— Co się tak spinasz? — zdziwił się Jakub, widząc Kingę pakującą walizkę. — O co chodzi?
Kinga powoli przesunęła palcami po grzbietach książek na półce — tych, które on z przekąsem nazywał „babskimi bredniami”.
— Pamiętasz, jak obiecywałeś, iż nauczysz mnie rozpoznawać wina?
— No i co z tego?
— Właśnie nic — odparła krótko i rzuciła klucze do mieszkania na stół. — Jak zwykle.
— Przecież nie miałem złych intencji! — wybuchnął. — Po prostu mam swoje sprawy.
— A ja, Jakubie, mam swoje życie. I mam dość czekania, aż zdecydujesz się w nim uczestniczyć.
Kinga zawsze marzyła o miłości jak z książek. Żeby spotkać i od razu — ach, to On! Burza emocji, wspólny oddech, czułość, troska i ta słynna „chemia”. A jeżeli problemy, to tylko z zewnątrz, nie między nimi.
— Córciu, miłość od pierwszego wejrzenia istnieje tylko w bajkach — mówiła łagodnie mama. — W prawdziwym życiu do miłości potrzebny jest powód. I to nie jeden.
Kinga wtedy prychała: — Powód? Mamo, to już nie miłość, tylko kalkulacja!
— Tak po prostu kocha się tylko kotki i niemowlaki. Ale choćby kotka chce się nauczyć chodzić do kuwety, jeżeli sika w kapcie. A mężczyzna? Przecież będziesz chciała mieć obok kogoś, kto o ciebie zadba, kto stanie się twoją podporą. Piękne oczy to za mało. Co dalej?
Mama miała rację. Tylko Kinga jeszcze tego nie rozumiała.
Szukała swojego ideału, nie zwracając uwagi na tych, którzy byli obok. Aż pewnego dnia w jej ulubionej kawiarni pojawił się nowy barman. Wysoki, brązowooki, z aksamitnym głosem. I kiedy pierwszego wieczoru nalał jej kieliszek wina i zaczął mówić o subtelnych nutach wiśni i wanilii, jej serce drgnęło.
Zakochała się. Na poważnie. Na zawsze. Tak jej się wydawało.
— On jest wyjątkowy — zapewniała koleżankę. — Utalentowany, pełen pasji, nie taki jak wszyscy.
— Kinga, to zwykły barman. I zbyt pewny siebie.
Ale Kinga nikogo nie słuchała. choćby gdy zachował się niegrzecznie na spotkaniu z jej rodzicami. choćby gdy z pierwszej wypłaty po długim bezrobociu kupił sobie gitarę zamiast opłacić czynsz. choćby gdy ona harowała na dwóch etatach, żeby utrzymać ich mieszkanie, a on całymi dniami grał w gry online.
Znosiła to. Wierzyła. Bo w nim było to ekscytujące uczucie — namiętność, pożądanie, obietnica bajki.
Ale bajka gwałtownie się skończyła. Jakub okazał się kimś, kto nie chce inwestować w związek. Chciał, żeby go kochano za nic. Żeby go karmiono, wspierano, inspirowano. A sam żył dla siebie. Ładnie, wolno. Bez zobowiązań.
Kinga pakowała walizkę w ciszy. Za oknem padał deszcz. W sercu miała pustkę i gorycz.
Przypomniała sobie: cały rok w jej torebce leżał paragon z ich pierwszej randki. Wtedy obiecał, iż to dopiero początek. A okazało się — koniec.
— Pomyliłam się — powiedziała głośno, ale do nikogo. — Pomyliłam miłość z zauroczeniem. Teraz wiem: tak po prostu kocha się tylko tego, kto na to zasługuje.
Gdy Kinga wróciła do rodziców, mama tylko skinęła głową:
— No nareszcie. Witaj z powrotem, dorosła córko. Teraz już wiesz, iż miłość to nie motyle w brzuchu. To gdy ktoś cię widzi. Słyszy. Docenia. I odwzajemnia.
Kinga usiadła w kuchni, nalała sobie herbaty. Pierwszy raz od dawna — gorącej, mocnej, nierozcieńczonej wymówkami. I po raz pierwszy od dawna poczuła spokój.
Czasem, żeby naprawdę pokochać, trzeba najpierw zrozumieć, kogo nie warto.