Queer – recenzja filmu. Długość dźwięku samotności

popkulturowcy.pl 3 tygodni temu

Luca Guadagnino powraca z nowym filmem – Queer. Tak samo jak jego poprzedni projekt, Challangers, mimo dobrych ocen nie zagrał znaczącej roli w ubiegłym sezonie nagród. Jednak czy zasłużenie?

Na początku muszę powiedzieć, iż moja relacja z twórczością Luci jest całkiem skomplikowana. Nie każdy jego obraz miałem okazję obejrzeć, ale pierwsze zderzenie z jego filmografią miałem przy okazji produkcji Do ostatniej kości, którą miałem szczęście zobaczyć na dużym ekranie. Z seansu wyszedłem zachwycony, dlatego postanowiłem obejrzeć jego inne produkcje. I tak nadrobiłem Tamte Dni, Tamte noce, które…. kompletnie mnie rozczarowały. Następnie przyszła kolej na Challengers, będące kolejnym średniakiem Guadagnino. Dlatego też w przypadku Queer obawiałem się najgorszego, choć w środku serca czułem, iż akurat ten projekt pokocham. Jak się okazuje – serce miało rację.

Lata 50., Meksyk. Śledzimy losy Lee – amerykańskiego emigranta uzależnionego od opium. Cały dzień spędza w lokalnym barze z innymi gejami, zaś nocą wyszukuje samotnych chłopaków, by skończyć z nimi w łóżku. Choć jest całkiem znany w mieście i dużo ludzi go lubi, doskwiera mu potworna samotność. Wszystko zmienia się jednak, gdy do miasta przyjeżdża młody mężczyzna imieniem Eugene. Lee, choć kilka wie o nowym przyjezdnym, zaczyna mieć niezdrową obsesję na jego punkcie. Bohater myśli, iż chłopak może być lekarstwem na jego osamotnienie.

Queer dzieli się na 3 etapy. Pierwszy głównie polega na mini-śledztwie Lee, w którym próbuje się dowiedzieć, czy Eugene może również być osobą homoseksualną. Wtedy poznajemy prawdziwe oblicze protagonisty. Luźny i charyzmatyczny z zewnątrz, to jednak, gdy próbuje podrywać swego „crusha”, topi się wręcz ze wstydu, wykonuje niezręczne gesty i traci non stop gadkę. Niczym w młodzieńczej miłości, bohater doświadcza ekstazy na samą myśl o spędzeniu kolejnej chwili z nim. Co ciekawe, choć Lee spędza większość wieczorów z innymi mężczyznami, nie lubi określania się gejem.

Ogółem słowo „queer” w tym filmie wypowiadane jest raczej nieprzychylnie. Widać to przede wszystkim w tym, z jakim trudem Lee mówi o swej orientacji seksualnej oraz jak inni mieszkańcy Mexico City wypowiadają się na jego temat. Tożsamość seksualna jest właśnie jednym z ważniejszych tematów, jakich Guadagnino oraz Justin Kuritzkes podejmą się w tym obrazie. Może wydawać się, iż złapali za dużo srok za ogon, ale ostatecznie każdy problem bohaterów dostaje tutaj swoje własne pięć minut i sprawiedliwe ukazanie.

Fot. Kadr z filmu

Późniejsze etapy są kompletnie inne, choć jeszcze głębiej wchodzą w ten skomplikowany portret protagonisty. Na ekran wchodzą m.in. dziwaczne sny Lee, które początkowo mogą być niełatwe do zrozumienia, pełne symboli oraz onirycznej nieścisłości, ale dużo tłumaczą z psychologii postaci. Do tego po prostu te sceny są niezwykle hipnotyzujące i fenomenalnie nakręcone oraz ogląda się je znakomicie na dużym ekranie. Ale wracając do tematu: po gorących i erotycznych chwilach w Mexico City, Luca Guadagnino zabiera nas w głąb egzotycznych dżungli, gdzie Lee próbuje znaleźć roślinę mogącą wykreować u człowieka umiejętności telepatyczne. Chciałby bowiem rozmawiać z Eugenem bez słów. Im dalej trwa film, tym bardziej skręcamy w pełen surrealizm. Dlatego też końcowo jesteśmy świadkami szalonej wizualnie konfrontacji Lee z samym sobą. To bolesna, ale niezwykle interesująca przygoda, gdzie każdy akt – choć różniący się bardzo od innych – jest tak samo genialny.

