[Recenzja] Depeche Mode - "Memento Mori: Mexico City" (2025)

pablosreviews.blogspot.com 1 tydzień temu


Wydany niemal trzy lata temu album "Memento Mori" nie był to powrotem do formy z lat świetności, na co można było mieć nadzieje po pierwszych singlowych zwiastunach. Wciąż jednak jest to czołówka płyt Depeche Mode w XXI wieku. Właśnie ukazuje się suplement do tamtego wydawnictwa, zawierający przede wszystkim zapis jednego z koncertów trasy promującej ostatnią płytę. Nudny, stricte informacyjny tytuł "Memento Mori: Mexico City", podobnie jak pozbawiona inwencji okładka z koncertowym zdjęciem i bardzo zwyczajną czcionką, nie zachęcają do sięgnięcia po ten materiał. Tracklista tez z początku do tego nie skłania: to przewidywalny wybór hitów z lat 1981-2009 - dokładnie tych samych, co na wcześniejszych trasach - uzupełnionych standardowymi pięcioma kawałkami z promowanego albumu. Na koniec jest jednak wart uwagi bonus: cztery całkowicie premierowe kompozycje, studyjne odrzuty z "Memento Mori". Możliwe, iż to ostatnia taka nowość Depeche Mode.

Od śmierci Andrew Fletchera grupa jest w zasadzie duetem śpiewającego gitarzysty i klawiszowca oraz głównego kompozytora Martina Gore'a, a także głównego wokalisty Dave'a Gahana. Na trasie towarzyszyli im jednak, podobnie jak przez ostatnie ćwierć wieku, muzycy wspierający: klawiszowiec i okazjonalnie basista Peter Gordeno oraz perkusista i czasem klawiszowiec Christian Eigner. Jednak nie wszystko jest tu faktycznie grane na żywo - Depeche Mode na koncertach od zawsze wspierał się częściowym playbackiem. Dzięki temu utwory nie brzmią zubożale w stosunku do wersji albumowych, ale zarazem ogranicza to spontaniczność. choćby jeżeli w niektórych kawałkach, jak "Enjoy the Silence" czy "Never Let Me Down Again", wydłużono części instrumentalne, to wszystko to jest z góry zaplanowane. A jeżeli jakiś utwór mocno odbiega od studyjnego pierwowzoru, to nie jest to zupełnie nowa aranżacja, a jedynie nawiązanie do któregoś z remiksów, jak w przypadku masywniejszego "Walking in My Shoes" czy bardziej tanecznego "A Pain That I'm Used To". Zresztą w podobnych wersjach były te wszystkie kompozycje grane na wcześniejszych trasach. Nie są to zresztą złe wykonania, zwłaszcza w warstwie instrumentalnej, która często zyskuje dzięki prawdziwym bębnom. Nie zawsze przekonują natomiast wokale Gahana, zwłaszcza w żywszych momentach.

Czytaj też: [Recenzja] Depeche Mode - "Memento Mori" (2023)

Selekcja nowych utworów jest całkiem reprezentatywna dla promowanego albumu. Obok bardziej przebojowych kawałków, w postaci "Wagging Tongue" i singlowego "Ghost Again", są tu też te bardziej ambitne, jak na standardy zespołu muzycznie ciekawsze utwory, czyli "My Cosmos Is Mine" oraz "Speak to Me". Dorzucono do tego śpiewany przez Gore'a "Soul With Me", tutaj przearanżowany na samo pianino, co na części koncertowej okazuje się jedyną nowością. Starszy repertuar to niemal wyłącznie singlowe przeboje, począwszy od uroczo naiwnych "Just Can't Get Enough" i "Everything Counts", przez mroczniejsze granie w rodzaju "Stripped" oraz flirt z rockiem w "Walking in My Shoes" czy "I Feel You", po obecną estetykę, ze sporą reprezentacją albumu "Playing the Angel" na czele. Jedyne mniej oczywiste fragmenty to akurat niewydane na singlach "Sister of Night" i "Waiting for the Night", przy czym oba regularnie już powracały do setlisty w tym stuleciu. choćby oszczędniejsza aranżacja drugiego nie powstała z myślą o tej trasie i jest już znana z "Tour of the Universe" sprzed piętnastu lat.

Studyjny materiał wypada natomiast całkiem przyjemnie. Singlowy "In the End", "Survive", a przede wszystkim "Give Yourself to Me" mają jedne z najbardziej chwytliwych refrenów, jakie Depeche Mode dowiozło w XXI wieku. Mniej atrakcyjnie wypada pod tym względem "Life 2.0" z banalnym, sztampowym wykorzystaniem auto-tune'a. Zabieg tym bardziej niepotrzebny, iż w pozostałych studyjnych nagraniach Gahan brzmi naprawdę świetnie. Natomiast pod względem instrumentalnym wszystkie wypadają solidnie, zwłaszcza w aspekcie brzmieniowo-produkcyjnym - nie do końca retro, ale też nie całkiem współcześnie - choć aranżacje nie mają tego polotu i kreatywności, co w czasach Alana Wildera. Wciąż jednak są to jedne z najlepszych post-wilderowych kawałków Depeche Mode. Zresztą na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza już kilkakrotnie niealbumowe utwory zespołu - by wspomnieć "All That's Mine" czy "Ghost" - prezentowały wyższy poziom od znacznej części zawartości ówczesnych albumów.

Czytaj też: [Recenzja] Depeche Mode - "101" (1989)

Gdyby studyjne bonusy z "Memento Mori: Mexico City" były osobną EPką, dałbym jej solidną siódemkę. Tu jednak oceniam cały materiał, a część koncertowa może i nie jest najgorsza, ale kompletnie nic nie wnosi do dyskografii Depeche Mode. Nie pomaga tez wymęczony wokal w bardziej energetycznych momentach, zresztą dominujących w repertuarze.

Ocena: 6/10


Depeche Mode – "Memento Mori: Mexico City" (2025)

1. Intro; 2. My Cosmos Is Mine; 3. Wagging Tongue; 4. Walking in My Shoes; 5. It's No Good; 6. Sister of Night; 7. In Your Room; 8. Everything Counts; 9. Precious; 10. Speak to Me; 11. Home; 12. Soul With Me; 13. Ghosts Again; 14. I Feel You; 15. A Pain That I'm Used To; 16. World in My Eyes; 17. Wrong; 18. Stripped; 19. John the Revelator; 20. Enjoy the Silence; 21. Waiting for the Night; 22. Just Can't Get Enough; 23. Never Let Me Down Again; 24. Personal Jesus; 25. Survive; 26. Life 2.0; 27. Give Yourself to Me; 28. In the End

Skład: Dave Gahan - wokal; Martin Gore - wokal, gitara, instr. klawiszowe; Peter Gordeno - gitara basowa, instr. klawiszowe, doadtkowy wokal; Christian Eigner - perkusja, instr. klawiszowe
Producent: ?


Idź do oryginalnego materiału