[Recenzja] Geordie Greep - "The New Sound" (2024)

pablosreviews.blogspot.com 2 tygodni temu


Płyta tygodnia 30.09-6.10

Kiedy pięć lat temu recenzowałem debiutancki album black midi, "Schlagenheim", byłem pozytywnie nastawiony do zawartej na nim fuzji post-punka, noise'u i krautrocka. Nie spodziewałem się jednak tego, co nastąpiło później. Albumy "Cavalcade" i "Hellfire", zachowując młodzieńczą energię debiutu, przyniosły zwrot w stronę jeszcze bardziej złożonego grania, silnie inspirowanego avant-progiem, math- czy jazz-rockiem. Wywindowały zespół do samej czołówki współczesnego rocka i uczyniły z niego istotny punkt odniesienia dla innych nowych twórców, często zresztą pozostających pod jego wpływem lub w podobny sposób odświeżających różne interesujące pomysły z przeszłości, łącząc je w niespotykany wcześniej sposób. Na kolejny album black midi czekałem z niecierpliwością, ale i obawą, czy zespół dalej będzie się rozwijał, czy pozostanie przy wypracowanym stylu. Teraz to bez znaczenia, bo na początku sierpnia muzycy poinformowali o zawieszeniu działalności na czas nieokreślony.

Niedługo po tym nie aż tak bardzo szokującym - bo spekulacje o rozpadzie krążyły już od jakiegoś czasu - ale rozczarowującym ogłoszeniu, pojawiło się kolejne. O tym, iż solowy album wydaje Geordie Greep, gitarzysta i główny wokalista black midi. Co więcej, niedługo okazało się, iż w projekt zaangażowany jest także perkusista grupy Morgan Simpson oraz ściśle z nią współpracujący przy ostatnich płytach klawiszowiec Seth Evans - przy czym ten pierwszy gra tylko w kilku kawałkach, a drugi został głównym pomocnikiem Greepa i producentem albumu. Ponadto w repertuarze "The New Sound" znalazły się m.in. utwory napisane jeszcze z myślą o black midi: grane przez zespół na koncertach "Lumps" (tu jako "Walk Up") i "The Magician". W pewnym sensie jest to zatem bezpośrednia kontynuacja "Cavalcade" i "Hellfire", ale bez żadnych ograniczeń, jakie mógłby nałożyć na siebie zespół, nagrywając czwarty album. Tak, jak kiedyś odejście Matta Kwasniewskiego-Kelvina z black midi ułatwiło grupie rozwój, tak teraz Greep z (częściowo) nowymi muzykami mógł pozwolić sobie na pełną swobodę artystyczną.

Czytaj też: [Recenzja] black midi - "Cavalcade" (2021)

Podejście typu kontynuacja, ale trochę inaczej zaprezentowano w obu singlach promujących album. Naprawdę świetny jest ten pierwszy, "Holy, Holy", łączący typową dla black midi intensywność, złożoność (rytmiczną, aranżacyjną) i nie do końca oczywistą strukturę z trochę lżejszym brzmieniem, większym naciskiem na melodię - tak chwytliwy nie jest żaden kawałek black midi - a także bardziej taneczną rytmiką oraz silnymi wpływami latynoskimi, które wprawdzie pojawiły się już na "Hellfire", ale nie w takim natężeniu, bardziej jako dodatek niż w pełni integralna część utworu. Wydaje się to zupełnie naturalną kontynuacją, ale też rozwinięciem tamtego albumu. Coś podobnego mógłby stworzyć Zappa pod wpływem musica popular brasileira.

Zdecydowanie mniej przekonał mnie "Blues" - stylistycznie niemający nic wspólnego z tym stylem - a który sprawia już raczej wrażenie odrzutu ze wspomnianej płyty. Brzmieniowo jest wyraźnie lżej, ale trudno tu mówić o jakiejś wartości dodanej. Niepojęte jest dla mnie, dlaczego w wersji studyjnej zrezygnowano z partii elektronicznego pianina, prominentnej w wykonaniach koncertowych, które za jej sprawą zyskiwały zdecydowanie jazz-rockowego charakteru. To nie jest słaby kawałek - może z początku nieco zbyt monotonny, ale potem bardzo fajnie się rozwija, zyskując intensywności i bardzo bogate brzmienie - tylko gdzie tu ten obiecany "The New Sound"?

