Historia opowiedziana w Sekrecie Nieudanych Związków. Pamiętniku Alex.Gi to nie tylko zapis relacji, które nie przetrwały próby czasu, ale też intymna podróż w głąb własnych schematów, przekonań i emocji. Autorka odsłania to, co zwykle zostaje za zamkniętymi drzwiami — nie po to, by szukać winnych, ale by nazwać proces dojrzewania do siebie samej. W tej rozmowie chcemy zajrzeć w tło tej historii: w jej źródło, w momenty przebudzenia, w pisanie, które bywa terapią, i w odwagę, która pozwoliła wynieść pamiętnik z szuflady do księgarń.
BWL: Skąd w ogóle zrodził się pomysł na tę książkę? Czy był to impuls emocjonalny, potrzeba zamknięcia pewnego etapu, a może poczucie, iż ta historia ma siłę, by pomóc innym kobietom rozpoznać własne schematy?
Kiedy zakończył się mój ostatni związek, a moje serce dosłownie rozsypało się na milion kawałków, po raz pierwszy w życiu zobaczyłam całą prawdę o sobie i związkach jak na dłoni. Zrozumiałam, dlaczego przez piętnaście lat moje relacje nie wychodziły. Odkryłam schemat, który — co dziś widzę bardzo wyraźnie — powiela ogromna liczba kobiet. I mężczyzn również. To odkrycie było tak ważne, iż niemal natychmiast poczułam, iż nie mogę zachować tego tylko dla siebie. Że muszę przekuć tę prawdę w coś, co może pomóc innym kobietom. Przez kolejny miesiąc chodziłam z tą myślą dosłownie dzień w dzień. Miałam wrażenie, jakby wewnętrzny głos — intuicja, dusza, jakkolwiek to nazwać — nie dawał mi spokoju i powtarzał: „Napisz tę książkę. Podziel się tym, co odkryłaś.” A ja w tym czasie walczyłam sama ze sobą, bo całe życie uważałam, iż mam słomiany zapał i bałam się, iż nigdy nie skończę pisać książki – o ile już tego się podejmę. I wtedy nadeszła ta noc. Kolejna bezsenna, pełna natrętnych myśli, które nie odpuszczały. Nad ranem wstałam już zdenerwowana i powiedziałam w duchu: „Dobrze. Napiszę tę książkę. Tylko daj mi wreszcie spokój.” Tego samego dnia odkurzyłam starego, zapomnianego laptopa, zaniosłam go do serwisu.
BWL: Pisząc tak osobistą historię, mierzy się Pani jednocześnie z emocjami i pamięcią. Jak oddzielała Pani to, co faktycznie się wydarzyło, od tego, co pozostało jako emocjonalny ślad?
Wszystko, co znajduje się w tej książce, wydarzyło się naprawdę. Czasami sama zastanawiam się, jak to możliwe, iż tak wiele dziwnych, zaskakujących i momentami niewiarygodnych historii mogło przydarzyć się jednej kobiecie. Na potrzeby ochrony prywatności mężczyzn zmieniłam ich imiona i kilka drobnych szczegółów, ale cała reszta pozostała autentyczna. To jest mój pamiętnik — surowy, szczery i prawdziwy. Moje życie 1:1. Pisząc tę książkę, nie oddzielałam faktów od emocji, bo… nie da się ich oddzielić. To wszystko było jednym. Każde słowo, które zapisywałam, sprawiało, iż wracałam do miejsc, do których wcale nie chciałam wracać. Były momenty, kiedy płakałam, kiedy myślałam: „Boże, Alex, naprawdę miałaś aż tak smutne życie miłosne?” — i sama sobie współczułam. Czułam, jakby każda przeżyta sytuacja znów otwierała stare rany. Ale były też chwile wyjątkowo zabawne. Śmiałam się na głos, przewracałam oczami z niedowierzaniem i kiwałam głową, przypominając sobie własne decyzje, rozmowy i absurdy. Czy oddzielałam emocje od wydarzeń? Szczerze mówiąc — nie. To nie jest historia, którą da się „odciąć” od uczuć. Bardziej niż oddzielałam… po prostu przeżywałam ją na nowo. I może właśnie dlatego ta książka jest tak prawdziwa.

BWL: W Pani książce widzimy przełomy, ale też powroty do starych wzorców. Czy któryś z tych momentów sprawił, iż zaczęła Pani patrzeć na swoje dawne decyzje w zupełnie nowym świetle?
