Idąc na ten film bałam się, iż usnę w kinie. Nie z nudów, bo wiedziałam, iż czeka mnie sporo wrażeń. Było jednak późno, byłam zmęczona. Ale w tym przypadku tak jak o nudzie, tak i o zasypianiu nie mogło być mowy. Przez dwie godziny siedziałam wbita w fotel i zapomniałam o całym świecie dookoła. Bo „Ballerina” to prawdziwa jazda bez trzymanki.
„Ballerina” – fabuła
„Ballerina” to spin-off kultowej serii „John Wick”, a główną rolę gra Ana de Armas, która wciela się w postać Eve. Postanawia ona pomścić śmierć ojca, który został zamordowany, gdy miała siedem lat. Przepełniona gniewem i żądzą zemsty zwraca na siebie uwagę tajemniczej organizacji Ruska Roma, która przygarnia ją pod swój dach. Ruska Roma to miejsce jedyne w swoim rodzaju, jakby połączyć szkołę, gang i kabaret. Mieszkają w nim tacy jak Eve — sieroty, wyrzutki, odmieńcy. Wszyscy są pod czujnym okiem matrony (świetnie zagranej przez Anjęlice Houston), trenowani na zabójców doskonałych. Eve do upadłego ćwiczy więc pas de deux, a po godzinach uczy się strzelania i sztuk walki. Jest pojętną uczennicą, z gracją baletnicy równie sprawnie wywija piruety, co operuje karabinem. Ruska Roma ma jednak swoje zasady — podopieczni muszą całkowicie odciąć się i zapomnieć o przeszłości. Eve łamie je i wyrusza na poszukiwania zabójcy ojca. Z Nowego Jorku trafia do małego alpejskiego miasteczka, w którym nic nie jest takie, jak się wydaje. Na pozór nudne, spokojne i ułożone, kryje wiele mrocznych tajemnic. Tu odkrywa, kim tak naprawdę jest i dlaczego zamordowano jej rodzinę. Pomaga jej w tym... John Wick!
„Ballerina” – obsada
Odtwórczyni głównej roli Ana de Armas jest z pochodzenia Kubanką i należy do grona najbardziej rozchwytywanych młodych aktorek. Możecie ją kojarzyć z produkcji „Na noże” i „Nie czas umierać”. Największy rozgłos przyniósł jej jednak film Andrew Dominika - „Blondynka” - za który otrzymała nominacje do Oscara, Złotego Globu, nagrody BAFTA oraz SAG. I choć decyzja o obsadzeniu brunetki o latynoskich korzeniach w roli Marilyn Monroe wywołała sporo kontrowersji, to ostatecznie ta kreacja aktorska przyniosła jej spore uznanie krytyków. Nie byłoby jednak „Balleriny” bez „Johna Wicka”, a tego ostatniego bez Keanu Reevesa. Za reżyserię odpowiada Len Wiseman, który zaczynał jako scenograf przy „Facetach w czerni” i „Dniu niepodległości”. Największą sławę przyniosło mu „Underworld” oraz thriller science fiction pt. „Pamięć absolutna” z Colinem Farrellem, Jessicą Biel i Kate Beckinsale. Wiseman wyreżyserował również głośną „Szklaną pułapkę 4.0” (2007) z Bruce’em Willisem, która okazała się największym kasowym sukcesem całej franczyzy. W pozostałych rolach w „Ballerinie” zobaczymy m.in. Gabriela Byrne'a i Normana Reedusa.
„Ballerina” – recenzja
Jedno jest pewne — na tym seansie nie będziecie się nudzić. Akcja przebija tu dialogi, więc to idealny wybór dla tych, którzy lubią, gdy na ekranie dużo się dzieje, za to jest mało gadania. To film pełen wystrzałów, energetyczny, pulsujący adrenaliną. Sceny walki są dopracowane do perfekcji, jak w najlepszym kinie akcji, a warstwie dramatycznej też nie ma czego zarzucić. Na pewno docenią go wszyscy wielbiciele produkcji Quentina Tarantino, zwłaszcza „Kill Billa”. Choć to spin-off „Johna Wicka”, to wcale nie trzeba być psychofanem kultowej serii, aby połapać się w fabule. Ana de Armas jest fenomenalna jako zabójczyni z gracją baleriny. Widać, iż przygotowanie do roli potraktowała bardzo poważnie, trenowała i doskonaliła się nie tylko w balecie, ale i w sztukach walki. Miło było też zobaczyć seniorkę Anjelicę Houston, czyli niezapomniana Morticię z „Rodziny Addamsów”, wcielającą się w postać matrony Ruskiej Romy i mentorki Eve. No i oczywiście wspaniały Keanu Reeves, którego zawsze dobrze się ogląda. Choć film trzyma w napięciu, ma też zabawne momenty, gdy cała sala wybuchała gromkim śmiechem. To czysta rozrywka na najwyższym poziomie, świetnie zrealizowana i dopracowana wizualnie. Absolutnie polecam wszystkim, którzy potrzebują odciąć się od codzienności i przenieść do innego świata. Bardziej krwawego, barwnego, trochę nierealnego. I naprawdę przez te dwie godziny zapomniałam o problemach i tym, co mam do zrobienia. Dałam się porwać „Ballerinie” i nie żałuję ani jednej ze 120 minut, jakie spędziłam w sali kinowej.

