Recenzja albumu „All Born Screaming” St. Vincent

oen.pl 1 tydzień temu


Alex Da Corte*

Siódmy album, który piosenkarka, autorka tekstów i multiinstrumentalistka Annie Clark wydała jako St. Vincent, pełen jest tego rodzaju emocjonalnych obrazów, które pozostają w pamięci długo po tym, jak jej piosenki wygasną. Jest „głodna mała pchła” gotowa zarazić twoje „ciepłe ciało”, drapieżnik na ulicy zamieniający agresję w złą obietnicę bluesa, czerwony zlew, głowa, która nie przestaje się walić, sen, który kończy się w piekle . „Czuję się jak graffiti na pisuarze” – śpiewa. Hej, wszyscy tam byliśmy.

Muzyka Clarka zawsze była nieustraszenie intymna. (Jedna z jej najbardziej znanych piosenek, „New York” z 2017 r., zawierała pocałunek spalonej ziemi „Jesteś jedynym skurwielem w mieście, który sobie ze mną poradzi”.) Często jednak jej dokucza. trudnych prawd, zacierając granicę między autobiografią a sztucznością, ukrywając własny wizerunek pod starannie skonstruowanymi maskami estetycznymi. Na jej ostatnim albumie, 2021’s Dom taty, wykorzystała glam-rock z lat 70. jako lustrzaną scenę, aby zbadać uczucia związane z uwięzieniem jej ojca za oszustwa związane z papierami wartościowymi i inne przestępstwa związane z finansami. Na okładce albumu pojawiła się w blond peruce, jakby rzucała wyzwanie w stylu Warhola w obliczu niewygodnej rzeczywistości osobistej.

Wszyscy urodzeni z krzykiem jest bardziej pierwotny niż konceptualny, co czyni go odświeżającą odmianą wśród albumów St. Vincent. Kilka piosenek przywodzi na myśl industrialny rozlew krwi Nine Inch Nails, samooczyszczający się operowo-gotycki grind z albumu Tori Amos z 1998 roku Z hotelu Chór Girl, bluesowy zgiełk Nirvany. Dave Grohl zachwyca się dwoma utworami, a część albumu została nagrana w Electrical Audio, chicagowskim studiu prowadzonym przez Steve’a Albiniego, mającego na swoim koncie m.in. W macicy. Rezultaty mogą być wstrząsające: w „Broken Man” gra niedoszłego „królewskiego zabójcę”, rozpoznawalnie żałosnego i niebezpiecznego, ponieważ złośliwe przesterowanie i metaliczne bębny wzmacniają poczucie zagrożenia. „Reckless” rozpoczyna się pełną napięcia, żałobną balladą fortepianową, w której Clark obiecuje „rozerwać cię na kawałki, bo inaczej się zakocham”, a następnie eksploduje w wrzącym reznoriańskim pełzaniu. „Flea” przechodzi od mrugającej zwrotki do uderzającego alternatywnego rocka refrenu, podczas gdy metaforyczny owad Clarka obiecuje wyssać cię do sucha, kiedy najmniej się tego spodziewasz.

Trendy

wybór redaktora

Ale jeżeli Wszyscy urodzeni z krzykiem to mroczny album, nie jest ponury. Mimo iż teksty Clark zwykle sytuują się w przestrzeni pomiędzy połączeniem a pogardą, pożądaniem i wstrętem (nazywa ten album „popem po zarazie”), muzyka nigdy nie sprawia wrażenia ponurej ani pokonanej. Clark po raz pierwszy w swojej karierze zajmowała się produkcją własną (pracując z przyjaciółmi na perkusji, takimi jak Grohl, Stella Mogzawa i Josh Freese, a także artystką art-pop Cate Le Bon), a gdy się zmienia, można poczuć prawdziwe odkrycie soczewkę dźwiękową, choćby w najtrudniejszych i najcięższych momentach tej płyty. „Hell Is Here” dzieli różnicę pomiędzy złymi przeczuciami i transportem, trochę jak „Five Years” Davida Bowiego, dryfując przestrzennie nad wznoszącą się linią basu i skomplikowaną figurą gitary. „Sweetest Fruit” wykorzystuje skoczne elektro-bloopy jako tło dla charakterystycznego zdekonstruowanego gitarowego błysku Clarka, a teksty dostarczają jej głodnych przyjemności jako antidotum na złe samopoczucie. W „The Power’s Out” upadek społeczeństwa zaciera się w anarchiczną wolność roku zerowego („nikt nie może nas winić teraz, gdy zabrakło prądu”), gdy głos Clarka wspaniale rozciąga się na nagim rytmie i elegijnym, syntezatorowym dronie w stylu Briana Eno . Dzięki rytmowi reggae i ironicznej, zrelaksowanej melodii „So Many Planets” jest rodzajem sprytnego, światowego avant-popu, w którym często specjalizował się jej przyjaciel i współpracownik David Byrne, z gorącym solo Clarka i uspokajającym „la la la” refren.

Kończy go ważnym, siedmiominutowym utworem tytułowym, kolejnym utworem, który wywołuje uczucie wyzwolenia i jednocześnie przeraża. Piosenka zaczyna się jasno i żywiołowo, po czym cichnie w otaczającym eterze, gdy pojawia się chór głosu Boga, który przypomina nam, iż „wszyscy rodzimy się z krzykiem”, zamieniając to pełne rezygnacji ostrzeżenie w ponure zaklęcie. Następnie utwór ponownie nabiera tempa i zamienia się w dziki, szalony elektroniczny bełkot. To muzyka, która przywołuje strach, który wszyscy dzielimy, żyjąc, i sposób, w jaki walka z nim jest formą ciągłego odradzania się, którą wszyscy dzielimy. To właśnie ten rodzaj prawdy odkrywa i celebruje ten album wiele razy i dlatego jest to jedna z najbardziej satysfakcjonujących i naglących utworów Annie Clark w historii.


Źródło

Idź do oryginalnego materiału