Nazywam się Weronika i mam historię, z którą nie mogę sobie poradzić od wielu lat. Może gdy się wygadam, będzie mi lżej.
Moja rodzina nigdy nie była wzorem idealnych relacji. Mieszkaliśmy w Lublinie, a od dzieciństwa widziałam, jak między dorosłymi ciągną się urazy, plotki, alkoholizm i upokorzenia. Mama ma siostrę — Krystynę. Jej syn, mój kuzyn Krzysiek, ożenił się z dziewczyną, delikatnie mówiąc, niezbyt wierną. Zdrady były na porządku dziennym, awantury — głośne, rozwód — krótkotrwały, bo wciąż wracali do siebie, jakby nałogowo. Mieli dwoje dzieci, ale miłości w tym małżeństwie nie przybyło. A ciocia Krysia? Ciężka alkoholiczka, od lat nie potrafi utrzymać pracy. Wieczne ciągi, zwolnienia — reszta rodziny już dawno machnęła ręką.
Pewnego dnia synowa Krzysia miała poważne problemy z nerkami. Kiedy z mamą odwiedziłyśmy babcię — Jadwigę Stanisławową — ta opowiedziała nam o chorobie tej kobiety. Mama od razu warknęła: „Trzeba myśleć głową, a nie tym, co niżej pasa”. Obie tylko wzruszyłyśmy ramionami i pewnie byśmy o tym zapomniały. Ale babcia, jak to babcia — bez ogródek powtórzyła wszystko chorej. I się zaczęło.
Afera na całą kamienicę. Ciocia, wstawiona na szóstkę, rzuciła się na mamę, broniąc synowej jak własnej córki. Nie wdawałyśmy się w kłótnię, po prostu wyszłyśmy. Ale najgorsze było potem — babcia stanęła po stronie Krzysi i jej rodziny. Przestała do nas dzwonić, przestała zapraszać. Jakbyśmy przestały istnieć. Mama jeszcze próbowała jakoś utrzymywać kontakt, ale ja? Nie. Wtedy postanowiłam: nie chcę mieć nic wspólnego ani z tą pijaną familią, ani z kimś, kto potrafi tak łatwo wymazać cię z życia.
Minęło osiem lat. Babcia niedługo skończy osiemdziesiątkę. Ostatnio zadzwoniła do mamy i ze łzami w oczach prosiła o wybaczenie. Mama, oczywiście, wybaczyła — to przecież jej matka. Zawsze miała miękkie serce. Ale ja… ja nie potrafię.
Teraz wychowuję córeczkę. Moja radość, moje słoneczko. Mama wspomniała o niej babci, a ta, drżącym głosem, zaczęła błagać choć o zdjęcie. Mówiła, iż marzy, by zobaczyć prawnuczkę, iż każdej nocy modli się, żeby Bóg dał jej szansę choć raz na nią spojrzeć. Ale ja nie zgodziłam się. Stanowczo.
Nie z zemsty, nie. Po prostu wciąż noszę w sercu tę ranę. Wciąż boli mnie wspomnienie, jak nas odtrącono, jak mama płakała, nie rozumiejąc, dlaczego zasłużyła na takie traktowanie. Bo babcia wtedy pokazała mi, iż pokrewieństwo to nie zawsze miłość — czasem to wybór. A ona wybrała nie nas.
Nie wiem, czy postępuję słusznie. Mama mówi: „Nie chowaj urazy, Weronika, ona już stara, zmęczona, chce odejść w spokoju”. Ale we mnie wszystko się buntuje. Nie wiem, czy będzie jeszcze czas, może jutro będzie za późno… ale ja nie jestem gotowa.
Powiedzcie… wy byście wybaczyli?