[Przegląd] 5 płyt Johna Mayalla, które każdy miłośnik rocka i bluesa powinien znać

pablosreviews.blogspot.com 1 miesiąc temu
W wieku 90 lat zmarł John Mayall. W Polsce jest to postać niezbyt znana, praktycznie nieobecna w mediach zajmujących się muzyką. Tymczasem Mayall był jednym z czołowych przedstawicieli brytyjskiego bluesa i - jako główny współtwórca blues rocka - jednym z najbardziej wpływowych muzyków rockowych. Przez jego grupę Blues Breakers przewinęło się wielu cenionych instrumentalistów, którzy dzięki temu rozwijali później własne kariery. Byli to m.in. Eric Clapton, Jack Bruce, Peter Green, John McVie, Mick Fleetwood, Aynsley Dunbar, Mick Taylor, Keef Hartley, Dick Heckstall-Smith czy Jon Hiseman. Sam Mayall znakomicie grał na harmonijce, dobrze radził sobie jako klawiszowiec i gitarzysta, a do tego niewątpliwie był rozpoznawalnym wokalistą. Poniżej prezentuję listę płyt, z którymi każdy miłośnik rocka i bluesa powinien się zapoznać, bo stanowią istotną część historii muzyki rozrywkowej.

"Blues Breakers" (1966)

Od tej płyty - drugiej w dyskografii twórcy, ale pierwszej studyjnej - wszystko się zaczęło: kariera Mayalla, kariera Claptona, a przede wszystkim jest to pierwsza płyta blues-rockowa. Przez kilka kolejnych lat, do końca dekady, była to najpopularniejsza - obok psychodelii - odmiana rocka. W repertuarze płyty autorskie kompozycje lidera przeplatają się z przeróbkami bluesowych standardów, ale jedne i drugie sprowadzono do wspólnego mianownika. Całość łączy typowo bluesowe zagrywki oraz charakterystyczny dla tego gatunku luz z energią, brzmieniem oraz przebojowością kojarzonymi raczej z rockiem. Doskonałymi przykładami tej fuzji są takie utwory, jak chwytliwy "All Your Love", żywiołowe instrumentale "Hideaway" i "Steppin' Out" z porywającymi popisami Claptona czy "What I'd Say" z jedną z pierwszych solówek perkusyjnych na płycie rockowej. Zdarzają się też bardziej stonowane momenty, bliższe bluesa, jak "Parchman Farm" ze znakomitymi partiami lidera na harmonijce. Dziś może się ten album, przynajmniej momentami, wydawać nieco staromodny i zachowawczy, ale w 1966 roku była to bardzo postępowa muzyka. Mayall z Claptonem wyprzedzili tu wszystkich, włącznie z Jimim Hendrixem, Jeffem Beckiem czy Led Zeppelin.

Recenzja: John Mayall with Eric Clapton - "Blues Breakers" (1966)


"Thru the Years" (1971)

Następcą Claptona w John Mayall & the Bluesbreakers został równie świetny gitarzysta Peter Green. Jednak najlepsze utwory z jego udziałem nie trafiły ani na regularny album "A Hard Road" (1967), ani na pierwszą kompilację niealbumowych kawałków, "Looking Back" (1969). Można je znaleźć na drugim tego typu zbiorze, czyli właśnie "Thru the Years". Trzeba tylko przeczekać lub pominąć trzy starocia z początków kariery Mayalla, jeszcze sprzed współpracy z Claptonem, które rozpoczynają tego składaka. Utwory z Greenem to już wyższy poziom. Świetnie wypada śpiewany przez niego wolny blues "Out of Reach" czy dwa instrumentale: lekko jazzujący "Greeny" oraz prawie hardrockowy "Curly". Poza gitarzystą istotną rolę w tych nagraniach odgrywają basista John McVie i bębniarz Aynsley Dunbar, znany m.in. z późniejszego grania u samego Franka Zappy. Niestety Mayall gwałtownie pozbył się tego świetnego perkusisty za namową Greena, który wolał grać z Mickiem Fleetwoodem. niedługo zresztą Fleetwooda i McVie zabrał do własnej grupy, nazwanej na ich cześć Fleetwood Mac. We wspomnianych utworach udział Mayalla jest marginalny lub nie ma go wcale, jednak w repertuarze nie brakuje też utworów z jego wiodącą rolą, jak "Please Don't Tell" czy "Your Funeral Is My Trial", oba wzbogacone harmonijką. Całości dopełniają trzy kawałki nagrane już po odejściu Greena i sekcji rytmicznej, będące udanym uzupełnieniem omówionego poniżej "Bare Wires".

