Poetyka wytrącenia

kulturaupodstaw.pl 2 lat temu
Zdjęcie: fot. Okładka tomu „Mountain View”, materiały prasowe


Wiersze Marcina Czerkasowa komentował już na łamach tego portalu Marcin Jaworski, określając je jako trudne do interpretacyjnego domknięcia. Ja, jako jego niedawny podopieczny, również czuję się zdezorientowany, co najmniej zagubiony; zgubiony? – bynajmniej. Sęk w tym, iż czytelnik może poczuć się w tej dezorientacji naprawdę dobrze. No bo pozwólcie, iż spytam poufale – czy nie jest fajnie się czasem zgubić?

Bez nawigacji

Współczesna polska poezja lubi amfibolię. Ta figura retoryczna polega na skonstruowaniu zdania w taki sposób, żeby można było wydedukować z niego kilka znaczeń. Podręcznikowy przykład: „nadzór kamer” (to kamery nadzorują czy są nadzorowane?). W efekcie wiersze można odczytać na więcej sposobów, a ścieżki interpretacyjne się (co najmniej) dwoją. Podobnego rodzaju chwyty stosuje Marcin Czerkasow:

pozory i spółka

Wyglądał na zaskoczonego, szczerze mówiąc, w środku nocy
prawie wszyscy są niewyspani, ale żeby w taki sposób
detonować nasz plan? Przecież
zaledwie w ciągu ostatniego kwartału

potroiliśmy zysk i ciężar dywidendy
przechylił budynek, który od ostatniego czasu
wygląda jakby chciał sprzedać
komuś kopa. Obrócony do nas tyłem

zegar nigdy nie zrozumie. Kęs sałatki. A potem kompletnie
zdemolował kopię tamtych dokumentów. Do tej pory
śnią mi się raporty i memoranda. Nic zabawnego,
chociaż były również balony. Tymczasem po wszystkim

notatka na moim biurku brzmiała: „Lepiej tam wracaj
wąchać grejpfruty, kochanie”. Więc pewnego dnia po prostu wstałem
i wyszedłem na ten szeroki, niepewny trawnik przyszłości.
Spocony jak goryl w diamentowym garniturze.

Marcin Czerkasow, fot. Zachar Szerstobitow

Dyplom z filozofii zawsze dodaje wierszom poety estymy. Tam, gdzie widziałbym tłamszące jednostkę instytucje władzy i krytykę kultury, widzę Foucaulta i Rousseau, ale jest też Baudrillard i inni ważni w filozoficznej tradycji myśliciele.

Spróbujmy jednak podejść do tego wiersza inaczej, trochę po omacku. Bo są tam przecież aluzje nie tylko dla oczytanych humanistów (i posthumanistów).

Tytuł, chociażby, w moim odczuciu nawiązuje do popularnej animacji „Potwory i spółka” (ang. Monsters). Gdy rozszyfruje to ktoś z mojego pokolenia, przypomina mu się obejrzany za czasów dzieciństwa film i nagle coś się rozświetla.

Świat przedstawiony w tej animacji dobrze odzwierciedla korporacyjną, późnokapitalistyczną rzeczywistość, gdzie działania pracowników napędza się kijem lub marchewką, czyli strachem lub konsumowalną nagrodą.

W przypadku filmu – dosłownie energię pozyskuje się z dziecięcego wrzasku. W przypadku wiersza jest już trochę inaczej – tam niepokój podmiotu należy rozumieć dosłownie. Wywołuje go strach przed spadkiem wyników sprzedażowych, redukcją etatów czy niewyrobieniem normy. To on w końcu sprawia, iż podmiot wychodzi na zewnątrz „spocony jak goryl w diamentowym garniturze”. A może to ta „trawa” (ziemia) jest „spocona” (zmęczona)? Co z kolei jest skutkiem eksploatacyjnej działalności człowieka?

Amfibolia zwiększa możliwości odczytu. Dzięki temu lektura jest interpretacyjnie multipotencjalna – może nas przeprowadzić przez kilka ścieżek, by ostatecznie wywieść w pole niczym cyfrowy glitch w oprogramowaniu lub bug w interfejsie gry komputerowej. Porównania do cyfrowej technologii są tu jak najbardziej na miejscu, biorąc pod uwagę, iż „Mountain View” to też nazwa kalifornijskiego miasta znajdującego się w Dolinie Krzemowej.

