Było to dawno temu, w małej wsi pod Lublinem.
– Kasia, no co tam tak grzebiesz się? – zawołał Marek, gdy wreszcie wybiegła z domu. Chodzili do tej samej klasy. – Spóźnimy się do szkoły!
– Mama nalała mi gorącej herbaty, ledwo się nie oparzyłam – odparła Kasia, śmiejąc się. – Ale nie spóźnimy się, niedaleko mamy.
Marek i Kasia byli sąsiadami, dzielił ich tylko płot. Rodzice żyli w dobrych stosunkach i czasem choćby żartowali, iż dzieci dobrze by było kiedyś ze sobą ożenić, bo przyjaźnili się od maleńkości.
Marek był jedynakiem u Grażyny i Janusza. Matka duszą się za nim darzyła. Dla niej był najpiękniejszy, najmądrzejszy, najgrzeczniejszy i rzeczywiście taki wyrósł. Kasia zaś była cicha i skromna, ale złota rączka: już w liceum potrafiła szyć, robić na drutach, a gdy matka była w pracy, gotowała obiady. Wiele nauczyła się od rodzicielki.
– Nasz Marek powinien wziąć Kasię za żonę – mówiła poważnie Grażyna do męża.
– A no, jak się pobiorą, to i płot rozwalimy, będziemy jednym domem – żartował Janusz.
Całej wsi wydawało się, iż tak właśnie będzie pobiorą się Marek z Kasią, zawsze byli razem. Marek lubił Kasię, ale nie aż tak, by tracić dla niej głowę. Przyjaźnili się mocno. Kasia też patrzyła na sąsiada z cichą nadzieją.
Gdy byli w ostatniej klasie, do szkoły przyszła nowa uczennica Maryna. Marek zakochał się od pierwszego wejrzenia. Ciemnowłosa dziewczyna z dołkiem w brodzie i smutnymi oczami.
Maryna z matką Teresą przyjechały do wsi z miasta. Smutek w oczach Maryny wziął się stąd, iż straciła ojca. Ratował tonącego chłopca w rzece, wypchnął go, a sam nie zdołał się wydostać. Później powiedziano im, iż wtedy zawiodło go serce.
Po pogrzebie ukochanego ojca Maryna nie mogła patrzeć na tego chłopca. Wciąż o tym myślała.
– Mamo, tak bardzo tęsknię za tatą, iż czasem trudno oddychać – nie potrafiła choćby wymówić imienia tamtego dziecka.
Teresa też nie mogła znieść wspomnień. Wynajęła mieszkanie w mieście i kupiła mały dom na wsi, by uciec od tragedii.
Kasia zaprzyjaźniła się z Maryną i, poznając jej smutną historię, szczerze współczuła. Widziała, iż Marek zakochał się w Marynie, ale nie miała do nich żalu.
Czas mijał. Marek spotykał się z Maryną, ale jego uczucie do niej zmartwiło matkę Grażynę.
– Marku, nieładnie oszukiwać uczucia i nadzieje Kasi. Razem od dzieciństwa, a tu jakaś przyjezdna ci głowę zawróciła. Kasia byłaby dobrą żoną, a ta Maryna? Kto ją zna?
– Mamo, nic o niej nie wiesz. Zresztą, Kasia wie, iż nic jej nie obiecywałem. To ty postanowiłaś, iż mamy się pobrać.
Janusz milczał, ale gdy żona naciskała, stawał w obronie syna:
– Co ty się czepiasz? Niech sam decyduje, to jego życie.
– Sam? Złamie sobie życie z tą obcą, a ty mówisz, jakbyś go nie kochał! To twoja matka ci mózgi wyparła.
Janusz miał już dość waśni między matką a żoną. Od początku nie zaakceptowała synowej, a teraz to już nie było końca.
Po szkole Marek z Maryną postanowili się pobrać. Ojciec radził mu zwlekać, ale syn się wściekł:
– Tato, zostaw mnie w spokoju! Kochamy się, myślałem o tym sto razy. Tylko z Maryną będę szczęśliwy.
Wiedział, iż przy matce nie ma co dyskutować. W urzędzie podali papiery i po miesiącu cicho się pobrali. Wrócili jako małżeństwo, stawiając wszystkich przed faktem.
Grażyna wpadła w szał:
– Nie pozwolę tej przyjezdnej przekroczyć progu mojego domu! – i wiele innych słów padło.
Marek zebrał rzeczy i wyprowadził się do Teresy. Teściowa i zięć się dogadywali. Z rodzicami zerwał kontakt, choćby na wojsko nie zaprosił.
– Przyjadę na przysięgę – obiecała żona, a on rozpromieniał się z miłości.
Maryna dotrzymała słowa. Przyjechała i wtedy szepnęła:
– Marku, jestem w ciąży. Będziemy mieli dziecko.
Napisał do rodziców, ale nie odpowiedzieli. Gdy urodził się syn, Marynie było przykro, iż teściowa go nie zna.
Po wojsku Marek wrócił. Najpierw zajrzał do rodziców tęsknił.
– Synku! – powitała go Grażyna. – Siadaj, ojca nie ma.
Nalała mu wódki, potem drugą. Marek, który nigdy nie pił, osłabł. Matka, widząc to, zaczęła:
– Ten chłopiec to nie twój. Jak tylko wyjechałeś, jakiś młodzian odwiedzał Teresę. Ludzie mówią, iż to kuzyn Maryny, ale nie wierzę.
– Mamo, co ty pleciesz?
– Twój syn wcale nie jest do ciebie podobny, a do tamtego
Na trzeźwo Marek by nie uwierzył, ale upojony, wpadł w furię. Porwał strzelbę ojca i pobiegł do domu żony. Grażyna, przerażona, biegła za nim.
Gdy wpadli, Marek miał już broń wycelowaną w Marynę i dziecko. Teresa zasłaniała córkę.
– Marku, nie rób tego! – krzyczała Grażyna, zwisając mu u ramienia.
Wtedy Teresa wypchnęła ich za drzwi i zatrzasnęła zamek. Marek walnął pięścią w drewno, ale matka odciągnęła go do domu.
– Za co ona tak? – powtarzał.
Teresa uspokajała płaczącą córkę:
– Spakujemy się i wyjedziemy. Grażyna nie da nam tu żyć. Marek dobry chłopak, ale matka to żmija.
Tego samego dnia wyjechali, nie mówiąc nikomu dokąd. Grażyna była zadowolona, iż odeszli. Urządziła przyjęcie na powrót syna, ale przyszło tylko dwóch sąsiadów.
Kasię też zaprosiła:
– Teraz Marek jest wolny. Przygarnij go, a będzie twój.
– Myślicie, iż aż tak go potrzebuję? Nie będę mieszać się w wasze podłości.
– Jakie podłości?
– Wszyscy wiedzą, iż Maryna niczemu nie winna. Pozbawiliście Marka syna, a siebie wnuka. Myślicie, iż wam wybaczy?
Grażyna zbladła. Nie myślała o konsekwencjach, chciała tylko pozbyć się synowej.
Marek pił bez opamiętania. Aż wreszcie przyjaciel Paweł potrząsnął nim:
– Dosyć tego! Twoja Maryna była ci wiernaMarek wsiadł do samochodu i ruszył w stronę Sandomierza, gdzie jak się dowiedział Maryna z synem i matką zaczęli nowe życie, gotów odzyskać to, co stracił przez głupotę i matczyne kłamstwa.