**Dziennik**
Już trzecią godzinę Kasia z Marcinem wyjaśniali sobie sprawy. Marcin skłaniał się ku rozwodowi, tym bardziej iż miał ku temu powód. Choć pobrali się jedenaście lat temu, dzieci nie mieli. Ale do rozstania byli bliżej niż kiedykolwiek. Marcin wiedział już, iż niczego nie da się naprawić.
Kasia bardzo chciała dziecko, ale się nie udawało. Za każdym razem, powoli rozluźniając pięść, patrzyła z nadzieją graniczącą z rozpaczą na wąskie okienko białego testu. Choć lekarz mówił: „Trzeba wierzyć do końca”, ona przestała wierzyć.
Po siedmiu latach małżeństwa Kasia i Marcin coraz częściej się kłócili. Potrafili rozpocząć awanturę choćby o błahostkę, by w końcu wylać na siebie nagromadzony żal i ból, po czym zapadała między nimi długa cisza.
Rozwód wisiał w powietrzu.
Ostatnio coraz częściej milczeli, prawie na siebie nie patrzyli, cicho przemykając po mieszkaniu. Wtedy właśnie Kasia postanowiła zdradzić męża.
Mam już tego dość, Aniu narzekała przyjaciółce. Nie mogę na niego patrzeć, a on jakby w depresji. Milczy, wbity w laptop. Co to za życie?
Kasia, na twoim miejscu cichaczem znalazłabym sobie innego. Może choćby zaszłabyś w ciążę, zmieniając faceta radziła Anna.
Naprawdę tak się zdarza? zdziwiła się Kasia.
Kto wie, może i tak odparła lekkomyślnie przyjaciółka. Ona nie miała się czym martwić miała córkę, choć z mężem już się rozwiodła.
Kasia milczała, ale wewnątrz toczył ją niepokój.
No cóż, z Marcinem same kłótnie. Chyba jak mu teraz powiem o rozwodzie, od razu się zgodzi.
W każdym razie, dziś wieczorem idziemy do kawiarni. Spotykam się z Tomkiem, przyjdzie z kolegą, przedstawię was. Trzeba dodać trochę kolorów twojemu zastygłemu życiu.
Tymi kolorami stał się związek z Jackiem. Kasia myślała, iż nie zdradzi Marcina, choć była na niego zła. Okazało się jednak, iż to proste. Wszystko potoczyło się szybko, a życie naprawdę stało się jaśniejsze.
Zdradzała męża, wracała późno, aż w końcu Marcin nie wytrzymał.
Kasia, odchodzę. Rozstańmy się jak dorośli ludzie. Cicho i spokojnie. Nie mamy co dzielić, dzieci nie ma, mieszkanie jest twoje powiedział stanowczo. Zrozumiała, iż ta decyzja dojrzała w nim od dawna.
Prawdę mówiąc, Marcin odpowiadał jej także finansowo. Zarabiał dobrze. Jacek, z którym się spotykała, coraz bardziej od niej zależał, obiecując, iż „lada dzień” dostanie dużą sumę. Umiał też pięknie opowiadać bajki, zwłaszcza gdy kobiety słuchały i wierzyły przystojnemu młodzikowi. Był czarujący i uczuciowy.
Zaczekaj, Marcin, porozmawiajmy nagle nie chciała rozwodu.
Nie, Kasia. Zdrady nie wybaczam.
Zdrady? Skąd wziąłeś, iż cię zdradziłam? Była pewna, iż mąż siedzi w swoich programach w końcu był informatykiem, jego umysł zawsze zajęty pracą.
Nie wiedziała, iż widział ją w kawiarni z innym jego kolega, Bartek. Zachowywała się zbyt swobodnie. A i jak nie zauważyć, gdy żona wraca czasem bardzo późno?
Kasia, nie róbisz scen. Widzę, iż w tym też jesteś mistrzynią. Wiem wszystko. Żegnam cię, wniosę o rozwód. Żyj, jak chcesz. Nie będziesz się nudzić, Ania na pewno ci w tym pomoże. Żona patrzyła na niego zdumiona. Skąd to wszystko wiedział?
Wychodzę. Wziął walizkę i torbę, spakowane wcześniej, gdy go długo nie było, i wyszedł, zostawiając klucze na półce.
Rzucił bagaż do bagażnika i ruszył z miejsca.
**Na wieś, w głuszę**
No cóż, nie wyszło. Bywa. Przeżyję. I tak miałem już dość myślał Marcin, wpatrując się w drogę. Przyjadę na wieś, wyremontuję dom. Dlaczego go nie sprzedałem? A przecież byli kupcy. Chyba przeczuwałem, iż sam go potrzebuję. Za wcześnie odeszli, rodzice… Doprowadzę dom do porządku, będę łowił ryby, zbierał grzyby, może choćby kurczaki kupię. Co mi tam, młody, nieżonaty, trzydzieści trzy lata najlepszy wiek. No, wiek Chrystusa uśmiechnął się. Zobaczymy. Dobrze, iż przeszedłem na home office, praca nie ucierpi.
Droga na wieś była długa, około dwóch godzin jazdy samochodem. Przerwał rozmyślania, gdy poczuł głód. Zjechał z szosy na polną drogę prowadzącą do jakiejś wioski. Zatrzymał się przy małym sklepiku.
Wysiadłszy, rozejrzał się. Przy sklepie stały dwa koty, wpatrzone w niego uważnie.
Głodne, co?
W sklepie poszukał czegoś do jedzenia. Znalazł smacznie pachnące pierogi, od których nie mógł się powstrzymać.
Poproszę trzy pierogi, parę parówek i sok zapłacił, odgryzł kawałek i wyszedł.
Pociął parówki, położył na stopniu, a koty natychmiast podbiegły. Jadł pierogi, gdy nagle zauważył małego kociaka, który siedział z boku, nie podchodząc.
Boi się? pomyślał Marcin. Ależ malutki.
Szaro-pręgowany kotek o zielonych oczach siedział nieruchomo, opuszczając główkę. Był wygłodzony, chudy, ale puszyste futro maskowało wychudzenie. Pewnie pobiegłby za każdym, ale nie mógł się ruszyć.
O rany! Toż to żywy Pazurek! wykrzyknął zdumiony. Identyczny jak kot mojej babci!
U babci Marcina żył kot Pazurek mądry, rozumiejący wszystko. Babcia stale z nim rozmawiała, a on słuchał. Uwielbiał ją, spał u jej stóp, chodził za nią krok w krok. Gdy babcia odeszła, Pazurek odprowadził ją na cmentarz i został przy grobie. Potem nikt go już nie widział może nie zniósł straty i odszedł…
Kociak był jego kopią. Marcin odłamał kawałek pieroga i położył przed nim. Malec rzucił się łapczywie. Zjadłszy, uniósł na Marcina okrągłe zielone oczy. Ten, nie rozumiejąc, pogłaskał go.
Jakiś dziwny jesteś powiedział. Dlaczego siedzisz w miejscu? Wstawaj. Podniósł kociaka i wtedy wszystko stało się