Jednakże Queer nie byłby w połowie choćby tak dobry, gdyby nie Daniel Craig. Przyznam, iż z filmografią Daniela Craiga nie jestem zbytnio zaznajomiony (tak, nie miałem jeszcze okazji oglądać Bonda z jego udziałem…), więc nie wiedziałem zbytnio, czego się po nim spodziewać. I w pewnym sensie czuję, iż nikt tak dobrze nie ukazałby postaci Lee, jak Craig właśnie. Guadagnino postarał się, aby aktor miał wielkie pole do popisu, dając mu postać pełną sprzecznych emocji, tragizmu w swym losie i niedojrzałego w sprawach miłosnych. Brytyjczyk potrafi swoimi ruchami oraz głosem potwornie rozbawić, choć również w poważniejszych momentach wybitnie ukazać wielki smutek, jaki się kryje w Lee. Osobiście uważam, iż jest to jedna z najlepszych ról męskich, jakie ostatnio widziałem i jestem niezwykle wściekły, iż ubiegły sezon nagród zignorował ten występ.

Fot. Kadr z filmu

Każdy, kto choć trochę interesuje się sztuką operatorską, z pewnością zna i docenia Sayombhu Mukdeeproma. Tajlandzki operator w 2024 roku wykonał zdjęcia do 4 filmów – Challengers, Grand Tour, Trap i właśnie Queer. Miałem zaszczyt obejrzeć wszystkie z wymienionych obrazów i przyznaję jedno – Queer to jego magnum opus. Mukdeeprom wie doskonale, jak ukazać gorąco stolicy Meksyku czy intymność scen erotycznych. Nieraz czujemy wręcz, jakbyśmy tam byli. Swoimi zdjęciami Tajlandczyk idealnie oddał też emocje bohaterów i egzotyczną stronę lasów tropikalnych. Kolejne nazwisko twórcy w filmie, który wykonał swoją robotę wręcz perfekcyjnie, ale nie został odpowiednio zauważony przez Akademię.

Od scenariusza Guadagnino ma Kuritzkesa. Do zdjęć – omawianego przed chwilą Mukdeeproma. A do muzyki? Oczywiście niezawodne duo Trenta Reznora i Atticusa Rossa, które zaserwowało nam ostatnio wyśmienitą ścieżkę dźwiękową do Challengers (nagrodzoną Złotym Globem!). Kiedy tam mieliśmy mocne techno dźwięki, idealnie pasujące do rozgrywek tenisowych, to tutaj musiało być to coś spokojniejszego. I panowie poradzili sobie z tym zadaniem wręcz rewelacyjnie, gdyż OST do Queer to mini arcydzieło, pełne pięknych utworów podkreślających m.in. depresyjny stan Lee. Dodatkowo znajdziemy tutaj wiele licencjonowanych utworów, np. Come As You Are (boskie doświadczenie usłyszeć to na głośnikach kinowych). Teraz zawsze, gdy będę słuchał tego kawałku Nirvany, myślami wrócę do Lee samotnie przemierzającego nocne ulice Mexico City.

Fot. Kadr z filmu

To niezwykle ciężkie zadanie podsumować paroma słowami tak złożony obraz. Queer to przede wszystkim rewelacyjne, nieraz ocierające się o wybitność dzieło, które hipnotyzuje oglądającego od pierwszej sceny aż do epilogu. Jednak jestem w stanie zrozumieć, czemu polaryzujący jest ten tytuł. Nowy Guadagnino nie jest z pewnością dla wszystkich – przedstawiona tutaj problematyka queerowości bądź niedojrzałej miłości trafi raczej do zwięzłej grupy widzów, zaś multum surrealizmu może na końcu niejednego odrzucić. ale ja wyszedłem z sali kinowej wyjątkowo zachwycony. Świetna historia wraz z jeszcze lepszą stroną audiowizualną tworzą doświadczenie, obok którego trudno przejść obojętnie. Lee – smutny, żałosny wręcz w swej samotności człowiek – zostanie w mej pamięci na długo. Oj, Luca, potrafisz mnie niekiedy naprawdę zaskoczyć…


Źródło obrazka głównego: kadr z filmu Queer

Idź do oryginalnego materiału