Powrót Isaaca do Asimova

filmweb.pl 1 dzień temu
Zdjęcie: plakat


Recenzja odcinków 1-9 sezonu trzeciego

Minęły 152 lata odkąd Hari Seldon (Jared Harris) i Hober Mallow (Dimitri Leonidas) przechytrzyli złowieszczego Imperatora Daya (Lee Pace) i uratowali pierwszą Fundację od całkowitej anihilacji. Czasy się jednak zmieniły, a co za tym idzie – pojawiło się też nowe zagrożenie.

W pierwszej scenie trzeciego sezonu "Fundacji" widzimy, jak pewien tajemniczy jegomość – zwany przez wielu "Mułem" (Pilou Asbæk) – pstryknięciem palca manipuluje artylerią swoich wrogów i w ułamku sekundy przekabaca ich na swoją stronę. To magia? Czary? Nowa technologia? Muł wprowadza chaos, którego nie mogły przewidzieć choćby wyliczenia Seldona. Problem to za mało powiedziane. To katastrofa.

Fani oryginału poczują się jak w domu – nastała złota era dla serialu Apple TV+, adaptacji jednego z najbardziej intrygujących wątków w historii hard science-fiction. Czy twórcy podołali i oddali duszny klimat niemocy, który czytelnicy niegdyś mogli odczuwać w trakcie lektury opowiadania "The Mule" z drugiej książki sagi Asimova? Nie do końca, ale nie martwcie się – najnowsza "Fundacja" to bodaj najbardziej angażujący zbiór epizodów tej jakże królewskiej produkcji.

Trzeci sezon nareszcie koresponduje z klasyczną historią z książki "Fundacja i Imperium". Nie zmienia to faktu, iż część wątków wymyślonych w poprzednich odsłonach serii wciąż zostaje kontynuowana – cesarze imperium przez cały czas są przywracani w trzech dopełniających się wersjach, a Gaal Dornick (Lou Llobell) – przy użyciu swoich profetycznych zdolności – może być jedyną osobą, która będzie w stanie pokonać złowieszczego Muła.

To poprzez ten niespodziewany tuning scenariusza serialowi bliżej było wówczas do adaptacji prozy Orsona Scotta Carda aniżeli samego Asimova. Klonowanie, skupienie się na jednostkach (a rzadziej na konsekwencjach ich działań) i nieustanne przedłużanie życia wielu postaci spowodowało, iż dla wielu "Fundacja" była jedynie adaptacją Asimova wyłącznie z nazwy. Aż dziw bierze, iż producenci nie zdecydowali się jeszcze na ekranizację Sagi Endera.

Isaac Asimov we wstępie do "Fundacji i Imperium" napisał, iż "psycho-history", czyli nauka Seldona o przewidywaniu wszelkich scenariuszy, pozwalająca mu wpływać na bieg historii, lawirowała nie wokół jednostek, a wokół mas ludzkich. U Asimova – tak jak w prozie Franka Herberta ("Diuna") – jednostka to tylko mrówka, która nie liczy się w kontekście szerszej perspektywy. Dobre wieści dla fanów są takie, iż serial Apple’a – w jakimś stopniu – przypomina sobie o tych założeniach. Zgoda, znowu pojawiają się postaci, którym kibicujemy (albo i nie!), ale rozpoczęta przez Muła galaktyczna entropia nie bierze żadnych jeńców. Trzeci sezon "Fundacji" w każdym odcinku daje widzom do zrozumienia, iż w serialu o przyszłości naszego gatunku nie zadecydują zwykli ludzie, a pół-bogowie, żonglujący losami całej ludzkości.

Zastrzeżeń i tak znajdzie się co niemiara – choćby jeżeli twórcy przywracają swojej adaptacji duch literackiego pierwowzoru, to i tak obdzierają go z tego, co najlepsze, czyli z dwuznacznej konstrukcji wątku Muła. jeżeli nie czytaliście oryginału i planujecie zagłębić się w ten sezon, to polecam faktycznie sięgnąć po Asimova. Pisarz powolutku odkrywa tam karty i ubiera swoje science-fiction w detektywistyczne szaty. Jako iż twórcy zapowiedzieli już postać agresora Fundacji w poprzednim sezonie, niefortunnie odebrali nam frajdę z poznawania jego tożsamości, prawdziwych argumentów i doświadczenia samego twistu (którego w trakcie czytania możemy się domyślić, a i tak działa do samego końca – kto wie, ten wie). Można przypuszczać, iż sam finał w jakiś sposób zbliży się do wspomnianego zwrotu akcji z powieści, ale raczej nie wywrze on takiego samego efektu na widzach. Wiemy zbyt wiele, a narracji z serialu brak napięcia z powieści.

Natomiast pewne aspekty pozostają mniej więcej te same, jak w poprzednich sezonach. Jared Harris i Lee Pace – facet swoim kunsztem kompletnie odstający od całej reszty obsady – znowu ciągną "Fundację" niczym dwa konie fryzyjskie, które właśnie otrzymały lepszej jakości strawę (czytaj: czek powiększony o jedno lub dwa dodatkowe zera). Ten pierwszy ponownie wciela się w Hariego Seldona – a raczej w jego dwie wersje, jedną cielesną, a drugą będącą czymś w rodzaju projekcji świadomości. Harris wypada najbardziej przekonująco w swoich konfrontacjach z Asbækiem (Seldon kontra Muł). Czuć tam kunszt obu zawodników – ich sceny dialogowe mają w sobie coś z teatralnych sprzeczek dwóch antyherosów.

Pace za to ma zupełnie inne wyzwanie. Przez to, iż wciela się w nowy rodzaj klona – a do tego twórcy wprowadzają nowy rodzaj zagrożenia – aktor musi grać na zupełnie innych tonach. Zamiast ponownie wcielać się w zimnokrwistego tyrana, Pace bawi się tym imperatorem, będąc zupełnym przeciwieństwem swojego serialowego poprzednika. Cały jego wątek to pokręcone kino drogi z domieszką miłości i dramatu, w którym Brat Dzień stara się odzyskać swoją wolność z rąk Demerzel (Laura Birn). "Każdy Brat Dzień to zupełnie inna postać", powiedział Pace w wywiadzie dla Filmwebu i trudno się z nim nie zgodzić – sami twórcy nie idą na łatwiznę i zmieniają dynamikę cesarskiego wątku o 180 stopni.

Trzeci sezon "Fundacji" to być może najbardziej angażująca część serii. Ekspozycja wreszcie przestaje kuleć (czasem i fanom powieści trudno było się połapać w tym bałaganie!), a zamiast dialogowych zapychaczy otrzymaliśmy wartką akcję godną Asimova. Audiowizualnie ten serial to rzecz s p e k t a k u l a r n a i po paru odcinkach można stwierdzić, iż Apple jeszcze nigdy nie władował tak ogromnej sumy pieniędzy w swoją produkcję. Czy to rekompensata za storytellingowe fikołki z poprzednich sezonów? Możemy się jedynie domyślać.
Idź do oryginalnego materiału