Dlaczego „pozory i spółka”? Może dlatego, iż mylą? Dlatego, iż „potrojony zysk” wedle obliczeń w kolejnym kwartale miał się zamienić w poczwórny?

Tymczasem zanosi się na to, iż bańka pęknie. Kiedy jednak wydaje nam się, iż to powód do smutku, podmiot przypomina nam, iż są jeszcze inne światy, te niewybrukowane i porośnięte trawą.

Koniec końców, wiersz momentami jest też zabawny, co przypomina zakończenie wspomnianej animacji, w której się okazało, iż śmiech jest znacznie efektywniejszym źródłem energii niż strach.

Gdzieś „pomiędzy”

Popkultura, surrealizm, filozofia przez wielkie „f”, trochę ekopoetyki, osobiste spostrzeżenia, publiczne problemy i obrazy przewijające się jak błona celulozowa w analogowym aparacie – czytamy to w prawie każdym wierszu. Posługując się tą osobliwą zlepką czy poetyckim brikolażem, Marcin Czerkasow balansuje między tym, co osobiste, a tym, co społeczne.

„Pisać to być «pomiędzy»” – powiedziała niedawno Jolanta Nawrot, młoda, utalentowana poznańska poetka.

Podmiot u Czerkasowa jest właśnie tym „pomiędzy”; umiejscowiony gdzieś na granicy współczesnych problemów społecznych i pozornie prozaicznymi gestów i scenek rodzajowych, takich jak odbieranie listów („Wstrząsające”), oglądanie billboardów („kardigan”) czy – jak w poniższym wierszu – rozmowa przez telefon.

Problem bioder

„I’m not a citizen” – Fugazi, The Fugazi

Od czasu, kiedy straciłem pracę na farmie
danych, dni stały się rzeczywistą udręką.
Trochę śpię, trochę gram na loterii.

Któregoś razu zadzwonili do mnie z elektrowni
z informacją, iż wygrałem zmywarkę.
Chociaż nie miałem telefonu. Nie miałem stałego adresu,
a jednak mnie namierzyli. Innym razem pewna kobieta
zapytała o wykształcenie, następnie o wiek
i polityczne preferencje, po czym
rozsypał się worek adekwatnych tematów: „Czy pana zdaniem
wizerunek rządu ucierpiał, kiedy wycięto
niemal wszystkie drzewa w kraju? Kto zyskał
podczas ostatnich demonstracji? I co na to
reforma edukacji?”. Poczułem się prawie jak obywatel.
(…)
Wiatr atakował wilgotne gałęzie. Nad polami krążyły ptaki.
Na dworze był poniedziałek. Być może wtorek, sam nie wiem.
W każdym razie wczesna wiosna. Niektóre zwierzęta
tkwiły jeszcze w swoich rezyduach, inne wybiegły na rozległe tereny.
(…)
Tymczasem pytania. „Może pani chwilę zaczekać
albo wpaść zupełnie innym razem?” – „Mam jeszcze
tylko parę”, jęknęła, wertując dziennik ustaw. I właśnie
wtedy stwierdziłem, iż czas się zabierać. W końcu
zrobiło się naprawdę późno. Noc była gwieździsta,
chłodna. Przede mną długa droga, zanim zasnę,
a mój samochód właśnie odholowali obcy.
Rzecz w tym, iż nigdy nie miałem samochodu.

Marcin Czerkasow, fot. Julia Taszycka

Wiersz rozpoczyna motto z utworu posthardcorowego, amerykańskiego zespołu Fugazi. „I’m not a citizen” – śpiewa w refrenie Ian MacKaye. Warto przypomnieć, iż wspomniany wokalista uchodzi za propagatora ruchu straight edge.

Nawet jeżeli o samym poecie wiemy kilka (to przecież lektura bez nawigacji), to sam fakt przywołania tego zespołu (przy założeniu, iż autor rzeczywiście ceni sobie tę muzykę) mówi nam już całkiem sporo o jego inklinacjach. Zespół wpuszczał na koncerty każdego, ceny za wejściówki i płyty były niskie, a jego członkowie nie udzielali wywiadów w magazynach reklamujących alkohol i papierosy. Czerkasow też nie chodzi na kompromisy.

