
Przypadająca niedawno 80. rocznica ataku atomowego na Hiroszimę i Nagasaki to okazja do różnych rozważań. Także muzycznych. Ofiarom zbombardowania pierwszego z tych miast dedykowany jest jeden z najważniejszych, a zarazem najbardziej kontrowersyjnych utworów XX wieku. Tworzony na przestrzeni lat 1959-61 "Tren - Ofiarom Hiroszimy" Krzysztofa Pendereckiego to sztandarowe dzieło sonoryzmu, rozwijające - zgodnie z deklarowanym zamysłem kompozytora - nowy język muzyczny. Pierwotnie była to czysta abstrakcja, jak zresztą wskazuje oryginalny tytuł "8’ 37”'', odnoszący się po prostu do sugerowanego czasu trwania, a najpewniej zainspirowany "4’ 33”" Johna Cage'a. Kiedy jednak Penderecki po raz pierwszy usłyszał rzeczywiste wykonanie orkiestry, został wstrząśnięty jego emocjonalnym ładunkiem i szukając odpowiednich skojarzeń, zadedykował go ofiarom amerykańskiego nalotu na Hiroszimę.
Choć sam "Tren - Ofiarom Hiroszimy" zasługiwałby na osobny wpis, postanowiłem omówić go w kontekście albumowym. A konkretnie w ramach recenzji kompilacji wchodzącej w skład publikowanej przez EMI Classics serii "Matrix", służącej - według wydawcy - poszerzaniu horyzontów poprzez prezentowanie dzieł spoza ścisłego kanonu muzyki poważnej. Przeznaczony przede wszystkim na rynek zachodni składak zbiera utwory skomponowane przez Pendereckiego w latach 1959-74. I o ile w stosunku do takich wydawnictw można mieć uzasadnione obawy - zarówno w kwestii doboru materiału, jak i ich interpretacji - tak w tym przypadku wykonano naprawdę dobrą pracę. Z jednej strony jest to całkiem reprezentatywna selekcja dzieł z awangardowego okresu twórczości polskiego kompozytora, a z drugiej - wykonania bliskie jego autorskiej wizji, bo z nim samym w roli dyrygenta.
Czytaj też: [Recenzja] Krzysztof Penderecki - "Dies irae (Oratorium oświęcimskie)" (1967)
Cały materiał z tej kompilacji pochodzi z trzech płyt, jakie w latach 70. wydały rożne odziały EMI. Najstarsze są wykonania utworów "Fonogrammi", "Capriccio for Violin and Orchestra" i "De natura sonoris no. 2", zarejestrowane na przełomie kwietnia i maja 1972 roku, z udzialem katowickiej Wielkiej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia i Telewizji, a wydane w kolejnym roku, wraz z innymi utworami, na płycie "Penderecki Conducts Penderecki". "Anaklasis" pochodzi natomiast z albumu "Symphony", zarejestrowanego w lipcu '73 i wydanego w tym samym roku, na którym kompozytor dyrygował brytyjską London Symphony Orchestra. Reszta repertuaru - "Tren", "De natura sonoris no. 1", "Canticum canticorum Salomonis" i "Przebudzenie Jakuba" - to z kolei kompletna zawartość wydawnictwa "Canticum canticorum Salomonis; Als Jakob erwachte; Threnos; De natura sonoris Nr. 1" z 1976 roku, zarejestrowanego w lutym '75, ponownie z udziałem katowickiej orkiestry. Na składance utwory zamieszczono nie w kolejności nagrywania, ale zgodnie z chronologią komponowania, dzięki czemu można prześledzić rozwój awangardowych idei Pendereckiego.
Zaczyna się więc całość od napisanego na przełomie lat 1959/60 utworu "Anaklasis", poprzedzającego jeszcze ten najbardziej awangardowy okres Pendereckiego, choć już tutaj pojawiają się interesujące eksperymenty z rytmem oraz brzmieniem, poszerzonym o nietypowe instrumenty. Nieco szerzej pisałem o tym utworze już w recenzji "Kosmogonii". Kolejny na trackliście jest już "Tren - Ofiarom Hiroszimy", kompozycja nie tylko rozpoczynająca nowy etap w twórczości jej autora, ale także nowy muzyczny nurt, nazwany sonoryzmem, ponieważ elementem najbardziej wyróżnionym i formotwórczym stało się brzmienie. Kompozycja została napisana na 52 instrumenty smyczkowe - 24 skrzypiec, 10 altówek, 10 wiolonczeli oraz 8 kontrabasów - jednak dźwięk mial być z nich wydobywany w sposób kompletnie niekonwencjonalny. Zamiast standardowej gry smyczkiem lub szarpania strun palcami, kompozytor zaproponował wydobywanie dźwięków z nietypowych miejsc instrumentu lub poprzez uderzenia w struny czy pudło. Wprowadził też rzadko do tamtej pory stosowane w europejskiej poważce mikrointerwały, dzieląc półtony na ćwierćtony, a także otworzył się na aleatoryzm, dając muzykom pewną swobodę interpretacyjną.