W części „Przebudzenie” opisuję cztery zupełnie różne relacje z czterema mężczyznami. I faktycznie — z każdej z nich wyciągałam wnioski i starałam się nie powtarzać tych samych, powierzchownych błędów. Za każdym razem byłam trochę mądrzejsza, trochę bardziej świadoma. Problem polegał na tym, iż choć popełniałam inne błędy, schemat pozostawał wciąż ten sam. Jakby pojawiał się wciąż na nowo — tylko w innym przebraniu, pod postacią innego mężczyzny, innego charakteru, innej historii. Moje lekcje przychodziły do mnie w różnych twarzach, ale ich sedno było wspólne. Rozkładałam swoje wybory na czynniki pierwsze. Byłam wobec siebie bardzo szczera, momentami wręcz bezlitosna — ale jednocześnie nie karałam się za moje wybory. Chciałam zrozumieć, a nie obwiniać. I właśnie w rozdziale „Sekret” dotarłam do przełomowego momentu. Do odpowiedzi na pytanie, które towarzyszyło mi przez piętnaście lat: „Dlaczego moje relacje wciąż kończyły się tak samo?” To odkrycie zmieniło sposób, w jaki patrzę na całe swoje życie uczuciowe. I dlatego ta książka mogła w ogóle powstać.
BWL: Publikacja pamiętnika to zawsze akt odwagi. Co było dla Pani najtrudniejsze: sama decyzja o podzieleniu się historią, proces pisania, czy świadomość, iż tę książkę przeczytają tysiące kobiet?
Najtrudniejsze było… to, iż bałam się, iż nie zdążę z premierą na swoje 35. urodziny i nie zabiorę książki na Giewont, jak sobie wymarzyłam – naprawdę! (śmiech). A tak zupełnie serio: kiedy już zaczęłam pisać, ku własnemu zaskoczeniu miałam w sobie taki zapał, jakiego nie czułam nigdy wcześniej. Wracałam z pracy do domu, siadałam do laptopa i pisałam z ogromną radością, z poczuciem, iż muszę to zrobić. Że to jest mój czas. Czy publikacja pamiętnika była aktem odwagi? Być może – wiele osób tak twierdzi. Ale ja tego tak nie czuję. Dla mnie to nie była odwaga, tylko naturalna potrzeba. Chęć podzielenia się z kobietami historią, która może im coś uświadomić, oszczędzić lat błądzenia, pomóc nazwać to, co czują. Nie martwiłam się o krytykę. Opisałam swoje życie miłosne dokładnie takim, jakie było – bez upiększania, bez filtra. I właśnie w tym tkwi siła tej książki. Nigdy nie będę wstydzić się własnej historii, bo to ona doprowadziła mnie do prawdy, którą odkryłam. Wiem i głęboko czuję, iż każda kobieta znajdzie w tej książce kawałek siebie. I być może odkryje to, co ja odkryłam dopiero po piętnastu latach nieudanych związków.
BWL: Czy już na etapie pisania czuła Pani, iż czytelniczki mogą odnaleźć w Pani doświadczeniach swoje własne ścieżki i błędy, czy ten silny rezonans okazał się zaskoczeniem?
Oczywiście, iż czułam. Popełniałam przecież dokładnie te same, „najgłupsze” błędy, które popełniają kobiety na randkach i w związkach. Byłam typową kobietą, która tak bardzo marzy o znalezieniu męża, iż zapomina, iż życie w pojedynkę też może być piękne, spokojne i spełnione. Wchodziłam w relacje z braków – dokładnie tak, jak robi to wiele kobiet, choć nie zawsze mają odwagę to przed sobą przyznać, być może choćby sobie nie zdają z tego sprawy. Dlatego byłam pewna, iż czytelniczki odnajdą w moich historiach swoje własne ścieżki, decyzje, lęki czy nadzieje. W części „Przebudzenie” bardzo świadomie pokazuję, jak z każdej kolejnej relacji wyciągam wnioski, analizuję, dlaczego znowu coś nie zadziałało, sięgam po książki, uczę się siebie, zaczynam rozumieć mechanizmy, które prowadziły mnie wciąż w to samo miejsce. I dzielę się tą prawdą bez filtra. Ten rezonans ze strony kobiet wcale mnie nie zdziwił. My wszystkie jesteśmy do siebie bardziej podobne, niż nam się wydaje.
