Nie wiem, jak długo jeszcze to wytrzymam. Od trzech lat jestem mężatką — wyszłam za Mariusza, bo wydawał się „inny niż wszyscy”. Miałam wtedy 39 lat, a wokół wszystkie moje koleżanki już miały rodziny — niektóre choćby po rozwodzie. Ja z kolei całe życie skupiałam się na pracy. Gdy poznałam Mariusza zupełnie przypadkiem w Gdańsku, pomyślałam, iż czas najwyższy się ustatkować. Tylko iż rzeczywistość okazała się zupełnie inna, niż sobie wyobrażałam.
Wprowadziliśmy się do mojego mieszkania — kawalerki w Gdyni, którą kupiłam za własne, ciężko zarobione pieniądze, bez żadnej pomocy rodziny. Mariusz, choć miał 42 lata, nie miał choćby własnego kąta — mieszkał z mamą i siostrą, która również z bliźniakami nie miała dokąd pójść. Nie miałam nic przeciwko, żebyśmy zamieszkali razem, choć już wtedy coś mi mówiło, iż on nie jest do końca odpowiedzialny.
Mówił, iż pracuje. Mówił, iż niedługo dostanie wypłatę. Ale dwa miesiące po ślubie oznajmił, iż został zwolniony. Od tego czasu… nic. Ani pracy, ani chęci jej szukać. Siedzi u mamy w Sopocie albo wlepia wzrok w telewizor. Tymczasem ja pracuję na dwóch etatach — w biurze i dodatkowo zdalnie, po nocach. I wiecie co? On jeszcze ma pretensje, iż stukam w klawiaturę i nie daje mu spać. A ja przecież nie przeglądam Instagrama — pracuję!
Wszystko jest na mojej głowie. Rachunki, zakupy, gotowanie. I jeszcze słyszę wyrzuty, iż nie zdążyłam z obiadem na czas. Tydzień temu nawet… podniósł na mnie rękę. Bo nie zrobiłam kolacji.
Nie wiem, co dalej robić. Znoszę jego lenistwo, jego narzekania, jego wieczne „później”, jego uniki. Ale ile można? Jestem tylko człowiekiem.
Czy naprawdę zasłużyłam na to, by żyć z kimś, kto zamiast być partnerem, stał się ciężarem?
Czy to pozostało małżeństwo — czy już tylko iluzja?
I najważniejsze pytanie: czy warto jeszcze czekać, czy raczej czas się uwolnić?