W jednej ze scen nowego filmu Macieja Sobieszczańskiego „Brat” czternastoletni Dawid głośno krzyczy z okna klatki schodowej, tak by jego słowa dotarły za mur sąsiadującego więzienia. Zdaje relację ojcu, Marcelowi (nie zdradzę nazwiska aktora; świetny epizod niespodzianka), który odsiaduje wyrok za kradzieże i przemyt.
Mężczyzna musztruje syna, czym chce pokazać, iż ma jeszcze nad nim władzę. To jednak specyficzny czas dla Dawida. Co prawda brakuje mu taty – przewodnika po dorosłym świecie, do którego właśnie wchodzi. Jednocześnie jednak zaczyna dostrzegać, iż winny tego braku jest sam ojciec, a nie niesprawiedliwy świat.
Dojrzewanie to centrum scenariusza
Dawid jest w centrum filmu. To wokół chłopaka koncentrują się główne tropy scenariuszowe. Wspomniany ojciec chce, aby syn był głową rodziny. Słowa są jak kotwica, która przytrzymuje go przed ruszeniem naprzód. Nie pomaga fakt, iż opiekuje się młodszym bratem, Michałem (Tytus Szymczuk), kurczowo trzymającym się nadziei, iż tata kiedyś wróci, iż kiedyś będzie normalnie. pozostało za mały, by zrozumieć niuanse życia.

materiały prasowe, „Brat”
Obwinia matkę, Agnieszkę (Agnieszka Grochowska). Młody odreagowuje napięcie, kłamiąc i kradnąc, co jeszcze bardziej utwierdza kobietę, iż trzeba zamknąć drzwi toksycznej przeszłości. Już zaraz, za chwilę. Nie pomaga samodzielne rodzicielstwo ani to, iż ledwo wiąże końca z końcem.
Tym bardziej, iż Marcel ma swoich ludzi, którzy donoszą mu o wszystkim (Michał również zwierza się tacie).
Dawid zaczyna się też konstytuować w swojej nastoletniości, czego wynikiem jest bunt przeciw ojcowskiemu autorytetowi, a co w pewnym sensie stanowi główną oś fabularną. Ważnym elementem jest pojawienie się w życiu chłopaka Konrada (Julian Świeżewski), trenera judo, które nastolatek zaczyna praktykować i w którym jest naprawdę dobry. W pewnym sensie trening daje mu kontrolę, bo sport ma swoje zasady, jak również spotkanie na macie z przeciwnikiem. Trudniej zachować równowagę w codzienności, gdzieś między szkołą, oczekiwaniami rodzicielskimi i opieką nad bratem.

materiały prasowe, „Brat”
Konrad poniekąd wchodzi w ojcowskie buty choćby bardziej niż metaforycznie, jako nauczyciel. Spotkanie z Agnieszką bowiem prowadzi do romansu, klasycznego polskiego love story, w którym z kultury zapierdolu, samotności i przemocy rodzi się uczucie. Relacja zbudowana szybko, trochę nieprzemyślanie (prowadzenie narracji z nastoletniej perspektywy utrudnia jednoznaczną weryfikację – bardzo dobry zabieg reżyserski), mimo wszystko zaburza czas oczekiwania, w którym rodzina znalazła się po skazaniu Marcela, a które miałoby się skończyć po jego wyjściu na wolność.
Aktorstwo najwyższej próby
Najtrudniej znosi to Michał, jako ten najmłodszy. Zapracowana matka tego nie zauważa. Widzi za to Dawid, który pomaga bratu, jak tylko potrafi. A jest to pomaganie na mistrzowskim levelu, trzymając się nastoletnich wyobrażeń.
Chociażby wtedy, kiedy Michał ma iść po raz pierwszy do spowiedzi przed przystąpieniem do sakramentu komunii i nie potrafi zapamiętać formułek, do konfesjonału udaje się Dawid. Świetna scena, bo działa na wielu poziomach – dotyczy chociażby religijnych konwenansów, bezmyślnych tradycji, jest kolejnym przejawem dziecięcego buntu. Przede wszystkim jednak więcej mówi o braterskiej relacji niż niejeden monolog czy dialog (brawa zatem za scenariusz Sobieszczańskiego i Grzegorza Pudy). Nie udałoby się to bez odpowiedniego castingu.

materiały prasowe, „Brat”
Dawida gra Filip Wiłkomirski (odebrał nagrodę za profesjonalny debiut aktorski na tegorocznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni) i jest to aktorstwo najwyższych lotów. Sprawnie prowadzony, omija rafy prostych rozwiązań.
Potrafi być słodkim dzieciakiem z „E.T.” Spielberga i świrem z „Dojrzewania” Netflixa. Bycie nastolatkiem to przecież emocjonalny rollercoaster, zwłaszcza w domu, który może jest kochający, ale z trudnościami.
Wiłkomirski gra łeb w łeb z profesjonalistami_tkami. Myślę tutaj przede wszystkim o Agnieszce Grochowskiej, której rola idzie pod prąd ostatnio obowiązującym wyobrażeniom o macierzyństwie jako o dzikim, monstrualnym doświadczeniu, albo innym popkulturowym wybiegom pokazującym bycie matką jako supermoc. W „Bracie” Grochowska jest matką zwykłą, wyjętą trochę z przeszłości, która i przytuli, i zdzieli po dupie. Niepopularne, być może dlatego tak ożywcze. Rola bardzo blisko życia.
Grochowskiej partneruje Julian Świeżewski jako Konrad. Też rola, mam wrażenie, wymykająca się wyobrażeniom o „nowym partnerze matki”. Nie jest ani ciepły, ani też przesadnie zdystansowany w stosunku do dzieciaków. Na pewno lepszy jako trener judo niż przyszywany tatuś.

materiały prasowe, „Brat”
Totalny zwyklak, który po prostu zakochał się bardziej niż zazwyczaj, do tego stopnia, iż mimo przeciwności (zbiry Marcela i butnie nastawiony Tomasz Schuchardt, gdybyśmy za mało go widzieli ostatnio na ekranie) stawia na ten związek.
Brak w „Bracie” heroizmu, jest bardziej zmęczenie życiem. Jednocześnie też sama próba Agnieszki utrzymania rodziny – tę rodzinę reanimuje. I to zmęczenie, i więzienie, i przemocowe rozwiązywanie zazdrości może i śmierdzi klasycznym polskim dramatem, a na myśl przywodzi Smarzowskiego i jego „domy” i „wesela”, ale to tylko złuda. „Brat” jest dlatego dobry, bo Sobieszczańskiego nie interesują te nawiązania. Nie przejaskrawia w żadną ze stron. Jest nudna codzienność.















