Czasem trafiamy na książki, które budzą w nas nieoczekiwane dysonanse. Z jednej strony — język piękny, styl literacki przyciąga, słowa układają się w zdania z wyczuciem, jakby autorka miała w rękach drobniutki pędzelek, a nie pióro. A jednak, mimo tych walorów, nie potrafimy się w tej historii rozgościć. I właśnie tak było w moim przypadku z „Skończyły mi się oczy”.