[Recenzja] Alcest - "Les chants de l’aurore" (2024)

pablosreviews.blogspot.com 2 miesięcy temu


W przeciwieństwie do większości metalowych nurtów, black metal stał się całkiem niezłym punktem wyjścia do międzygatunkowych poszukiwań. Dość powszechne są próby łączenia go z jazzem lub brzmieniami elektronicznymi. Najbardziej przyjęła się jednak jego synteza z shoegaze'em lub dream popem, która wyodrębniła się choćby jako osobna stylistyka: blackgaze.

Prekursorem tej mieszanki był Francuz Stephane Paul, znany pod scenicznym pseudonimem Neige, przybrany przez niego jeszcze w czasach, gdy grał w typowo blackmetalowych kapelach. Jedną z nich było trio Alcest, które jednak zanim cokolwiek nagrało, stało się solowym projektem Neige'a, a od drugiej płyty duetem z bębniarzem Jeanem "Winterhalterem" Deflandre. Już debiutancka EPka "Le secret" z 2003 roku łączyła inspiracje atmosferycznym black metalem w stylu Burzum czy wczesnego Ulver z wpływami grania z okolic Cocteau Twins, Slowdive oraz My Bloody Valentine.

Czytaj też: [Recenzja] Ulver - "Bergtatt: Et eeventyr i 5 capitler" (1995)

Muzyka Alcest gwałtownie zaczęła zmierzać w coraz bardziej dream-popowe rejony, czasem w ogóle rezygnując z elementów metalowych - jak na czwartym w dyskografii, wyjątkowo łagodnym "Shelter" - ale też do nich wracając, jak na mroczniejszym "Spiritual Instinct". Najnowszy, siódmy z kolei album "Les chants de l’aurore" to jedna z łagodniejszych, najbardziej pogodnych płyt Francuzów, aczkolwiek akurat tym razem nierzadko słychać mocne przestery, zdarzają się też blackmetalowe tremola gitarowe i perkusyjne blasty (np. "Améthyste", "L'enfant de la lune"), a choćby krótkie fragmenty z growlem (w "L'envol" i wspomnianym już "Améthyste").

Dominuje tu jednak czysty, melancholijny śpiew, a warstwa instrumentalna charakteryzuje się bardzo przestrzennym brzmieniem, które nadaje całości - choćby tym cięższym momentom - takiego odrealnionego, nieco wręcz onirycznego nastroju. To brzmienie i ten klimat są być może największym atutem albumu, ale choćby bez tej całej masy technologicznych efektów byłoby to wciąż wydawnictwo wypełnione wyrazistymi, zgrabnymi melodycznie i nie aż tak bardzo oczywistymi pod względem struktury utworami, jak "L'envol", "L'enfant de la lune", najbardziej rozbudowany "Améthyste", zdecydowanie piosenkowy, ale mający sporo iuroku "Flamme jumelle" czy wyjątkowo zwiewny "L'adieu". Nie mogę się przekonać jedynie do banalnie popowego "Komorebi", a na braku fortepianowej miniatury "Réminiscence" - ładnej, ale trochę ckliwej - całość też raczej by nie straciła.

"Les chants de l’aurore" zdecydowanie nie jest odkrywczym albumem. Alcest dokonuje tu wyłącznie recyklingu pomysłów z poprzednich płyt, co może być odbierane i jako wada, i jako zaleta. Mnie akurat to nie przeszkadza, bo longplay broni się kompozycjami, nastrojem oraz brzmieniem, a i nie miałem wobec niego wielkich oczekiwań, tymczasem z przyjemnością do niego wracam.

Ocena: 7/10

Nominacja do płyt roku 2024



Alcest - "Les chants de l’aurore" (2024)

1. Komorebi; 2. L’envol; 3. Améthyste; 4. Flamme jumelle; 5. Réminiscence; 6. L’enfant de la lune (月の子); 7. L’adieu

Skład: Stéphane "Neige" Paut - wokal, gitara, gitara basowa, instr. klawiszowe, dzwonki; Jean "Winterhalter" Deflandre - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: Alcest


Idź do oryginalnego materiału