Oślepiający promień słońca przedarł się przez zasłony, oświetlając napięte twarze przy stole, ale choćby nie zdołał rozwiać chłodu, który zawisł w przestronnym salonie.
— Chcemy z Danutą zamieszkać tu na kilka lat — mówił stanowczo Krzysztof, próbując opanować drżenie głosu. — To pomoże nam uzbierać na własne mieszkanie.
Danuta, siedząca obok, nerwowo gniotła róg obrusa. Naprzeciw nich Zofia Janowska, matka Krzysztofa, zastygła z nożem w dłoni, jakby zamierzała pokroić nie chleb, ale samą tę propozycję. Wojciech, ojciec, sączył herbatę w milczeniu, unikając spojrzeń.
— Zamieszkać tutaj? — Zofia powoli odłożyła nóż. — Z tą… twoją żoną?
— Tak, mamo, z moją żoną — Krzysztof zaakcentował ostatnie słowo. — Mamy dość wynajmowania. To tymczasowe, dopóki nie zbierzemy na hipotekę.
— Mamy wolne pokoje — niespodziewanie odezwał się Wojciech, odstawiając filiżankę. — Po co dzieciom się męczyć?
Zofia rzuciła mężowi spojrzenie pełne wyrzutu:
— A mnie ktoś pytał o zdanie? Mam znosić obcą kobietę w moim domu?
— Danuta nie jest obca — Krzysztof poczuł, jak wzbiera w nim gniew. — To moja rodzina.
— Rodzina! — prychnęła matka. — To przelotny romans, Krzysztof. Widzę ją na wylot. Myślisz, iż cię kocha? Chce tylko naszego mieszkania, twoich pieniędzy, twojej części!
Krzysztof zacisnął pięści. Ta rozmowa powtarzała się już po raz kolejny. Od dnia, gdy poznał Danutę, matka patrzyła na nią z niechęcią — bez powodu, bez wytłumaczenia. Może dlatego, iż Danuta naruszyła porządek, w którym Krzysztof pozostawał pod kontrolą matki.
— Mamo — starał się mówić spokojnie — jedna trzecia tego mieszkania należy do mnie. Zgodnie z wolą babci. Mam prawo tu mieszkać.
Zofia zbladła:
— Grozisz mi? Własnej matce? To ona cię podpuściła, co? Nauczyła szantażować!
— Dość, Zosiu — wtrącił się Wojciech, podnosząc głos. — Krzysztof ma rację. To też jego dom.
— Więc niech mieszka w swojej trzeciej części! — Zofia zerwała się z krzesła. — W schowku! Albo na balkonie!
Krzysztof powoli wstał, jego cierpliwość się skończyła:
— Dobrze. jeżeli nie chcesz ugody, sprzedam mój udział. I zapewniam cię, znajdę takich sąsiadów, iż pożałujesz. Wyobraź sobie życie obok miłośników heavy metalu albo kolekcjonerów jadowitych pająków.
— Nie odważysz się — syknęła Zofia.
— Masz tydzień na decyzję — Krzysztof ruszył w stronę drzwi. — Potem dzwonię do agenta nieruchomości.
W przedpokoju zatrzymał się, próbując opanować drżenie. Nigdy wcześniej nie rzucił matce takiego wyzwania. Ale dla Danuty, dla ich przyszłości, był gotów na wszystko.
Gdy wrócili do wynajmowanego mieszkania, w oczach Danuty dostrzegł niepokój.
— Jak poszło? — zapytała, choć po jego posępnej minie znała odpowiedź.
— Jak zwykle — powiedział, osuwając się na kanapę. — Ojciec po naszej stronie, matka przeciw. Ale dałem jej do zrozumienia: albo żyjemy u nich, albo sprzedaję mój udział.
Danuta zmarszczyła brwi:
— Krzysztof, może nie warto? Damy radę sami…
— Nie — przerwał stanowczo. — Nie ustąpię. Musi cię zaakceptować.
Tydzień minął bez odpowiedzi. Ósmego dnia Krzysztof zadzwonił do agenta:
— Chcę sprzedać jedną trzecią mieszkania. gwałtownie i tanio.
Po trzech dniach do rodziców zawitali pierwsi „kupcy” — dwóch mężczyzn z tatuażami i odorem alkoholu. Wojciech przywitał ich z uśmiechem:
— Proszę, niech panowie obejrzą! Udział w dobrym mieszkaniu, środek miasta!
— A gdzie nasza część? — burknął jeden, lustrując salon. — Będziemy spać w łazience?
— To kwestia prawna — mrugnął Wojciech. — Formalnie całe mieszNastępnego dnia Zofia zadzwoniła z płaczem, błagając, by zostali w mieszkaniu, ale Krzysztof i Danuta już wiedzieli, iż ich miejsce jest tam, gdzie mogą wybudować nowy dom — nie z cegieł, ale ze zrozumienia i wspólnych marzeń.