BWL: W części poświęconej „przebudzeniu” opisuje Pani zmianę perspektywy na relacje. Co — z dzisiejszej perspektywy — było dla Pani najważniejszym impulsem tej zmiany: wiedza, terapia, dystans, samotność, a może zwyczajne zmęczenie powtarzaniem tych samych historii?
Impulsem do zmiany było kilka rzeczy naraz. Przede wszystkim to, iż albo mężczyzna mnie nie chciał, albo — po cudownym love bombingu, czyli okresie intensywnego adorowania, zasypywania uwagą i obietnicami — bardzo gwałtownie pokazywał swoją prawdziwą naturę. Z czasem zaczęło mnie wręcz zadziwiać, jak mogłam być tak zaślepiona urokiem osobistym mężczyzn, jak łatwo wierzyłam w ich narracje i deklaracje. Do tego doszło zwyczajne zmęczenie. Zmęczenie powtarzaniem tej samej historii w kolejnej, nieco innej odsłonie. W części „Przebudzenie” pokazuję, iż po każdym związku podejmowałam jakąś formę przemiany — szukałam odpowiedzi, zaglądałam głębiej, próbowałam zrozumieć, dlaczego znowu mi się nie udało. Zaczęłam czytać ogromne ilości książek psychologicznych. Chciałam zrozumieć, dlaczego ludzie zachowują się w określony sposób i dlaczego mnie tak łatwo było „omamić”, uwieść pięknymi słowami czy wizją przyszłości, która nigdy nie miała nadejść. Zastanawiało mnie też coś jeszcze: skoro byłam kobietą „do tańca i do różańca”, ciepłą, kochającą i zaangażowaną, to dlaczego moje związki wciąż nie wytrzymywały próby czasu? I właśnie to połączenie — świadomość powtarzalności mojego schematu, zmęczenie własnymi historiami i ogromna ciekawość psychologii — stało się impulsem do odkrycia „sekretu”. Do momentu, w którym zaczęłam patrzeć na swoje decyzje w zupełnie nowym świetle.
BWL: Choć książka jest bardzo osobista, widać w niej przemyślaną konstrukcję. Jak wyglądał Pani proces twórczy: pisała Pani chronologicznie, czy raczej układała narrację z wcześniejszych zapisków, budując ją na nowo?
Cała konstrukcja książki wynikła zupełnie naturalnie, bo wszystko, co opisałam, wydarzyło się dokładnie w takiej kolejności, w jakiej pojawia się w pamiętniku. Nie musiałam niczego układać od nowa czy zastanawiać się nad chronologią — moje życie samo narzuciło strukturę. Rozdział „Przed przebudzeniem” obejmuje okres, w którym błądziłam kompletnie po omacku. Wchodziłam z jednego związku w drugi, nie wyciągałam żadnych wniosków, powtarzałam te same błędy, kierowałam się emocjami i lękiem przed samotnością. To był chaos, dlatego ta część książki też oddaje tę energię. W rozdziale „Przebudzenie” opisuję czterech mężczyzn i cztery różne etapy mojego dorastania emocjonalnego. To tam zaczynam już analizować swoje decyzje, zadawać pytania, wyciągać pierwsze, choć często bolesne wnioski. Co ciekawe, jeszcze zanim w ogóle pomyślałam o napisaniu książki, dokładnie w taki sposób opowiadałam o swoim życiu uczuciowym przyjaciółkom — dzieląc je na te etapy, jakby intuicyjnie czułam, iż to jest moja oś czasu. A później przyszedł rozdział „Sekret” — moment, w którym krok po kroku pokazuję, jak odkryłam powtarzalny schemat moich nieudanych relacji. Im głębiej w to wchodziłam, tym bardziej widziałam, iż ten wzór nie dotyczy tylko mnie. Z moich obserwacji, rozmów i „studiowania randkowania”, jak to nazywam, wynika, iż ten sam schemat powiela ogromna liczba kobiet. I mężczyzn również. Dlatego konstrukcja książki jest tak spójna — bo jest wiernym odzwierciedleniem drogi, którą naprawdę przeszłam.
BWL: Co okazało się dla Pani największym wyzwaniem: zaufanie redakcji, oddanie kontroli nad tekstem, czy samo przejście od prywatnego zapisu do książki, która zaczyna żyć własnym życiem w przestrzeni publicznej?
