Przerwana lekcja muzyki

filmweb.pl 3 tygodni temu
Nawet po pobieżnym zagłębieniu się w biografię Marii Callas od razu widać, iż jej bogaty życiorys to niemalże gotowy scenariusz na film. Trudne dzieciństwo w cieniu przemocowej matki, wojna i spektakularna kariera, która stała się niedoścignionym symbolem doskonałości najbardziej niezwykłego instrumentu, jakim jest ludzki głos. Związki z mężczyznami, którzy nigdy nie dali jej szczęścia, miłosny trójkąt z Aristotelisem Onasisem i Jackie Kennedy, przedwcześnie złamana kariera i tajemnicza śmierć.

W tym kontekście trochę zaskakuje, iż "Maria" to – nie licząc "Wiecznej Callas" Franca Zeffirellego z Fanny Ardant – adekwatnie pierwsza filmowa biografia najsłynniejszej śpiewaczki operowej XX wieku. Do biopiku o Callas wprawdzie przymierzała się z latach 90. Faye Dunaway, która wcieliła się w artystkę w spektaklu "Master Class" Terrence McNally'ego, ale ze względu na problemy z budżetem projekt nigdy nie został zrealizowany. Pablo Larraín, wieńcząc swoją "trylogię biograficzną" (tworzą ją jeszcze "Jackie" i "Spencer") opowieścią o Callas, po raz kolejny osadza historię bohaterki w onirycznej stylistyce, zacierając granicę między snem a jawą, wspomnieniami i wyobrażeniami. Ostatnie dni życia Callas stają się punktem wyjścia do opowieści o konflikcie sztuka kontra człowiek, o cenie, jaką artyści płacą za pęd ku doskonałości, i o niemożności zamknięcia za sobą drzwi do nierozwiązanych spraw z przeszłości. Jak mówi w jednej ze scen sama Callas: nie może odciąć się od cierpienia, bo bez niego nie potrafi tworzyć. Wybitna sopranistka o swojej karierze myślała w kategoriach przeznaczenia. Dla głosu poświęciła kolejno: dzieciństwo, miłość, plany o założeniu rodziny. Co dzieje się, kiedy nadwyrężany przez dekady instrument zaczyna się buntować, a oparta na nim tożsamość rozpada się jak domek z kart?

Callas to kolejny dodatek do "Larraínverse", zaludnionego podobnymi bohaterkami: wszystkie są piękne, bogate, sławne, złamane. Kolejne jego odsłony korespondują ze sobą nie tylko na płaszczyźnie tematycznej i stylistycznej. "Maria" to drugi film Larraína, w którym pojawia się Jacqueline Kennedy – tym razem w kontekście jej związku z Aristotelisem Onasisem, porzucającym dla niej Marię. Ale Callas ma też coś z Emy, rzucającej wyzwanie normom społecznym bohaterki ze skłonnością do autodestrukcji i upodobaniem do zabaw z ogniem. Kiedy w jednej z pierwszych scen filmu Maria pali swoje najsłynniejsze operowe kreacje, można odnieść wrażenie, iż obie panie chętnie zbiłyby piątkę.

Grana przez Angelinę Jolie najsłynniejsza sopranistka XX wieku, przedwcześnie zakończywszy karierę, zaszywa się w swoim mieszkaniu w Paryżu, gdzie przez większość dnia towarzyszą jej jedynie pokojówka Bruna (Alba Rohrwacher) i lokaj Ferruccio (Pierfrancesco Favino). Callas, pogrążona w depresji, nadużywająca leki uspokajające, snuje plany o powrocie na scenę, a jednocześnie próbuje rozprawić się z demonami przeszłości i uporządkować swoje sprawy. Larraín wpisuje biografię diwy operowej w szerszą dyskusję o kosztach sławy i poświęceniach, jakie artyści składają na ołtarzu spełnienia i popularności. Uzależniona od adrenaliny, jaką dawała jej scena, sopranistka bezskutecznie próbuje znaleźć choćby namiastkę adoracji w przypadkowych spotkaniach w paryskich kawiarniach czy na ulicy. Pozbawiona celu, samotna, zastyga w egzystencjalnym paraliżu pod ciężarem przeszłości, z której już nic dla niej nie wynika.

Najlepszą decyzją Larraína w "Marii" jest obsadzenie w tytułowej roli Angeliny Jolie, jednej z ostatnich "prawdziwych" gwiazd filmowych w stylu klasycznego Hollywood. Jolie jest typem aktorki kojarzącym się z konkretnym emploi, którego nie sposób całkowicie odciąć od jej pozaekranowego wizerunku diwy, aktywistki, a także, podobnie jak Callas, bohaterki rozmaitych skandali.

