Przerwałam kontakt z matką, bo stanęła po stronie mojego byłego męża i obwiniała mnie za nasze rozwody.
Moja matka dawno wybrała swoje priorytety, zanim ostatecznie odeszłam od pierwszego męża. Wyniosła go na ołtarze, a mnie uparcie przedstawiała jako źródło wszystkich kłótni i nieporozumień. Po rozwodzie przez cały czas utrzymywała z nim kontakt i nie omieszkała przypominać mojemu obecnemu mężowi, jaki „idealny” był jej pierwszy zięć.
Oczywiście, takie rozmowy zatruwały zarówno moje małżeństwo, jak i relację z matką. W pewnym momencie podjęłam decyzję: skoro mama tak ceni mojego byłego, niech się z nim przyjaźni. Ja natomiast postanowiłam wyjść z tej toksycznej gry.
Z Bogdanem wzięliśmy ślub tuż po studiach. Był to burzliwy romans, wszystko potoczyło się błyskawicznie, a już po kilku miesiącach urządziliśmy huczne wesele. Mama zachwycała się zięciem, niemal nosiła go na rękach. Najpierw wydawało mi się to urocze, potem stało się nie do zniesienia.
Pierwsze pół roku było piękne – pełne troski, miłości, czułości. Ale potem coś się popsuło. Mój mąż zaczął okazywać agresję, stał się nerwowy i złośliwy. Rozpoczęły się regularne awantury. Kilka razy uciekałam do matki, szukając wsparcia, ale słyszałam tylko wyrzuty. Zawsze stała po jego stronie.
Gdy do nas przyjeżdżała, od progu krytykowała: źle posprzątane, źle ugotowane, źle wyprasowane. Żadne tłumaczenia, iż jestem zmęczona pracą albo źle się czuję, nie robiły na niej wrażenia. „Kobieta powinna dbać o dom! Nie podoba ci się? To niech mąż cię poucza! On przecież taki przystojny, a ty… ani urody, ani charakteru!” – powtarzała jak mantrę.
Próbowałam przypomnieć jej, iż sama dwa razy rozwiodła się z mężami, ale w odpowiedzi słyszałam tylko potok obelg. Z Bogdanem żyliśmy nieco ponad dwa lata. Ostatnią kropką było to, gdy pierwszy raz mnie uderzył. W milczeniu spakowałam rzeczy i wyszłam. Następnego dnia złożyłam pozew o rozwód.
Mama wpadła we wściekłość. Oświadczyła, iż jeżeli mąż podniósł na mnie rękę, to znaczy, iż sama go do tego doprowadziłam. Potem Bogdan przychodził – błagał o wybaczenie, groził samobójstwem. Matka wywierała presję, jak tylko mogła. Ale pozostałam niewzruszona. Po paru miesiącach wyprowadziłam się od niej – nie znosiłam już słuchać, jaką jestem beznadziejną kobietą, skoro nie potrafiłam zatrzymać „takiego męża”. Długo dochodziłam do siebie. Cały rok.
I wtedy pojawił się Tomek. Delikatny, troskliwy, rozumiejący. Długo chodziliśmy ze sobą, a po półtora roku wzięliśmy ślub. Ukrywałam przed matką ten związek, wiedząc, jak zareaguje. I, jak przewidziałam, przy pierwszym spotkaniu zaczęła porównywać Tomka z Bogdanem. Porównanie nie wypadło na jego korzyść.
Mama nie krępowała się choćby w dniu swoich pięćdziesiątych urodzin. Zaprosiła mojego byłego męża i cały wieczór szyderczo wychwalała go, jednocześnie upokarzając Tomka. Nie wytrzymaliśmy i wyszliśmy. Potem matka zaczęła dzwonić z podwójną siłą, wmawiając mi, iż wyszłam za nieroba, który nie jest mnie wart. Na wszystkie prośby, żeby przestała – tylko więcej obraźliwych komentarzy.
Pewnego dnia obudziłam się z przerażającą myślą – moja matka niszczy mnie jako człowieka, niszczy moją rodzinę i moje zdrowie psychiczne. Zaczęłam bać się o przyszłość. O męża, którego kocham. O dzieci, które może kiedyś będziemy mieć i które ona również będzie upokarzać. Nie chcę, żeby ktokolwiek mówił moim dzieciom, iż są „nie takie” – tak jak kiedyś mówiono mi.
I wtedy podjęłam decyzję: przestaję utrzymywać kontakt z matką. Chcę żyć swoim życiem. Nie chcę, żeby moje małżeństwo skończyło się tak jak pierwsze – tylko przez jej truciznę. jeżeli mój były jest dla niej tak ważny, niech ma go dla siebie. Ja chcę być z kimś, kto naprawdę mnie kocha i szanuje.
I wiecie co… po raz pierwszy od wielu lat poczułam się wolna.