Marvel ponownie wraca na wielki ekran – i to już po raz drugi w tym roku. Po serii produkcji, które nie do końca spełniły oczekiwania fanów i krytyków, pojawia się pytanie: czy nadszedł wreszcie czas na odwrócenie niekorzystnego trendu?
W najnowszym filmie studio sięga po postaci, które zdecydowanie nie należą do pierwszej ligi bohaterów MCU. O ile Bucky Barnes, czyli Zimowy Żołnierz, to postać dobrze znana i lubiana, o tyle reszta ekipy może wywołać konsternację – szczególnie wśród widzów, którzy nie śledzili wszystkich pobocznych produkcji po Avengers: Endgame. John Walker, Ghost, Yelena Belova czy Taskmaster nie należą do najgłośniejszych nazwisk, a niektórzy widzowie mogą choćby nie pamiętać, kiedy ostatnio widzieli ich na ekranie. Można było się więc spodziewać, iż podejście do filmu będzie raczej zachowawcze. Na szczęście stało się coś przeciwnego – twórcy postawili wszystko na relacje między bohaterami.
I to był strzał w dziesiątkę. Chemia w drużynie jest po prostu fantastyczna. Sposób, w jaki bohaterowie się przekomarzają, jak rozmawiają i jak wchodzą ze sobą w interakcje, zasługuje na szczególną pochwałę. Naprawdę – miejscami wypada to bardziej naturalnie i przekonująco niż w niejednym filmie o Avengersach. Czuć, iż aktorzy dobrze się ze sobą dogadywali na planie i tę energię doskonale przeniesiono na ekran. Dzięki temu seans ogląda się z dużą przyjemnością, choćby jeżeli nie wszystkie postacie były wcześniej dobrze znane.
Komiksowa ekipa Thunderbolts wzięła swoją nazwę od Generała Rossa – postaci, którą ostatnio widzieliśmy w Kapitanie Ameryce: Nowym wspaniałym świecie. Po wydarzeniach z tamtego filmu Ross trafia jednak do więzienia. Jego miejsce zajmuje Valentina Allegra de Fontaine, znana z wcześniejszych epizodycznych występów. To ona staje za nową grupą antybohaterów – choć niekoniecznie było to jej pierwotnym zamiarem. Co ciekawe, sama nazwa Thunderbolts również nabiera nowego znaczenia. Ci bardziej uważni widzowie mogli zauważyć, iż tytuł filmu opatrzono gwiazdką. Ten pozornie drobny detal okaże się istotny – szczególnie pod koniec seansu.
Thunderbolts to pod wieloma względami nowe podejście do opowiadania o superbohaterach. Film skutecznie łamie schematy znane z wcześniejszych produkcji Marvela. Zamiast typowego finału z wielką bitwą dobra ze złem, otrzymujemy coś znacznie bardziej kameralnego, głębszego i – zaskakująco – emocjonalnego. Twórcy nie boją się poruszyć trudniejszych tematów, takich jak depresja, samotność, trauma czy potrzeba przynależności. To historia o ludziach na marginesie – takich, którzy próbują odnaleźć siebie i swoje miejsce, choćby jeżeli wszystko wokół zdaje się temu przeczyć.
Nie oznacza to jednak, iż film rezygnuje z akcji – przeciwnie. Sceny walki są zrealizowane z dużym rozmachem i pomysłowością. Szczególnie zapada w pamięć pierwsze starcie drużyny, kiedy bohaterowie jeszcze nie wiedzą, iż powinni grać do jednej bramki. Dynamika, choreografia i montaż scen akcji stoją na bardzo wysokim poziomie. I co ważne – akcja nie przytłacza. Jest jej dokładnie tyle, ile trzeba, by utrzymać tempo, ale nie zdominować całej opowieści.
Podsumowując – Thunderbolts to miłe zaskoczenie i bardzo potrzebny powiew świeżości w Marvel Cinematic Universe. jeżeli zdążyliście się już zmęczyć powtarzalną formułą, tym bardziej powinniście dać tej produkcji szansę. To film z charakterem, sercem i zaskakująco dużą dozą człowieczeństwa.