Przyjechałem z ciężkimi wieściami, ale rodzice zaszokowali mnie jeszcze bardziej
Marek jechał starym autobusem przez zakurzone drogi do rodziców na przedmieściach Poznania, a serce ściskało mu się z tęsknoty. Musiał im powiedzieć coś, co mogłoby przewrócić ich świat do góry nogami – o rozwodzie z żoną. ale to, co usłyszał w rodzinnym domu, okazało się prawdziwym ciosem. Jego starsi rodzice, których uważał za wzór trwałego małżeństwa, ogłosili, iż sami się rozstają, a ta wiadomość przyćmiła wszystko, co zamierzał wyznać. Teraz Marek stał przed wyborem, który mógł odmienić jego życie, a w sercu szalała burza strachu, winy i niezrozumienia.
Wiadomość o rozwodzie z Kasią nie przychodziła mu łatwo. Mógłby milczeć, ale plotki w ich małej miejscowości rozchodziły się szybko. Kasia mogła zadzwonić do rodziców i powiedzieć im wszystko ze złości, a brat lub siostra przez przypadek mogliby się wygadać przy spotkaniu. Marek uznał, iż lepiej samemu wyjawić prawdę, niż później się tłumaczyć. Rozumiał, iż życie bywa nieprzewidywalne, a od błędów nikt nie jest wolny.
Marek wszedł po znanych schodach, nacisnął dzwonek. Drzwi otworzył ojciec, Stanisław Kowalski, z ponurą miną, jakby już wiedział, po czym syn przyszedł.
— Cześć — burknął. — Dobrze, iż przyszedłeś. Wchodź.
— Cześć, tato — odparł Marek, ale w głowie błysnęła myśl: „Czy ktoś już im powiedział?” — Mama jest w domu?
— Jest, jest — odcięła się matka, wychodząc z kuchni. — Gdzie miałaby iść? Siedzi jak królowa na tronie.
— O czym ty mówisz? — zdziwił się Marek. — Co się stało?
— A to, iż mam dość! — warknął ojciec, odwrócił się i, sapiąc z gniewu, poszedł do pokoju.
Marek, oszołomiony, poszedł za nim. W salonie ojciec rzucił się na kanapę, skrzyżowawszy ręce. Matki, która zwykle siedziała z drutami, nie było. Marek zajrzał do sypialni i zobaczył ją – Halinę Kowalską, stojącą przy oknie. Jej twarz była mroczna.
— Przyszedłeś? — spytała lodowato. — Już się wyprowadziłeś od Kasi, czy dopiero planujesz?
— Skąd wiesz? — serce Marka zabiło mocniej. — Dlaczego o to pytasz?
— Bo muszę wiedzieć, czy wynająłeś już mieszkanie! — odparła ostro.
— Jakie mieszkanie? — zmieszał się.
— To, w którym będziesz mieszkał po rozwodzie! — wypaliła.
— Jeszcze nie — odpowiedział Marek. — Ale skąd wiecie, iż się rozwodzę?
— Wiemy — mruknęła matka. — Więc słuchaj, synu, szukaj gwałtownie mieszkania, bo ja się do ciebie wprowadzam!
— Co? — Marek zdrętwiał.
— Nie! — zahuczał ojciec z salonu, pojawiając się w drzwiach. — Z Markiem będę mieszkał ja! A ty możesz zostać tu, mieszkanie jest na ciebie!
— Nigdy! — zaprotestowała matka. — Nie zostanę w tym domu przesiąkniętym twoim uporem!
— Stop! — Marek patrzył to na ojciec, to na matkę. — O co wam adekwatnie chodzi?
— Tam, gdzie i tobie! — oświadczył ojciec. — Dobrze, synu, iż wpadłeś na myśl o rozwodzie! Świetny pomysł!
— Dlaczego świetny? — Marek czuł, jak ziemia usuwa mu się spod nóg.
— Bo to idealny moment! My z matką też się rozwodzimy! — wyrzucił z siebie ojciec.
— Co?! — Marek oniemiał. Spodziewał się wyrzutów, a zamiast tego usłyszał coś, co przewróciło jego świat.
— Koniec! — ciągnął ojciec. — Jesteś dorosły, nikomu nic nie jestem winny. Znudziliśmy się sobie, tak jak ty z Kasią. Wyprowadzam się z tobą, będziemy żyć po męsku!
— Nie, z synem zamieszkam ja! — przerwała matka. — Ty mi nie jesteś potrzebny, a jemu się przydam. Bez żony zginie, a ja jeszcze gotować umiem. Prawda, Marku? Lubisz moje kotlety?
— A ja co, gotować nie potrafię? — wybuchnął ojciec. — Barszcz, bigos – wszystko umiem!
— No pewnie! — zaśmiała się matka. — Kiedy ostatnio coś ugotowałeś? Pół wieku temu?
— To co?! My, faceci, damy sobie radę! Kobieta nam niepotrzebna, tylko pralka, mikrofala i duża lodówka, żeby jedzenia starczyło na miesiąc! — oznajmił ojciec.
— Czego uczysz syna?! — oburzyła się matka.
— Dość! — wrzasnął Marek. — O co wam chodzi? Macie prawie osiemdziesiąt lat, a zachowujecie się jak dzieci!
— A ty sam! — krzyknęli chórem. — Pięćdziesiąt lat na karku, a głupoty pleciesz! Wybieraj, z kim zamieszkasz!
— Skąd wzięliście, iż się wyprowadzam? — wybuchnął Marek. — Mam z Kasią wspólne mieszkanie!
— Jak to? — zdziwiła się matka. — Przecież się rozwodzisz!
— Kto wam powiedział? — spytał.
— Kasia. Twoja siostra wspomniała, iż do niej dzwoniłeś i wszystko jej opowiedziałeś — odpowiedziała matka.
— Nie rozwodzę się! — stanowczo rzekł Marek. — To był żart!
— Żart? — ojciec osłupiał. — A my już planowaliśmy nowe życie… Zepsułeś wszystko?
— Tak, Marku — mruknęła matka. — Nieładnie tak żartować. Rozbudziłeś w nas nadzieję na zmiany, a teraz mówisz, iż to żart… No dobrze, zostańmy razem, jakoś się wytrzyma.
— Ale pamiętaj — dodała — jeżeli jednak się rozwie— To w takim razie gotuj obiad! — ojciec rzucił się na kanapę, a matka z uśmiechem wręczyła mu patelnię, bo w rodzinnej miłości choćby największe burze mijają, gdy człowiek zrozumie, co naprawdę jest ważne.