Recenzja: John Mayall - "Thru the Years" (1971)


"Bare Wires" (1968)

Album "Crusade" - pierwszy z późniejszym gitarzystą The Rolling Stones, Mickiem Taylorem - świadczył o pewnym wyeksploatowaniu blues-rockowej formuły z "Blues Breakers" i "A Hard Road". Nie pomogła ani młodzieńcza energia 18-letniego wówczas Taylora, ani udział kolejnego świetnego bębniarza, Keefa Hartleya (prowadził potem własny Keef Hartley Band, którego debiut "Halfbreed" jest jedną z najlepszych płyt blues-rockowych). Znacznie ciekawiej prezentuje się "Bare Wires", drugi album z Mickiem, a zarazem jedyny, na którym zagrali saksofonista Dick Heckstall-Smith, basista Tony Reeves i perkusista Jon Hiseman. Ci sami trzej muzycy niedługo potem stworzyli zespół Colosseum, postrzegany za jednego z prekursorów rocka progresywnego, a tak naprawdę grający unikalną mieszankę bluesa, jazzu i rocka. Tyle tylko, iż zalążkiem tej stylistyki był właśnie album "Bare Wires". Instrumentarium poszerzyło się tu o trąbkę, skrzypce, fisharmonię czy klawesyn, a poza wszechobecnymi wpływami jazzu słychać też inspirację psychodelią w numerze tytułowym, folkiem w "Sandy" czy funkiem w "No Reply". Nie zabrakło jednak typowego dla Mayalla blues rocka w takich nagraniach, jak "I'm a Stranger" czy "Killing Floor".

Recenzja: John Mayall's Bluesbreakers - "Bare Wires" (1968)


"The Turning Point" (1969)

Pod koniec lat 60. John Mayall był już zmęczony ciągłymi zmianami na stanowiskach prowadzącego gitarzysty i perkusisty, a pewnie też nieco znudziła go dotychczasowa stylistyka. Stworzył więc nowy zespół, w którego instrumentarium zabrakło elektrycznej gitary oraz bębnów (odważny krok jak na rok, w którym debiutował Led Zeppelin). Oprócz lidera w składzie znaleźli się saksofonista/flecista John Almond, gitarzysta (akustyczny) Jon Mark i basista Steve Thompson. Album "The Turning Point" został zarejestrowany podczas występu kwartetu w nowojorskim Fillmore East, ale repertuar jest całkowicie premierowy. To tutaj po raz pierwszy ukazała się chyba najsłynniejsza kompozycja Mayalla, stały punkt jego koncertów: "Room to Move" z jego życiowym solo ma harmonijce. Świetnie wypadają tu te bardziej jazzujące utwory, jak "So Hard to Share" czy rozbudowana "California". Chociaż album wykorzystuje głównie akustyczne brzmienia i nie ma tu bębnów, to całość okazuje się mieć naprawdę sporo energii, czego przykładem wyżej wymienione kawałki czy otwierający całość "The Laws Must Change", ale są tu też subtelniejsze momenty, jak "Saw Mill Gulch Road" i "I'm Gonna Fight for You J.B.", z kunsztowną gitarą Marka i nastrojowym fletem Almonda.

Recenzja: John Mayall - "The Turning Point" (1969)


"Jazz Blues Fusion" (1972)

Podobnie jak "The Turning Point", "Jazz Blues Fusion" został zarejestrowany na żywo, a na jego repertuar składają się wyłącznie niepublikowane wcześniej kompozycje. Mayallowi znów towarzyszy tu nowy zespół. Poza basistą Larrym Taylorem, z którym grał już od pewnego czasu, byli to: trębacz Blue Mitchell, saksofonista Clifford Solomon, gitarzysta Freddie Robinson oraz perkusista Ron Selico - muzycy o doświadczeniu w muzyce afroamerykańskiej, jak blues, jazz czy soul, choć ten ostatni grał też na "Hot Rats" Zappy. Zgodnie z tytułem sekstet dokonuje tu fuzji mayallowskiego blues rocka z jazzem. Po dość zachowawczym początku w stylu nagrań z Blues Breakers, zaczynają się tu dziać naprawdę interesujące rzeczy. "Good Times Boogie", wychodząc od tytułowego boogie, z czasem przechodzi w luzacką, swingującą improwizację. W energetycznych "Change Your Ways" i "Got to Be This Way" oraz wyluzowanym "Dry Throat" dochodzi do jeszcze ściślejszej syntezy mayallowskiego bluesa z jazzem. Podobnie jest też w mocno rozimprowizowanym "Exercise in C". Przyjemnym, ale już nie tak udanym, uzupełnieniem jest późniejszy o rok "Moving On", także zarejestrowany na żywo, w poszerzonym do dziesięciu muzyków składzie.

Recenzja: John Mayall - "Jazz Blues Fusion" (1972)


Idź do oryginalnego materiału