[Recenzja] John Zorn - "Naked City" (1990)

pablosreviews.blogspot.com 2 tygodni temu


Cykl "Ciężkie poniedziałki" S03E07

Ciężar w muzyce może przybierać różną postać. Nie musi wcale wynikać z typowo metalowych patentów. W związku z tym nie widzę sensu, by w tym cyklu trzymać się wyłącznie tego typu grania. Choć akurat ten album trochę tego metalu zawiera, choćby jeżeli miesza się on tu z innymi stylami i jedynie czasem nad nimi dominuje. Tak samo ciężar i agresją stanowią tylko jedne z wielu środków ekspresji, a przytłaczający charakter tego wydawnictwa wynika przede wszystkim z czegoś całkiem innego - z szaleństwa, nieokiełznanego eklektyzmu i nieprzewidywalności tego materiału. To płyta, na której free jazz miesza się z grindcore'em, no wave i surf rockiem - a to tylko te najczęściej słyszane inspiracje - często na przestrzeni pojedynczych kawałków, w których nie brakuje zaskakujących zwrotów stylistycznych, choć często te wpływy po prostu nakładają się na siebie w tym samym momencie.

W chwili wydania tego albumu John Zorn był już uznaną postacią nowojorskiej sceny podziemnej. Pewne zainteresowanie wzbudził już jego trzeci autorski album, "The Big Gundown" (1986), składający się wyłącznie z jazzowych interpretacji filmowych kompozycji Ennio Morricone. Swoją pozycję zawdzięczał również piątemu "Spy vs Spy" (1989), tym razem wypełnionego utworami Ornette'a Colemana, zagranymi w podkręconym tempie i bardziej brutalnie, momentami w prawie grindcore'owy sposób. To podczas prac nad tym materiałem zaczęły kiełkować pomysły na nowy projekt saksofonisty.

Czytaj też: [Recenzja] God - "Possession" (1992)

W zebranym przez Zorna składu znaleźli się inni przedstawiciele sceny nowojorskiej: gitarzysta Bill Frisell, multiinstrumentalista - tutaj jedynie basista - Fred Frith, bębniarz Joey Baron oraz klawiszowiec Wayne Horvitz, często wspierani przez japońskiego wokalistę Yamatsukę Eye'a. Do początkowo nienazwanej grupy przylgnęła nazwa Naked City - od tytułu pierwszego, wydanego jeszcze pod nazwiskiem lidera, wspólnego longplaya. Zaczerpnięto ją natomiast od nazwy opublikowanego w 1945 roku albumu z czarno-białymi zdjęciami nowojorskiego fotografa Aschera "Weegee" Felliga, pokazującymi mroczniejszą stronę Nowego Jorku. Jedno z tych zdjęć - przedstawiające autentyczne miejsce zbrodni, z ofiarą w kałuży krwi - wykorzystano na okładce płyty.

Także tym razem w repertuarze znalazły się interpretacje muzyki filmowej. Jest wśród nich motyw Johna Barry'ego do serii filmów o Jamesie Bondzie, są też tematy Jerry'ego Goldsmitha do "Chinatown", Henry'ego Manciniego do "Strzału w ciemności" czy Ennio Morricone do "Klanu Sycylijczyków". A skoro jest Morricone, to wrócić musiał też Ornette Coleman. "Lonely Woman" z albumu "The Shape of Jazz to Come" to jedyna na płycie przeróbka, która akurat nie pochodzi z żadnej ścieżki filmowej. Repertuar "Naked City" zdominowany jest jednak przez autorskie kompozycje Zorna. A jest ich sporo, bo na płycie znalazło się aż dwadzieścia sześć ścieżek - i to w niespełna godzinę.

Czytaj też: [Recenzja] Ornette Coleman - "The Shape of Jazz to Come" (1959)

Najbardziej metalowo jest w serii dziewięciu trwających od kilkunastu do kilkudziesięciu sekund miniatur, w większości z wiodącą rolą Eye'a i jego szaleńczych wrzasków, pisków, bulgotu oraz podobnych środków ekspresji. Większość z nich to po prostu grindcore'owe napieprzanie z dodatkiem freejazzowego saksofonu (np. "Igneous Eiaculation", "Hammerhead", "Fuck the Facts"), ale jest też wzbogacony no-wave'ową gitarą i nastrojowymi wstawkami jazzowymi "Demon Sanctuary", są subtelne organy w "Obeah Man" i "Speedball", a choćby parodia country w instrumentalnym "N.Y. Flat Top Box", przerywana metalowym hałasem. Grindcore'owe wstawki pojawiają się poza tym w dwóch nieco dłuższych, półtoraminutowych kawałkach: zbudowanym na hardrockowym riffie i ponownie zawierającym elementy country "You Will Be Shot", a także w bliższym noise rocka "Reanimator", gdzie pojawia się też dark-jazzowe zwolnienie z bardzo nastrojowymi partiami gitary oraz pianina. Z cięższego grania pozostało choćby "Snagglepuss" - chaotyczna mieszanka metalowo-noise'owego hałasu z afroamerykańską tradycją, od bluesa, przez różne formy jazzu, po funk - a także pierwsza, brutal-progowa połowa "Punk China Doll", zanim kawałek nagle zmienia się w coś bliższego ambientu. Albo rozpędzony "Den of Sins", utrzymany na pograniczu jazzu free i punk rocka, z jazz-funkowym wtrętem.