Względnie obojętnie przyjmował zachwyty literackich tuzów, a jego asertywność urosła do rangi anegdoty, kiedy to miał podziękować Andrzejowi Sosnowskiemu proponującemu mu pomoc w wydaniu debiutu. Poeta pierwszą książkę zdecydował się wydać jednak samodzielnie, w duchu idei self-publishingu. To taki gest, który chce się rozumieć jako chęć zachowania siebie. O tym też jest w tym wierszu.

W postindustrialnym społeczeństwie, które jest przecież sztafażem dla wielu utworów Czerkasowa, informacja jest wartością najcenniejszą. Dlatego za uzupełnienie danych kontaktowych i wyrażenie zgód marketingowych oferowane nam są przeróżne „benefity”. W konsekwencji ktoś może do nas zadzwonić z ofertą kupna wielofunkcyjnych garnków. Prawie wszyscy to znamy.

Podmiot gubi się w telefonach, obowiązkach wynikających z postępującej wciąż biurokratyzacji; ale jest w tym sposobie gubienia się jakiś knyf, który czyni jego autora bardziej tajemniczym, a jednocześnie na swój sposób wyzwolonym. Podmiot chowa się gdzieś za kolejnym obrazem, by wrócić lub też nie wracać. Trudno go przyłapać, złapać za rękę, by móc jednoznacznie powiedzieć, jaki człowiek się za nimi kryje. Okładka tomu idzie temu wrażeniu w sukurs – pusta karta, carte blanche. W końcu określić to też ograniczyć, jak napisał kiedyś Oscar Wilde; lub jak pisze dziś Marcin Czerkasow – „spójność to tylko sugestia całości”:

Prawo tożsamości
(…)
spójność to tylko sugestia całości,
rozwiązanie przeciągnięte przez horyzont

jak olbrzymia sznurówka. Tam, gdzie
kończy się projekcja, również drzewo

prowadzące samochód przez materię dnia
może być po prostu sobą

„Klamra która spaja chaos”

Jakim językiem mówić o rzeczywistości aksjologicznego zrównania? Gdzie prawie wszystko wolno, gdzie nie ma dna i szczytu, bo wszystko jest relatywnie ważne bądź nieistotne? Język reklamy, polityki, popkultury i literatury; bogaty w idiomy język potoczny, ekonomiczny żargon – Czerkasow czerpie z wielu rejestrów.

Czasem gra też na granicy sztampy, niejednokrotnie tworząc metafory dopełniaczowe, jak „epizody ciemności” („Jakiś napis”), „morze piasku” ( „Polityka dnia”) czy – tym razem tytuł wiersza – „park ciemnego nieba”. Ostatecznie jednak choćby one służą jego metajęzykowej grze.

Ten lingwistyczny potlacz obecny w tomie „Mountain View” służy – jak w ekonomii Bataille’a – dwóm celom: grze i zabawie z językiem oraz stworzeniu poczucia chaosu. Ten z kolei ma w sobie coś z preapokaliptycznego suspensu.

Wiersz „Biblijna przemoc” kończą słowa: „Coś w stylu zmierzchu spina ten region w całość. Tą klamrą jest chaos”.

I rzeczywiście wiele wierszy Czerkasowa cechuje ta schyłkowa atmosfera, gdzie słowa wyczerpują swoje twarde znaczenia, stopniowo jałowieją, aż pozostają śnieżnobiałe jak widok z zamglonego szczytu.

„Widzieć wszystko w świetle wszystkiego”

Portal Culture.pl zrobił kiedyś ankietę dotyczącą pisania dobrych piosenek. Zaproszony do odpowiedzi Wojciech Bąkowski – na pytanie o kluczową umiejętność tekściarza – odpowiedział:

„Trzeba widzieć wszystko w świetle wszystkiego”.

Marcin Czerkasow w wierszu „Znaczenie muzyki” zdaje się te słowa potwierdzać – tymi „próbami wyjaśnień” są właśnie dobre piosenki, dające błogie, ale chwilowe poczucie harmonii, płynące nie z tych wielkich, ale właśnie z „małych” narracji.

Niekiedy piosenki, czasami wiersze i w ogóle sztuka wprawiają nas w poczucie sprzężenia sensów, choćby jeżeli odbywa się to jedynie na poziomie afektu. Tak też jest z niektórymi wierszami z „Mountain View”. Co ciekawe, tę swego rodzaju spójność Marcin Czerkasow uzyskuje dzięki detalu.