Czytaj też: [Recenzja] black midi - "Hellfire" (2022)

Szybko jednak okazuje się, iż rozpoczynający album "Blues" to coś w rodzaju zmyłki lub próba podtrzymania uwagi miłośników macierzystej kapeli Greepa. Zaraz jednak i tak zostają rzuceni na głęboką wodę, bo reszta płyty idzie już śmiało ścieżką wytyczoną przez "Holy, Holy", tylko jeszcze dalej odchodząc od stylu black midi. Sporo tutaj grania o wpływach latynoskich, w dodatku o całkiem różnorodnym charakterze. Jest wśród nich i subtelna "Terra", utrzymana w klimatach MPB oraz latynoskiego jazzu, i bliskie latynosko zabarwionego jazz fusion "The New Sound" oraz "Bongo Season", ale też prog-rockowy w budowie, nieco teatralny w wykonaniu, a stylistycznie czerpiący m.in. z samby, tradycyjnego popu czy jazzu "Through a War". Dzięki udziałowi muzyków z Brazylii - zebranych ad hoc, nieznających wcześniej twórczości Greepa - brzmi to wszystko bardzo naturalnie. A chociaż sesja w Sao Paulo (zarejestrowano tam część materiału, resztę w Londynie) trwała zaledwie dwa dni, muzykom udało się świetnie zgrać i wykonanie stoi tu na naprawdę wysokim poziomie.

Na płytach black midi wokalną różnorodność zapewniały kawałki śpiewane przez basistę. Tu podobną rolę pełni natomiast "Motorbike" z głosem Evansa, śpiewającego w bardziej stonowany sposób od Greepa, trochę pod Isaaca Wooda z Black Country, New Road, choć nez jego charyzmy. O ile wstęp tego utworu jest najłagodniejszym momentem płyty, to rozwinięcie okazuje się jej najbardziej agresywnym fragmentem - moje skojarzenia wędrują w stronę brutal proga i jazzu free, ale też koncertowego wcielenia King Crimson z połowy lat 70. Bardzo interesującym nagraniem jest także "As If Waltz", gdzie energetyczne, melodyjne granie rockowe - najbardziej konwencjonalne na całym albumie - przeplata się z pastoralnymi zwolnieniami o walczykowatym rytmie i baroque-popowej aranżacji. Stylistycznie najbardziej wyróżnia się natomiast finałowa przeróbka "If You Are But a Dream" Franka Sinatry, w aranżacji bliskiej pierwowzoru, ze staromodną orkiestracją. Nie jest to coś zupełnie niespodziewanego, bo Geordie zainteresowanie jazzem wokalnym ujawnił już na "Cavalcade".

Czytaj też: [Recenzja] ブラック・ミディ- "ライヴ・ファイヤ" (2022)

Na koniec zostawiłem jeszcze te dwa utwory znane z koncertów black midi. "Walk Up", wtedy jeszcze jako "Lumps", premierę miał już na koncertówce "Live Fire", jednak nie było to powszechnie dostępne wydawnictwo - przeznaczone głównie na rynek japoński, w limitowanym nakładzie wydane na winylu w Wielkiej Brytanii, nieobecne w oficjalnym streamingu. Studyjna wersja okazuje się bardziej wygładzona, choć nie całkiem pozbawiona tej charakterystycznej dla black midi intensywności i szaleństwa. Niespodzianką jest natomiast nowa koda utworu: jakby zappowska parodia country. "The Magician" byl natomiast dotąd opublikowany wyłącznie w formie amatorskich nagrań z koncertów. To utwór, w którym zespół najbardziej zbliżył się do klasycznego rocka progresywnego - w sensie stylistycznym, nie postępowego podejścia. Na albumie takie skojarzenia są jeszcze silniejsze: to prawdziwie majestatyczna, nieco teatralna i składająca sie z wielu sekcji kompozycja o dlugości ponad 12 minut. Zaczyna się od pastoralnych dźwięków gitary i pianina, z czasem nabierając rockowej dynamiki, a następnie wycisza się, by stopniowo zyskiwać wręcz wręcz symfonicznego rozmachu, podkreślonego przez sekcję smyczkową, prowadząc do jazgotliwego finału. Moim zdaniem to ścisły top rockowych utworów XXI wieku, gdzies z okolic "Snow Globes" BC,NR.