Hollywood kocha role, w których aktorzy i aktorki przekształcają się w swoich bohaterów do tego stopnia, iż całkowicie znikają za maską ich manieryzmów i makijażu (najbardziej jaskrawy przykład to Rami Malek jako Freddie Mercury w "Bohemian Rhapsody"). Można dyskutować, czy to jest najlepszy rodzaj aktorstwa, ale z pewnością jest to wariant najchętniej nagradzany w ostatnich latach różnego rodzaju statuetkami. Tymczasem Jolie nie znika w wizerunku Marii, tylko niejako splata się z nim w nieoczywistym kotle rozmaitych skojarzeń popkulturowych. Inaczej niż w przypadku Natalie Portman i Kristen Stewart, które całkowicie zatapiały się w rolach Jackie Kennedy i księżnej Diany, nie sposób doświadczać roli Callas w oderwaniu od Jolie. Jest to podejście tyleż interesujące, co stosunkowo rzadkie we współczesnym kinie biograficznym. I tutaj świetnie się sprawdza.

Obsadzenie Jolie obnaża zresztą najciekawsze pęknięcie w postaci tytułowej bohaterki. Callas, jaką znamy z materiałów archiwalnych i wywiadów, wydaje się dużo bardziej dziewczęca i neurotyczna, z trudem podtrzymująca kruchy wizerunek diwy (wzorem stylu była dla niej podobno Audrey Hepburn z okresu "Rzymskich wakacji"). Tymczasem Maria w ujęciu Jolie emanuje silnym wewnętrznym spokojem i, no cóż, jest po prostu bardziej cool. choćby kiedy krąży po Paryżu, wrzeszcząc na zaczepiających ją przechodniów, albo zbiera materiały do własnej autobiografii z manierą, jakiej nie powstydziłaby się Norma Desmond z "Bulwaru zachodzącego słońca".

Ekranowa Callas ma w sobie jednocześnie coś z przekornego dziecka, nieustannie testującego cierpliwość i oddanie otaczających ją osób. Lokajowi każe z uporem godnym lepszej sprawy nieustannie przestawiać fortepian. Urządza awanturę kelnerowi, który chce w kawiarni puścić jedno z jej nagrań, by chwilę później we własnym mieszkaniu przesłuchiwać swoje stare płyty ku rozpaczy sąsiadów (nawet tych głuchych). Scena sąsiedzkiej interwencji ciekawie rymuje się z bliźniaczo podobnym fragmentem "Tar" Todda Fielda, innego filmu o wielkiej artystce mierzącej się z nieuchronnie zbliżającym się schyłkiem kariery.

Trochę szkoda, iż Larraín tak mało uwagi poświęca warsztatowi artystki i niewyobrażalnemu reżimowi, jakiemu poddawała się Callas od najmłodszych lat, żeby osiągnąć wielkość. Chilijczyk używa skrótu, przeplatając ostatnie próby wokalne z nagraniami z czasów świetności sopranistki (niektóre fragmenty śpiewa sama Jolie), co pozwala choćby średnio wprawnym słuchaczom prześledzić historię zaniku głosu Callas na przestrzeni lat. Film nabiera życia w czarno-białych sekwencjach retrospektywnych, kiedy obserwujemy młodą Callas podczas wojny albo jej związek z Onasisem. Niestety, na lwią część fabuły składają się także relacje Callas ze służbą czy wyimaginowaną ekipą filmową, postaciami zniuansowanymi na poziomie NPC z gry wideo.

Larraín podpiera się muzyką, inscenizując oniryczne sceny nawiązujące do najważniejszych ról Callas, pozwalając dramatycznym historiom granych przez nią postaci wchodzić w dialog z równie tragicznymi losami swojej bohaterki. I dobrze, bo operowy, pompatyczny soundtrack pomaga odwrócić uwagę od scenariuszowych uproszczeń, którymi niestety przepełniony jest tekst Stevena Knighta. A przecież konfabulacje i półprawdy to fabularne paliwo w historiach Larraínowskich bohaterek, ożywiające formułę klasycznego biopiku. Autor "Spencer" tym razem zbyt często ucieka w dosłowność, która staje się zabójcza dla wybranej przez niego formuły. Mimo to seans "Marii" dostarcza swoistej przyjemności obcowania z prawdziwą diwą. To była frajda zobaczyć znowu Jolie w bardziej arthouse'owym repertuarze. Tęskniłam.
Idź do oryginalnego materiału