
fot. materiały prasowe, „Być jak Mikołaj”
Mikołaja poznajemy u progu 18. urodzin, które zresztą później hucznie obchodzi w niewielkim gronie najbliższych przyjaciół. Ci są ważni, bo zapewniają wsparcie. Gdy należy się do społeczności LGBTQ+ w Polsce, zaufane osoby są na wagę złota. Główny bohater dokumentu Aurelii Frydrych-Zdanowskiej w tym aspekcie jest szczęściarzem. Tym bardziej, iż w domu bywa różnie. Matki nie ma na obrazku. Ojciec, choć młody i całkiem bystry, jedną nogą tkwi w stereotypach, drugą w miłości do swojego dziecka. Mikołaj w pewnym momencie powie, iż tata na pewno nie może się doczekać, kiedy zejdzie mu z oczu.
To nie najmocniejsze, co usłyszymy od chłopaka.
Zdjęcia do filmu powstawały podczas czterech lat życia Mikołaja. Kamera towarzyszyła mu przez dwa lata do czasu wyjazdu na studia, kiedy miał 19 lat. Na końcu dokumentu jest krótki epilog wieńczący sądowy proces związany z prawną tranzycją, którą bohater ostatecznie zamknął, mając 21 lat. To żaden – z braku lepszego słowa – spojler. Dokument to kameralny portret tego, z czym osoby transpłciowe muszą się zmagać w Polsce. Choć Mikołaj jest i tak raczej na pozycji uprzywilejowanej.
Wydeptana ścieżka
Co prawda reżyserka kroczy ścieżką wydeptaną przez innych polskich twórców i twórczynie filmów o odkrywaniu i akceptowaniu własnej tożsamości oraz tranzycji (by wymienić chociażby ostatni, „Kobietę z…” Szumowskiej), unika jednak stereotypizacji, podkręcania traumy, nie ma tu też rozumienia tranzycji na poziomie „dramatu urodzenia się w niewłaściwym ciele”. Frydrych-Zdanowska jest o krok dalej i chwała jej za to.

fot. materiały prasowe, „Być jak Mikołaj”
Niewątpliwie zasługa w tym również (a może przede wszystkim) samego Mikołaja. Jego młody wiek może sugerować, iż swoje się naoglądał i swoje przeczytał – nie żyje w poprzednim ustroju, bez dostępu do netu, TikToka czy Netflixa. Co oczywiście nie oznacza, iż było mu łatwiej, ale na pewno dostęp do wiedzy pomógł. Jest też rezolutny, niepokorny, odważny, choć bywa wycofany i przestraszony.
Mimo iż Mikołaj ma przyjacielską grupę wsparcia, z systemem mierzy się sam i to w wieku nastu lat. Tranzycja w Polsce „musi” (sic!) odbyć się nie tylko z udziałem lekarza endokrynologa, chirurga plastycznego, ale i z namaszczeniem od psychiatry. W filmie pokazana jest wizyta u seksuolożki psychiatrki. To był kolejny lekarz, do którego wysłała Mikołaja jego psycholożka po kolejny papierek potwierdzający, iż bohater „dobrze wybrał” i „rozumie”. Ile potrzebujemy papierków? Przecież to nie karty z pokemonami do kolekcjonowania. To świetny przykład tego, jak bardzo nieuporządkowany jest nasz system. Ścieżka medycznej tranzycji nie jest u nas ustandaryzowana. Zresztą wystarczy, iż Mikołaj trafiłby na nieprzychylne osoby w białych kitlach, a jego sytuacja mogłaby być diametralnie inna. Dokument, jak wspomniałem, kończy się zmianą danych w dowodzie. Dotychczas, by to uczynić, należało podać do sądu rodziców (nie zależnie od wieku osoby przechodzącej tranzycję). Szczęśliwie od kilku miesięcy przepis ten jest już nieaktualny.
Relacje rodzicielskie

fot. materiały prasowe, „Być jak Mikołaj”
W niespełna godzinnym „Być jak Mikołaj” wszelkie prawno-medyczne aspekty są oczywiście obecne, ale, mam wrażenie, funkcjonują trochę obok, jako przeszkody, „które trzeba pokonać”. Natomiast, co najbardziej interesujące, to relacja Mikołaja z ojcem samodzielnie wychowującym swoje dziecko. Centralna jest scena w parku, w której chyba po raz pierwszy szczerze rozmawiają ze sobą. Bohater zostaje wysłuchany, choć nie obywa się bez używania deadname’u, klasycznego „przecież w dzieciństwie nie bawiłeś się samochodami ani nie nosiłeś chłopięcych ubrań”. I choć finalnie tato zaakceptuje syna, będzie go wspierał, też w sprawach sądowych, trudno nie mieć w pamięci skierowanych do niego słów Mikołaja: „Przez lata byłem dzieciakiem, który jedyne, czego chciał, to żeby go pierdolnęło auto”.
Wyobraźmy sobie, z jaką opresją musiał się ten dzieciak stykać, i to w domu, który należy do tych bardziej progresywnych. A co z osobami z rodzin otwarcie transfobicznych, otwarcie homofobicznych?
Radość z oglądania możliwości życia upragnionym życiem ma zatem gorzki posmak. Gimnastyka emocjonalna, walka z uprzedzeniami, zdanie na łaskę innych – to tylko kilka cegieł do bagażu doświadczeń, który Mikołaj dźwiga. Czy próba naprawy relacji z ojcem musiała być kolejną? Wyobraźmy sobie scenariusz alternatywny: Mikołaj mówi ojcu, iż jest chłopakiem, nie dziewczyną. Ojciec, choć na pewno zdziwiony, może i zaszokowany, przyjmuje słowa swojego dziecka i bez kwestionowania oraz narzucania własnych uprzedzeń i perspektyw robi wszystko, by ułatwić i bez tego ciężką orkę przez życie w Polsce. Chociaż to nie ten film, obrazowi „Być jak Mikołaj” najbliżej do odczuwania queerowej euforii z dotarcia do siebie, tak psychicznego, jak i fizycznego. Dlatego należy się cieszyć i oglądać, bo to kamień milowy w rodzimej kinematografii. Byleby więcej takich.