Znaczenie muzyki
(…)
Natomiast teraz interesujący jest ten układ światła i to,
jak kolory integrują się w ciągu dnia z budynkami.
Nagle cały kraj był wzruszony. Ścierniska i krzewy,
rzeczy, których nie potrafimy przekazać, wykorzystując

nad wyraz rozwinięty system dróg krajowych i międzynarodowych,
pierścienie piachu wokół wzgórz, światło na płycie lotniska.
Wydawało się, iż nie, a jednak: istniało rozwiązanie,
rodzaj latarni zawieszonej na gałęzi w ogrodzie, ślady

biegnące z powrotem do morza, do wnętrza tej szarej atrakcji,
Niejasnej jak dotychczasowe życie, gdzie nie istnieje żaden
skończony rodzaj wiedzy, jedynie próby wyjaśnień.
Przeważnie piosenki.

I choć to o muzyce była mowa, to na tym przykładzie wyraźnie widać, w jak dużym stopniu Czerkasow tworzy na bazie obrazu. W jego wierszach „kolory integrują się w ciągu dnia z budynkami”, „światło dnia wyciera się na brzegach i szarzeje” („Nikt nie wiedział, o co chodziło tym facetom”), przez okno wpadają „cienie powykręcanych gałęzi” („Polityka dnia”), a „ciemność obmywa brzeg” („Osiedle rzeczywistości”). Pisanie światłem jest więc kolejną domeną tych wierszy i nikogo chyba nie zdziwi, jeżeli nazwę te utwory transmedialnymi.

Niedorozumienia

Okładka tomu „Mountain View”, materiały prasowe

„Mountain View” to tom poetycki obszerny nie tylko pod względem liczby utworów. Prawie każdy wiersz to amalgamat czerpiący z rozmaitych rejestrów. Wiersze się rozbiegają, gubią podmiot, ale nie uwagę, która przesuwa się jak kursor po ekranie, gdzie ilość okien przeglądarki walczy o zainteresowanie użytkownika. Lektura tego tomu burzy pewność odbiorcy i – co niewątpliwie istotne – zasiewa w nim ziarno wątpliwości.

Może właśnie taki sposób pisania jest dziś jednym z najuczciwiej oddających współczesną rzeczywistość? Pluralistyczny językowo, inkluzywny wobec innych mediów i wyzbyty z indywidualizmu?

Celowo niełatwy interpretacyjnie, odwołujący się często do zmysłów, negujący tym samym tezę, iż wszystko można pojąć rozumem? Jestem skłonny powiedzieć, iż tak.

Mountain View

Myślę, iż istnieje wiele słów, jak ten świat, nasz, twój,
powiedzmy każdego, kto choć przez chwilę trzymał stopy na plaży
doświadczenia osuwającego się spod nóg
niczym jasny, podzielony piasek,
zmierzanie bez końca do kresu wyjaśnień
znajdujących się w przypisach spisanych minuskułą
na jednym z przedwyborczych plakatów: Medycyna?
Więcej muzyki! Sugeruje muzyka
Mijanych miast. W ten sposób
kolejna część populacji niedługo prawdopodobnie skończy
w republikańskiej taksówce wyjeżdżającej z chmury
niedokładnych danych na forum pełnym badziewia.

Bo ten stary konserwatywny nurt
rozrywa to miejsce stopniowo, ale konsekwentnie,
na strzępy. Wiesz to. I nie pozostaje nic zrozumiałego, ponieważ
to wszystko śmieci wyrzucone na brzeg martwego morza,
żadna rozmowa. A niby gdzie mielibyśmy teraz być,
jeśli nie nad martwym morzem? Naturalne turnusy światła,
kredowe ścieżki wśród wzgórz, sosny zmasakrowane przez kapitał
spojrzenia wycelowanego w strategiczne elementy
krajobrazu, gruz łąk i zagajników, ruiny
widzialnego dnia. Była tam również dziewczyna,
która opowiadała o pewnych formach egzaminu,
zasadach wchodzenia w zaawansowaną technologicznie
rzeczywistość spóźnionego społeczeństwa. A może chodziło o to,
że zrobiło się naprawdę późno? Sam nie wiem.

What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0
Idź do oryginalnego materiału