Marek jechał zdezelowanym autobusem po wyboistych drogach do rodziców na przedmieściach Poznania, a serce ściskał mu ciężar nie do uniesienia. Musiał im powiedzieć coś, co mogłoby zburzyć ich spokój – o rozwodzie z żoną. ale to, co usłyszał w domu rodziców, przygniotło go jak kamień. Jego starzejący się rodzice, których zawsze uważał za wzór trwałego małżeństwa, ogłosili, iż sami się rozstają. Ta wiadomość przyćmiła wszystko, co chciał im wyznać. Teraz Marek stał przed wyborem, który mógł zmienić jego życie, a w środku szalała burza strachu, poczucia winy i dezorientacji.
Wieść o rozwodzie z Katarzyną nie przychodziła mu łatwo. Mógł milczeć, ale plotki w ich małej miejscowości rozchodziły się szybko. Katarzyna mogła zadzwonić do rodziców i wykrzyczeć prawdę ze złości, a brat lub siostra mogli przypadkowym słowem zdradzić prawdę. Marek zdecydował, iż lepiej samemu wszystko wyznać, niż później tłumaczyć się z niedomówień. Wiedział, iż życie bywa nieprzewidywalne, a od błędów nikt nie jest wolny.
Marek wszedł po znanych schodach, nacisnął dzwonek. Drzwi otworzył ojciec, Wojciech Kowalski, z twarzą tak mroczną, jakby odczytawszy jego myśli.
— Cześć — warknął. — Dobrze, iż przyszedłeś. Wchodź.
— Cześć, tato — odparł Marek, ale w głowie przemknęła myśl: *Czy ktoś im już powiedział?* — Mama w domu?
— W domu, w domu — odciął się ojciec. — Gdzie miałaby być? Siedzi jak jakiś kapryśny magnat.
— O co ci chodzi? — Marek zmarszczył brwi. — Co się stało?
— Stało się to, iż mam dość! — nagle wybuchnął ojciec, odwrócił się i, sapiąc ze złości, ruszył w głąb mieszkania.
Zaskoczony Marek podążył za nim. W salonie ojciec rzucił się na kanapę, skrzyżował ręce. Matki, która zwykle siedziała z robątkami, nie było. Marek zajrzał do sypialni i ujrzał ją – Halinę Kowalską, stojącą przy oknie. Jej twarz była ciemniejsza niż burzowe chmury.
— Przyszedłeś? — spytała lodowato. — Już się wyprowadziłeś od Kasi, czy dopiero masz zamiar?
— Skąd wiesz?! — serce Marka zabiło gwałtownie. — Dlaczego o to pytasz?
— Bo muszę wiedzieć, czy już wynająłeś mieszkanie! — warknęła.
— Jakie mieszkanie? — zmieszał się.
— To, gdzie będziesz żył po rozwodzie! — wypaliła.
— Jeszcze nie — odparł. — Ale skąd wiecie, iż się rozwodzę?
— Wiemy — odparła ponuro. — Więc słuchaj, synu, szukaj gwałtownie mieszkania, bo wprowadzam się do ciebie!
— Co?! — Marek zastygł, nie wierząc własnym uszom.
— Nie! — z salonu dobiegł gniewny głos ojca. Stanął w drzwiach, z twarzą czerwoną z wściekłości. — Z Markiem zamieszkam ja! Ty zostajesz tutaj, mieszkanie jest na ciebie!
— Nigdy! — pisnęła matka. — Nie zostanę w tym domu, gdzie wszystko przesiąknięte jest twoim uporem!
— Stop! — Marek wodził wzrokiem między nimi. — O czym wy w ogóle mówicie? Gdzie się chcecie wyprowadzić?!
— Tam, gdzie ty! — oznajmił ojciec. — Dobrze, synu, iż w porę wpadłeś na pomysł rozwodu! O, jakie to szczęście!
— Jakie szczęście?! — Marek czuł, jak ziemia usuwa mu się spod nóg.
— Bo teraz jest idealny moment! My z matką też się rozwodzimy! — wybuchnął ojciec.
— Co?! — Marek oniemiał. Spodziewał się wyrzutów, a usłyszał coś, co przygniotło go jeszcze bardziej.
— Dosyć! — ciągnął ojciec. — Jesteś dorosły, nikomu nie jestem nic winny. Znudziliśmy się z matką, tak jak ty z Kasią. Wyprowadzam się z tobą, będziemy żyć po męsku!
— Nie, z synem zamieszkam ja! — przerwała matka. — Ty mi nie jesteś potrzebny, a jemu się przydam. Bez żony zginie, a ja jeszcze umiem gotować. Prawda, Marku? Lubisz moje kotlety?
— A ja to nie umiem gotować? — wrzasnął ojciec. — Zupę pomidorową, bigos – wszystko umiem lepiej niż niejaka kobieta!
— Ach tak?! — zaśmiała się drwiąco matka. — Kiedy ostatnio coś ugotowałeś? Pół wieku temu?
— I co z tego? My, faceci, wszystko potrafimy! Nie potrzebujemy kobiet, tylko pralkę, mikrofalówkę i wielką lodówkę, żeby na miesiąc jedzenia kupić! — ryknął ojciec.
— Czego uczysz syna?! — oburzyła się matka.
— Dość! — Marek nie wytrzymał. — Oszaleliście?! Macie pod osiemdziesiątkę, a zachowujecie się jak rozwydrzone dzieci! Spójrzcie na siebie!
— A ty sam! — krzyknęli jednocześnie. — Masz prawie pięćdziesiąt, a zachowujesz się jak smarkacz! Nie masz prawa nas pouczać! Lepiej zdecyduj, kogo zabierzesz do nowego mieszkania!
— Z czego wzięliście, iż się wyprowadzam?! — wybuchnął Marek. — My z Kasią mamy własne mieszkanie!
— Jak to? — zdziwiła się matka. — Przecież się rozwodzisz!
— Kto wam powiedział? — spytał.
— Kasia. Twoja siostra przekazała, iż do niej dzwoniłeś i wszystko wyznałeś — odparła.
— Nie rozwodzę się! — powiedział twardo Marek. — To był żart!
— Żart?! — ojciec osłupiał. — A my już planowaliśmy nowe życie, snuliśmy plany… I zniszczyłeś wszystko?
— Tak, Marku — mruknęła matka. — Nieładnie tak żartować. Rozkręciłeś nas do zmian, a teraz nagle to żart… No dobrze, pogodzimy się, jeszcze trochę wytrzymamy.
— Ale pamiętaj, synu — dodała — jeżeli jednak zmienisz zdanie i naprawdę się rozwieciesz, my z ojcem jesteśmy pierwsi w kolejce, by j— Pamiętaj tylko — ojciec poklepał go po ramieniu — iż jak już będziemy mieszkać razem, to ja gotuję obiady, a ty płacisz rachunki.