Czytaj też: [Recenzja] Krzysztof Penderecki - "Kosmogonia" (1974)
"Tren - Ofiarom Hiroszimy" gwałtownie zyskał światowe uznanie, zdobywając nagrody m.in. we Francji - na Międzynarodowej Trybunie Kompozytorów UNESCO - czy Japonii, a także trafiając do repertuaru najbardziej renomowanych orkiestr. Nie wszyscy z tworzących je muzyków byli z tego powodu zadowoleni, oficjalnie z obawy przed uszkodzeniem instrumentów, a pewnie też z braku zrozumienia wizji Pendereckiego. choćby na tle dokonań innych awangardowych kompozytorów XX wieku jest to dzieło niezwykle radykalne i bezkompromisowe, przesuwające granice muzyki, a także zakres brzmień, jakie można wydobyć z instrumentów. Już rozpoczynający utwór klaster smyczków w bardzo wysokim rejestrze, brzmiący niczym przeraźliwy krzyk, wprowadza w budzącą grozę, niepokój oraz poczucie dyskomfortu atmosferę. I aż do samego końca - wersja z recenzowanego albumu trwa ponad minutę dłużej od sugerowanego czasu 8’ 37” - nastrój ten podtrzymywany jest przy pomocy skrobania, szurania, stukania, drapania czy innych nietypowych brzmień, od przenikliwe wysokich pisków, po bardzo niskie tony. Imponujące, jak wiele można wydobyć z zaledwie czterech, a do tego tak powszechnych, instrumentów. Momentami słychać tu choćby jakby dźwięki syren alarmowych, wyłaniające się z bliżej nieokreślonego zgiełku i ponownie w nim zatapiające. Te techniki znalazły naśladowców nie tylko wśród awangardowych kompozytorów, ale też chociażby muzyków rockowych, od Jimmy'ego Page'a - to pod wpływem "Trenu" postanowił grać na gitarze smyczkiem - po Johnny'ego Greenwooda z Radiohead i The Smile.
Części słuchaczy może się wydawać, iż "Tren - Ofiarom Hiroszimy" to jedynie chaos, przypadkowe dźwięki, ale tak nie jest. Penderecki wszystko tu prezyzyjnie rozpisał - posługując się wprawdzie nie nutami, ale autorskim systemem graficznym, dokładnie go jednak tłumacząc - i szczegółowo wskazał konkretne techniki tworzenia dźwięku. Całość zachowuje ponadto logiczną formę. W zasadzie to po prostu klasyczna sonata z trzema częściami A - B - A. W konkretnych miejscach następują wzrosty napięcia i odprężenie, a także zmiany rejestrów, dynamiki lub gęstości - instrumentaliści ściśle ze sobą współpracują, w tych samych miejscach grając liczne tu glissanda czy crescenda. Fakt, iż w przeciwieństwie do innych słynnych dzieł muzyki poważnej - choćby XX-wiecznych, jak np. "Święto wiosny" - jest to utwór pozbawiony wyrazistej linii melodycznej, o wyjątkowo zgiełkliwym brzmieniu, ale tu po prostu chodzi o budowanie pewnej atmosfery, odpowiedniej dramaturgii i wywoływanie adekwatnego efektu emocjonalnego. Bo choćby jeżeli ostateczny tytuł został nadany już po pierwszych wykonaniach, to choćby bez narzucanej przez niego interpretacji, utwór brzmi jak ilustracja czegoś naprawdę strasznego. I choćby jeżeli w tym tytule chodzi o hołd dla ofiar zbombardowania Hiroszimy, a nie o samo wydarzenie, to przecież ta muzyka mogłaby być ścieżką dźwiękową destrukcji miasta tuż po zrzuceniu bomby. Sprawdźcie zresztą, jak świetnie wykorzystał ten utwór David Lynch w 3. sezonie "Twin Peaks", łącząc go właśnie z obrazami nuklearnej eksplozji.
