal (5,7,9); Larry Cragg - dodatkowy wokal (5); Jack Nitzsche - aranżacja instr. smyczkowych (7); Suzie Katayama - dyrygent (7); Israel Baker, Betty Byers, Berg Garabedian, Harris Goldman, Robin Lorentz, Cindy McGurty, Maria Newman, Haim Shtrum - skrzypce (7); Valerie Dimond, Matt Funes, Rick Gerding, Carrie Prescott, David Stenske, Adriana Zoppo - altówki (7); Larry Corbett, Ericka Duke, Greg Gottlieb, David Shamban - wiolonczele (7)
Producent: Neil Young i Ben Keith


Idź do oryginalnego materiału