Zdjęcie: Alamy / BEW
Thomas Pynchon, zwany też „Tenczonem”, to stare-nowe odkrycie literackiej jesieni. W Polsce furorę robi wznowienie „Tęczy grawitacji”, mamy też premierę filmu „Jedna bitwa po drugiej” na bazie jego powieści, a za oceanem – zupełnie nową książkę pisarza.
Niespodziewanym przebojem literackim początku jesieni stała się w Polsce wznowiona „Tęcza grawitacji” Thomasa Pynchona w przekładzie (przejrzanym) Roberta Sudoła. Premierze polskiego tłumaczenia w 2001 r. towarzyszyły zarzuty, iż to za późno i już nie czas na psychodeliczne jazdy. A dziś ta powieść trafia w swój czas. W ostatnich latach osiągała niebotyczne ceny w antykwariatach. Że decyzja wydawnictwa ArtRage o wznowieniu była słuszna, pokazały pierwsze 24 godziny po otwarciu przedsprzedaży. Czytelnicy wykupili od razu 1 tys. egzemplarzy. Jeszcze przed premierą rozeszło się dwie trzecie nakładu. Zamawianie Pynchona stało się przejawem snobizmu. Zanim jednak „Tęcza grawitacji” stanie się najchętniej kupowaną i najmniej czytaną z książek, taką do postawienia na półce, zastanówmy się, co dziś ma nam do powiedzenia jeden z najważniejszych pisarzy Ameryki.
Gdzie uderzą rakiety
Tłumacz Robert Sudół przy okazji wznowienia przyznał (na stronie wydawcy), iż „Tęcza to zaborcza zołza” i wdzierała się choćby do jego snów: „Powieść ma ogromną moc narracyjną i gdy zasiadłem do niej zarówno wtedy, jak i teraz, to ona była prawdziwą rzeczywistością. Jakby się szło na odosobnienie”. Nowa wersja przekładu ma szansę wdzierać się teraz do snów czytelników albo towarzyszyć ich bezsennym nocom. Po latach nagle trafia w rzeczywistość rozchwianą, paranoiczną, niepewną, czas teorii spiskowych. Rzeczywistość, w której Ameryka odgrywa inną rolę niż dotychczas, w której stałe wektory zamieniły się miejscami. I wreszcie czas wojenny, gdy lecące rakiety są naszym tematem powszednim.