Jeszcze ciekawsze są jednak fragmenty, gdzie te agresywniejsze brzmienia są raczej dodatkiem niż sednem. Tak jak w humorystycznym otwieraczu płyty, "Batman", zbudowanym na surf-rockowej grze Frisella, Fritha i Barona, uzupełnianej nawiedzoną partią organów oraz jazzującym saksofonem, z czasem przechodzącym w freejazzowy zgiełk. W podobny sposób zagrano "The James Bond Theme", wiernie zachowując melodię oryginału, za to wzbogacając aranżację odrobiną gitarowych zgrzytów i saksofonowego jazgotu. W "A Shot in the Dark" dla odmiany z początku jest zgiełk, a po chwili wyłania się z niego już całkiem melodyjne granie, dopiero w końcówce wzbogacone nieco freejazzowym saksofonem. Ekspresji oraz rzężących brzmień saksofonu nie zabrakło również w "Lonely Woman" - wyraźnie urockowionym w stosunku do oryginału - ani w jazz-rockowym "Inside Straight" i mocno bluesowym "Latin Quartet". Dwa ostatnie wypadają na tle całości dość konserwatywnie, a pod względem stylistycznym bardziej jednorodnie. Szalonym eklektyzmem charakteryzuje się za to "Saigon Pickup", płynnie przechodzący między podniosłym progiem, energetycznym, ostrzejszym jazz-rockiem, piosenkowym surf-rockiem, klimatycznym cool jazzem, agresywnym jazzem free i nastrojowym dubem. W jakiś przedziwny sposób klei się to w choćby sensowną całość.

Czytaj też: [Recenzja] Tim Berne - "Fulton Street Maul" (1987)

Muzykom zdarza się też zagrać całkiem łagodnie, jak w lounge'owym "The Sicilian Clan", dark-jazzowym "I Want to Live" oraz niemal quasi-ambientowej, ale zachowującej klimat kina noir interpretacji "Chinatown". Do tej grupy można by jeszcze zaliczyć balladę "Contempt" - parodię prog-rockowego patosu - gdyby nie freejazzowe przedęcia.

Opis zawartości "Naked City" może i jest chaotyczny, ale to dokładnie tak samo, jak ten album. Przy czym ten chaos nie jest przypadkowy, nie wynika z braków warsztatowych czy wyobraźni muzycznej, a jest środkiem użytym całkowicie świadomie, niezbędnym do stworzenia tak szalonego dzieła, które co chwilę czymś zaskakuje. Natomiast dzięki instrumentalnej sprawności grających tu muzyków te wszystkie przejścia z jednego stylu w inny są płynne, a choćby wydają się całkiem naturalne i sensowne. Dla większej spójności, ale też jakości, pominąłbym tylko miniatury. Zwłaszcza iż i tak kilka miesięcy póżniej powtórzono je wszystkie na "Torture Garden", pierwszym wydawnictwie pod nazwą Naked City, składającym się z czterdziestu dwóch ścieżek o łącznej długości dwudziestu pięciu minut. O ile sam koncept takiego skompresowania formy do minimum - i upchnięcia w niej jak najwięcej treści - jest intrygujący, to do efektu mam zastrzeżenia. Muzycy nie mają tam przestrzeni, by pokazać swoje rzeczywiste możliwości i wyobraźnie, jak ma to miejsce przez większość "Naked City".

Ocena: 8/10


John Zorn - "Naked City" (1990)

1. Batman; 2. The Sicilian Clan; 3. You Will Be Shot; 4. Latin Quarter; 5. A Shot in the Dark; 6. Reanimator; 7. Snagglepuss: 8. I Want to Live; 9. Lonely Woman; 10. Igneous Ejaculation; 11. Blood Duster; 12. Hammerhead; 13. Demon Sanctuary; 14. Obeah Man; 15. Ujaku; 16. Fuck the Facts; 17. Speedball; 18. Chinatown; 19. Punk China Doll; 20. N.Y. Flat Top Box; 21. Saigon Pickup; 22. The James Bond Theme; 23. Den of Sins; 24. Contempt; 25. Graveyard Shift; 26. Inside Straight

Skład: John Zorn - saksofon altowy; Wayne Horvitz - instr. klawiszowe; Bill Frisell - gitara; Fred Frith - gitara basowa; Joey Baron - perkusja; Yamatsuka Eye - wokal
Producent: John Zorn


Idź do oryginalnego materiału