Pokémon Legends Z-A – recenzja gry. Przeciętnie od A do Z

popkulturowcy.pl 5 godzin temu

Najnowsza odsłona kultowej serii gier od Nintendo z pewnością chce spróbować czegoś nowego — pytanie tylko: z jakim skutkiem? No cóż, to zależy, na co spojrzymy.

Fabularnie jest prosto, ale w porządku — to typowe dla serii Pokémon i nie ma co oczekiwać fajerwerków. Nasza postać przyjeżdża do miasta Lumiose w regionie Kalos bez żadnego konkretnego celu. Zostaje zaczepiona przez rezydentkę (lub rezydenta, zależnie od płci naszej postaci) pobliskiego hotelu — i tak zaczyna się nasza przygoda w Pokémon Legends Z-A. Jak na typowego głównego bohatera RPG przystało, stajemy się rozwiązaniem na wszystkie problemy tego miasta. Toczymy walki i pokonujemy bossów, pchając do przodu fabułę, a w wolnych chwilach pomagamy mieszkańcom w codziennych sprawach.

Niewątpliwie największą nowością względem poprzednich części jest zmiana systemu walki. Gra porzuca klasyczne pojedynki turowe na rzecz walk w czasie rzeczywistym. Dla wielu jest to powiew świeżości i niewątpliwie dodaje dynamiki starciom. Ja jednak pokochałem tę serię właśnie za bycie turowym RPG-iem. Mam nadzieję, iż nowy system pozostanie domeną gier pobocznych, takich jak właśnie seria Legends. Nie jest to jednak stricte wada, a kwestia moich indywidualnych preferencji.

Ponieważ cała gra odbywa się na terenie jednego, wielkiego miasta, zrozumiałe jest, iż nie oferuje typowego zbierania odznak. Ale entuzjaści starć z innymi trenerami nie mają się o co martwić. Nocami ulice zamieniają się w pole bitwy. W specjalnie wydzielonych częściach mapy stawiamy czoła napotkanym trenerom. Za zwycięstwo zyskujemy punkty rankingowe, a po zebraniu wymaganej liczby możemy stoczyć mecz promocyjny, którego wygranie podniesie naszą rangę w tabeli.

Fot. Kadr z gry

Warto wspomnieć, iż po ponad 12 latach powróciła Mega Ewolucja. Większość graczy pokochała tę mechanikę, kiedy pojawiła się po raz pierwszy w grach Pokémon X i Y. Fani z niecierpliwością wyczekiwali jej powrotu. Muszę przyznać, iż tutaj Legends Z-A spisało się dobrze. Dodano wiele nowych Mega Form, odświeżając w ten sposób kilka niedocenianych i nieco zapomnianych Pokémonów.

Od strony technicznej też jest całkiem nieźle. Podczas ogrywania nie napotkałem żadnych złowrogich ścinek, spadków FPS-ów czy bugów uniemożliwiających rozgrywkę. Jednak w przypadku tak dużego wydawcy jak Nintendo mamy prawo wymagać więcej. Fakt, iż gra uruchamia się bez problemów, jest grywalna i się nie tnie, to absolutne minimum.

Sterowanie bywa trochę mylące, szczególnie podczas łapania stworków. Nie zliczę, ile Pokéballi wyrzuciłem w trawę, bo celowanie nie zadziałało albo namierzyło nie tego Pokémona. Twórcy chyba są świadomi tego problemu, bo obok każdego Pokémon Center stoi NPC, którego zadaniem jest chodzenie i zbieranie wyrzuconych w trawę balli. Warto jednak zaznaczyć, iż oddaje on nam tylko część zmarnowanych kul.

Mapa jest duża i czasami można się zagubić, ale tutaj ratuje nas Fast Travel, który pozwala natychmiastowo wrócić do jednego z odwiedzonych wcześniej punktów. Lumiose City jest ładne i bogate w zapadające w pamięć miejsca. Zdaje się żywe i pełne energii, dzięki czemu przyjemnie się je zwiedza.

Fot. Ekran tytułowy

Przykro mi to mówić, ale sporym minusem produkcji jest również cena. Za swoją kopię na Switcha 2 zapłaciłem 279 złotych. W niektórych sklepach da się znaleźć taniej, ale zawsze jest to powyżej 250 zł. Moim zdaniem jest to trochę za blisko poprzedniej ceny i wynika głównie z ekskluzywności Nintendo oraz bycia częścią potężnej marki.

Nie pomaga też fakt, iż równolegle z samą grą wydano DLC kosztujące 129 zł, a nie wiemy praktycznie nic o jego zawartości. Gdyby podstawka kosztowała tyle co dodatek, a samo DLC od 50 do 80 złotych, patrzyłbym bardziej łaskawym okiem. Jednak jest jak jest i trudno nie mieć wrażenia płacenia za metkę.

Pokémon Legends Z-A to gra poprawna, ale niewyróżniająca się niczym szczególnym. Mimo wprowadzenia nowego systemu walki brakuje czegoś, co nadałoby tej produkcji więcej charakteru. Poprzednia produkcja z tego cyklu, Pokémon Legends: Arceus, miała swoje problemy, ale bezsprzecznie była czymś ciekawym i nowym dla marki.

Tutaj, pomijając skok technologiczny, mam wrażenie, iż gram w spóźnione o dobrych kilka lat Pokémon Z. Nie jest źle, ale do ideału daleko. Fani zagrają i raczej miło spędzą czas — dla reszty graczy prawdopodobnie do pominięcia.


Fot. główna: Nintendo eShop

Idź do oryginalnego materiału