Na niekorzyść "The New Sound" działa jego długość: prawie 63 minuty w przypadku tak intensywnej i złożonej muzyki to jednak pewna przesada, przez co całość nieco przytłacza. Tymczasem bez trudu znajduję tu utwory, których bez żalu mógłbym się pozbyć. Dwa skrajne, "Blues" oraz "If You Are But a Dream", byłyby pierwsze do odstrzału - otwieracz za bardzo przypomina macierzystą grupę Geordiego Greepa, a finał niezbyt pasuje do całości. Tytułowy jam równieź nie jest jakiś szczególnie porywający i nie wnosi na płytę nic unikalnego. Nie jestem też miłośnikiem tej wersji "Walk Up" - wolałbym, żeby ukazało się oficjalnie jakieś porządnie brzmiące wykonanie z czasów black midi. Wydłużyłbym natomiast "Bongo Season", bo kończy się zbyt nagle, zamiast np. rozwinąć w jakąś fajną improwizację, do jakiej zdawał się zmierzać. I w takiej formie byłby to moim zdaniem album idealny, gdyż pozostałym utworom absolutnie nic nie mogę zarzucić.

Jednak również w formie, w jakiej faktycznie został wydany, "The New Sound" jest jedną z najciekawszych płyt tego roku. Geordie Greep z towarzyszami znakomicie żonglują tu różnymi stylami, łącząc je nie zawsze typowo, ale z sensem i kreatywnością. Same kompozycje na ogół są bardzo chwytliwe, ale nie sztampowe, a wykonanie porywa, pokazując niemałe umiejętności muzyków, którymi nigdy jednak bez potrzeby nie epatują. Bardzo dojrzały to album, choć wciąż rozpiera go młodzieńcza energia.

Ocena: 9/10

Nominacja do płyt roku 2024



Geordie Greep - "The New Sound" (2024)

1. Blues; 2. Terra; 3. Holy, Holy; 4. The New Sound; 5. Walk Up; 6. Through a War; 7. Bongo Season; 8. Motorbike; 9. As If Waltz; 10. The Magician; 11. If You Are But a Dream

Skład: Geordie Greep - wokal, gitara, pianino, atanżacja instr. dętych; Seth Evans - gitara basowa, pianino, wokal (8), dodatkowy wokal; Deji Ijishakin - saksofon; Richard Leigh - trąbka; Billy Rowlatt - trąbka; Freddie Wordsworth - trąbka; Joe Bristow - puzon; Matt Seddon - puzon; Deschanel Gordon - pianino; Chicao Montorfano - pianino; Diarra Walcot-Ivanhoe - pianino; Paul Jones - gitara; Daniel Rogerson - gitara; Michael Dunlap - gitara basowa; John Jones - gitara basowa; Fábio Sá - gitara basowa; Giles King-Ashong - perkusja; Andrei Martynchyk - perkusja; Thiaguinho Silva - perkusja; Morgan Simpson - perkusja; Crispin "Spry" Robinson - instr. perkusyjne; Dennys Silva - instr. perkusyjne; Nina Lim - skrzypce; Kuari May - skrzypce; Freya Hicks - altówka; Felix Stephens - wiolonczela, aranżacja instr. smyczkowych; Felix Gonzalez - dodatkowy wokal
Producent: Seth Evans


Idź do oryginalnego materiału