Pomiędzy mną a jego przeszłością — dziecko, którego nie chciał pokochać

newsempire24.com 3 tygodni temu

Dziś znów czuję ten ciężar. Między mną a jego przeszłością stoi dziecko, które on nie potrafił pokochać.

Z Jackiem wzięliśmy ślub, gdy oboje mieliśmy już swoje historie. Ja trzydzieści dwa lata, on trzydzieści trzy. Nie tylko doświadczenie, ale i galeria błędów, rozczarowań, niespełnionych oczekiwań. On miał za sobą rozwód i córkę. Ja – spokojną przeszłość bez dzieci i burz. Nie miałam nic przeciwko jego kontaktom z dzieckiem, wręcz zachęcałam, ale Jacek nie chciał tej więzi. Wcale.

Pierwszą żonę wziął nie z miłości, ale na naleganie matki. Gdy ta dowiedziała się, iż dziewczyna jest w ciąży, oświadczyła: „Musisz się z nią ożenić! Nie możesz pozwolić, by jej rodzice stracili twarz!” Rodzice tamtej dziewczyny błagali, naciskali, przekonywali – i Jacek uległ. Ślub, walizka – i od razu w rejs. Właśnie skończył akademię morską i wypłynął w morze. Żadnego wesela, żadnego pierścionka – tylko suchy podpis w USC.

Gdy przemierzał oceany, żona urodziła dziewczynkę. Wrócił, wziął ją na ręce – i… nic. Nie poczuł ani radości, ani ciepła, ani przywiązania. Tylko zmęczenie i pustkę. Ale skoro już zaczął grać rolę męża i ojca – grał dalej. Wypływał, wracał, przywoził pieniądze, handlował, utrzymywał rodzinę. Mieszkali w mieszkaniu podarowanym przez teścia – „za uratowanie honoru” ich córki. ale w tym domu nie było miłości. choćby intymność – rzadkość. Jak opowiadał Jacek, przez cały ten czas można policzyć na palcach, gdy naprawdę byli mężem i żoną.

Prędzej czy później musiało pęknąć. I pękło: wrócił z kolejnego rejsu – i dowiedział się, iż żona go zdradziła. Nie zaprzeczała. Płakała, przepraszała, twierdziła, iż to przypadek. Ale Jacek zrozumiał: to wyjście. Spakował się i wyszedł. Bez awantur, bez łez. Po prostu zamknął drzwi. Rodzice tamtej kobiety choćby nie próbowali go zatrzymywać – wszyscy wszystko rozumieli.

Jeszcze dwa razy wypłynął, a potem postanowił: dość. Założył własną firmę. Po trzech latach biznes już się rozwijał, była żona i dziecko dostawali godziwe alimenty, i wszyscy, wydawałoby się, ułożyli sobie życie. A potem pojawiłam się ja.

Poznaliśmy się przez pracę. Przyjechał kupić materiały budowlane, zagadaliśmy się. Po kilku dnach kurier przyniósł mi bukiet i zaproszenie do kawiarni. Wszystko potoczyło się szybko, pięknie, szczerze. Wzięliśmy ślub. Ale wiedziałam już, iż jego matka to kobieta z charakterem. Od razu podejrzewała, iż i moje małżeństwo z jej synem jest wymuszone. Wątpiła, nie ufała. Uspokoiłam ją: dzieci na razie nie planujemy, chcemy się lepiej poznać.

Wtedy odetchnęła z ulgą… i zaczęła przywozić do nas w każdy weekend tę dziewczynkę – Zosię. Dziecko, które mój mąż, przepraszam, choćby nie traktuje jak córkę. Tak jak jej matkę. Jest zdystansowany, chłodny, niemal obojętny. A teściowa – jakby specjalnie. Szeptała mi: „Mam nadzieję, iż w końcu ją pokocha”. Tylko iż Zosia to czuje. Wchodzi do domu i od razu biegnie do mnie. A tata? Tata zakłada słuchawki, siada do komputera i zatapia się w „World of Tanks”.

I zostaję sama z Zosią. Kapryśna, urażona, rozdrażniona. I choćbym nie wiem jak się starała – i tak nigdy nie jest dobrze. Nie chce tu być. Nie chce być z nim. I ja ją rozumiem. Po paru godzinach sama jestem już na krawędzi – dzwonię do teściowej, żeby ją odebrała. Przyjeżdża. Przekraczając próg, od razu pyta: „No i jak? Pogadali? Zaprzyjaźnili się?” A co mam odpowiedzieć? Że jej syn znów spędził trzy godziny w wirtualnej bitwie, a ja, jak zwykle, zostałam nianią, wychowawczynią i poduszką do płaczu dla cudzego dziecka?

Teściowa natychmiast zmienia ton. Zaczyna mnie krytykować. Mówi, iż to moja wina, iż nie potrafię mu pomóc nawiązać kontakt. Że, niby, wszystko zależy od kobiety – ona jest cementem rodziny. A ja? Jestem zmęczona byciem cementem, który dźwiga cudzą winę, cudze błędy i cudzy chłód. Staram się. Ale nie mam magicznej różdżki, by zmusić mężczyznę do pokochania własnego dziecka. A jeżeli on sam tego nie chce – to choćbym biegała, dogadzała i starała się, nic z tego nie będzie.

A winna, oczywiście, znowu ja.

Idź do oryginalnego materiału