Największym wyzwaniem wcale nie było oddanie kontroli nad tekstem, bo redaktorkę wybrałam sama, dlatego cały czas miałam pełną kontrolę nad każdym zdaniem. I szczerze mówiąc — gdyby było inaczej, gdybym musiała oddać swoją historię w ręce kogoś obcego i pozwolić na duże ingerencje, to byłoby dla mnie naprawdę trudne. Paradoksalnie najcięższy okazał się moment, w którym książka była już gotowa… a mimo to musiała czekać. Czekać na procedury, decyzje, formalności, terminy. Dla kogoś z zewnątrz to tylko proces wydawniczy, ale dla mnie to była historia, którą chciałam jak najszybciej oddać w ręce kobiet, które jej potrzebują. To właśnie to oczekiwanie — wiedza, iż książka już istnieje, już mogłaby pomagać, a jednak musi przejść swoje etapy zanim trafi do czytelniczek — było dla mnie najtrudniejszym momentem. Bo ja po prostu chciałam, żeby zaczęła żyć swoim życiem jak najszybciej.
BWL: W Pani wypowiedziach pojawia się porównanie pamiętnika do „Dziennika Bridget Jones”. Co sprawia, iż odnajduje Pani podobieństwa między swoją książką a tą kultową historią?
Myślę, iż łączy nas przede wszystkim szczerość — taka absolutna, czasem rozbrajająca, czasem bolesna, a momentami po prostu zabawna. Bridget Jones pokazała kobietom, iż mogą mówić o swoich przeżyciach bez filtra, bez pozowania na idealne wersje siebie. I ja w swojej książce robię dokładnie to samo. Moje życie miłosne również pełne było absurdów, wpadek, wzniosłych nadziei i równie efektownych rozczarowań. Kiedy dziś o tym piszę, wiele scen naprawdę bawi — choć w tamtym momencie wcale nie było mi do śmiechu. Jest autoironia, są lekkość i dystans, które sprawiają, iż czytelniczki mówią, iż czują się, jakby rozmawiały z bliską przyjaciółką. Ale pozostało coś, co wyróżnia mój pamiętnik — i dlatego żartobliwie mówię o sobie, iż jestem „uduchowioną Bridget Jones”. Bridget analizowała swoje relacje z poziomu codzienności, ja poszłam krok dalej: zaczęłam zaglądać w głąb siebie, w intuicję, schematy, energię, w to, co nieuświadomione. Obok humoru i lekkości pojawia się u mnie także refleksja, duchowość i wewnętrzna przemiana. Moja historia rozbawi czytelniczki do łez jak Bridget, pokaże ból rozstań z całą ich prawdą i jest do bólu autentyczna — właśnie dlatego tak mocno rezonuje z kobietami
BWL: Czy poza osobistą historią znajdziemy w Pani książce także praktyczne wskazówki dotyczące randkowania i budowania relacji? Czy „Sekret” może stać się dla kobiet nie tylko pamiętnikiem, ale również przewodnikiem w świecie miłości?
Owszem — choć książka jest pamiętnikiem, wiele kobiet mówi mi, iż czyta się ją jak przewodnik po randkowaniu. Nie podaję tam suchych zasad, typu „rób to, nie rób tamtego”. Zamiast tego pokazuję prawdziwe historie: moje decyzje, moje pomyłki, moje zachwyty, moje rozczarowania. I dopiero z nich wyłaniają się najbardziej życiowe lekcje. Uczę przez doświadczenie — nie teoretyzuję. W rozdziale „Sekret” pokazuję bardzo jasno, jaki mechanizm powielałam przez 15 lat — i ten mechanizm powiela też wiele kobiet. To jest chyba najważniejsza „porada”, choć tak naprawdę to głęboka prawda o nas samych. Więc tak — moja książka jest pamiętnikiem. Ale jest też lustrem, w którym kobiety widzą swoje schematy. A to często więcej warte niż jakikolwiek poradnik.





![Sprzeciw wobec ustawionego konkursu na szefa Muzeum Literatury [Pełna treść votum separatum]](https://cdn.oko.press/cdn-cgi/image/trim=241;0;267;0,width=1200,quality=75/https://cdn.oko.press/2025/12/KA241015_051.jpg)