Czytaj też: [Recenzja] Krzysztof Penderecki - "Jutrznia" (1970/71)
Dalsze sonorystyczne eksperymenty Pendereckiego w wersji instrumentalnej reprezentują na kompilacji kolejne utwory. Na czele z dwiema, napisanymi w pięcioletnim odstępie czasu, częściami "De natura sonoris". To muzyka wręcz idealna do filmów grozy - wykorzystana zresztą przez Stanleya Kubricka w "Lśnieniu" - składająca się z przerażających dźwięków, tym razem wydobywanych już nie tylko niekonwencjonalnymi metodami z tradycyjnych instrumentów, ale także z niemuzycznych obiektów, jak młoty czy piły. Warto jednak zwrócić uwagę także na mniej znany "Fonogrammi", skomponowany na flet oraz kameralną orkiestrę, obejmującą smyczki, klawesyn, pianino i perkusjonalia. Tu także z początku dominują dźwięki jak z horroru, ale już nieco bardziej przystępne, a gdy na pierwszy plan wychodzi flet, robi się całkiem subtelnie, a instrumentaliści kreują intrygujący klimat, kojarzący się z pozaeuropejskimi, dalekowschodnimi tradycjami muzycznymi. Coś dla siebie znajdą tu również miłośnicy awangardowych form rocka, jazzu czy folku. Więcej sonorystycznego zgiełku pojawia się w partiach dużej orkiestry w "Capriccio”, ale już solowe partie skrzypiec Wandy Wilkomirskiej są bardziej zniuansowane, momentami bardziej tradycyjne, melodyjne, a kiedy indziej rozciągające możliwości instrumentu. Najnowsze w tym zbiorze "Przebudzenie Jakuba" to z kolei utwór zapowiadający odejście Pendereckiego od awangardy - bardziej zwięzły, bliższy tradycyjnego podejścia do kompozycji, wciąż pełen sonorystycznych eksploracji, ale już mniej tu agresywnych dźwięków, momentami w bardziej konwencjonalny sposób gra orkiestra. Dalej jednak wywołuje dość niepokojące wrażenie, co wykorzystał zarówno Kubrick (ponownie "Lśnienie"), jak i Lynch ("Inland Empire").
Chociaż na kompilacji nie znalazło się żadne z najsłynniejszych orkiestralno-chóralnych oratoriów - jak "Stabat Mater", "Pasja według św. Łukasza" czy opisywane przeze mnie "Dies irae", "Jutrznia" i "Kosmogonia" - to także ta część twórczości Krzysztofa Pendereckiego jest tutaj reprezentowana, w postaci najdłuższego na płycie, blisko 17-minutowego "Canticum canticorum Salomonis". Ponownie w niesamowity sposób wykorzystane zostały głosy chórzystów, tym razem śpiewających erotyczne wersy biblijnej "Pieśni nad pieśniami". Jednak same słowa pełnią tak naprawdę drugorzędne znaczenie, liczy się ich interpretacja przez wokalistów, zrywająca z przyjętymi kanonami, wykorzystująca na pełną skalę możliwości ludzkiego głosu. Te wszystkie jęki, krzyki i zawodzenia dopełnia równie intrygująca sonorystycznie gra orkiestry. Podobnie jak we wspomnianej "Jutrzni", szczególnie fascynujące są partie perkusyjne. Utwór ten w niczym nie ubiega innym, choćby tym bardziej znanym oratoriom kompozytora.
Czytaj też: [Recenzja] Penderecki, Don Cherry & The New Eternal Rhythm Orchestra - "Actions" (1971)
Składanka z serii "Matrix" sprawdza się zarówno jako pewnego rodzaju podsumowanie awangardowego okresu twórczości Krzysztofa Pendereckiego - nie ma tu wszystkich jego istotnych kompozycji, ale jest reprezentatywna selekcja - jak i składanka największych przebojów, bo znalazł się tu i najsłynniejszy utwór kompozytora, i muzyka znana z filmów. To ostatnie piszę, oczywiście, z przymróżeniem oka, bo nie jest to łatwa w odbiorze muzyka, jeżeli nie miało się wcześniej zbyt wiele do czynienia z awangardą. Trudno jednak o wydawnictwo lepiej wprowadzające w sonorystyczne eksperymenty Pendereckiego.
Ocena: 10/10
Krzysztof Penderecki - "Threnody to the Victims of Hiroshima / Canticum canticorum Salomonis / De natura sonoris Nos. 1 & 2" (1994)
1. Anaklasis; 2. Threnody for the Victims of Hiroshima; 3. Fonogrammi; 4. De natura sonoris no. 1; 5. Capriccio; 6. Canticum canticorum Salomonis; 7. De natura sonoris no. 2; 8. The Dream of Jacob
Kompozytor: Krzysztof Penderecki
Dyrygent: Krzysztof Penderecki
Orkiestra: London Symphony Orchestra (1); Wielka Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia i Telewizji (2-8)
Chór: Chór Filharmonii im. Karola Szymanowskiego w Krakowie (6)
Chór: Chór Filharmonii im. Karola Szymanowskiego w Krakowie (6)
Soliści:Wanda Wilkomirska - skrzypce (5)
Producent: David Mottley
Producent: David Mottley