Poetka ciszy. Zbyt wczesne pożegnanie Magdy Umer

angora24.pl 8 godzin temu

Umer od wielu lat otwarcie mówiła o swojej walce z depresją – chorobą, która wciąż bywa niezrozumiana, bagatelizowana lub ukrywana za fasadą sukcesu. W wywiadzie dla miesięcznika „Znak” zdecydowała się na bardzo osobiste wyznanie. – Od lat biorę leki. Rozpoznaję, kiedy czuję się lepiej, a kiedy gorzej (…). Pogarsza się, gdy brakuje słońca, które uwielbiam, a na które jestem – o losie – uczulona. Bywa, iż się zapadam. Nie wstaję z łóżka. I w takich okresach największym zwycięstwem nad sobą samą jest zdjęcie piżamy. W takie dni wykuwam się spod grubego lodu. I jest to olbrzymi wysiłek.

Ucieczka

Przyszła na świat w 1949 roku. Prywatne życie Umer przez lata budziło zainteresowanie i kontrowersje, głównie ze względu na rodzinne uwikłania w system komunistyczny. Artystka nigdy nie ukrywała, iż dorastała w domu, w którym ideologia była codziennością. – Pamiętam regały z Marksem i Engelsem – wspominała po latach. Jej ojciec pracował w SB, a wuj należał do najbardziej znanych stalinowskich funkcjonariuszy. Relacja z rodzicami była więc dla niej moralnie skomplikowana. Przełomem okazał się Marzec 1968. – Strasznie to przeżyłam, był to dla mnie szok i zrozumiałam, iż bardzo głęboko się z nimi nie zgadzam – mówiła w rozmowie z Mariuszem Szczygłem. Na studiach po raz pierwszy usłyszała ostrą diagnozę rzeczywistości PRL.

Dowiedziałam się, iż Polska to jest „radzieckie moczarstwo” i przyszłam o tym powiedzieć mamie. I mama mnie pobiła. To wydarzenie przesądziło o jej decyzji. – Wyszłam z domu. Odejście było dla niej jedyną możliwą formą sprzeciwu i próbą ocalenia własnej niezależności, bez otwartej wojny z najbliższymi.

Początek

Debiutowała pod koniec lat 60. w kabaretach, jeszcze jako studentka filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Tak rozpoczęła się jej obecność w artystycznych kręgach, choć scena nigdy nie była jej naturalnym środowiskiem. – Stać na niej nie lubię do dziś, Adam Hanuszkiewicz mówił, iż prawdziwy artysta czuje wtedy szczęście w nogach. A ja czuję coś w rodzaju nieszczęścia. W latach 70. stała się jedną z najważniejszych postaci polskiej piosenki literackiej i poezji śpiewanej. Repertuar, który budowała przez dekady, czerpał z największych mistrzów słowa: Jeremiego Przybory, Agnieszki Osieckiej, Wojciecha Młynarskiego. Jej głos był subtelny, niemal jak szept. Jej obecność na scenie – intymna i refleksyjna. Dla wielu słuchaczy Umer nie była tylko artystką, ale przewodniczką przez świat poezji, pamięci i emocji. Wielokrotnie podkreślała, iż muzyka jest formą rozmowy z ludźmi. – Śpiewam smutne piosenki, a ludzie mówią, iż poprawiam im nastrój i pomagam. To paradoksalne zestawienie smutku i pocieszenia było kluczem do jej relacji z publicznością – potrafiła znaleźć w liryce to, co najgłębsze w ludzkim doświadczeniu, i przekazać to swoim słuchaczom z niezwykłą empatią. Kariera Magdy Umer to jednak nie tylko piosenka. Była także reżyserką, scenarzystką, dziennikarką i autorką widowisk poetyckich. Współpracowała i przyjaźniła się z Krystyną Jandą, Marylą Rodowicz, Markiem Grechutą, Grzegorzem Turnauem, Wojciechem Waglewskim, Arturem Andrusem, Maciejem Stuhrem, Stanisławem Soyką, Andrzejem Nardellim i wieloma innymi gwiazdami polskiej sceny.

W dobrym towarzystwie

Przez lata żyła w świecie ludzi wybitnych, choć – jak sama podkreślała – nigdy nie była osobą towarzyską. – Dla mnie sześć osób to był tłum. Mimo to włóczyła się z Agnieszką Osiecką, stale spotykała Jeremiego Przyborę, te przyjaźnie zaczęły się niewinnie, ale przerodziły w więzi na całe dekady. W jednym z wywiadów przyznała: – Od Agnieszki Osieckiej nauczyłam się, iż mamy obowiązek zrozumieć każdego człowieka. Jednak kontakt z osobą uzależnioną bywa trudny. Widziałam, co się dzieje i iż już nie ma ratunku. Próbowałam być tym ratunkiem i kiedy zaczęłam walczyć, to zaczęłam być jej wrogiem. Przybora z kolei traktował ją jak przyszywaną córkę. To oni pierwsi mówili jej, iż jest zdolna. – Agnieszka twierdziła, iż choćby gdybym nie napisała jednego słowa, i tak jestem poetką.

Wielka miłość

Magda Umer i Andrzej Przeradzki to połączenie świata poezji i twardego biznesu – byli razem niemal czterdzieści lat, aż do śmierci Przeradzkiego w 2019 roku. Ich związek budził zdziwienie otoczenia: ona – eteryczna i refleksyjna, on – pedantyczny biznesmen. – Powinien być dowódcą sił powietrznych i od rana wszystkich ustawiać – wspominała Umer, opisując drobiazgowość męża. Mimo różnic zbudowali silną i trwałą relację. Spotkanie z Przeradzkim w 1982 roku było początkiem nowego rozdziału w jej życiu. Oboje mieli już dzieci. Ona syna Mateusza, on córkę Agatę i początkowo trudno im było odnaleźć wspólny rytm. – Gdy się spotkaliśmy, miałam zaciągnięte zasłony i żadnego górnego światła. Wszystko poprzestawiał. Tłumaczyłam: Ja cię nie kocham, czemu ty mi się tu pałętasz? Odpowiadał: Ale ja cię kocham i to wystarczy. Z czasem ich relacja przerodziła się w głęboką miłość, a w 1985 roku przyszedł na świat ich wspólny syn Franciszek. Rodzina zamieszkała w domu pod Warszawą, w otoczeniu zieleni i spokoju. Dom był pełen życia i humoru. „Toaleta im. Krystyny Jandy”, „Próg im. Jeremiego Przybory” oraz „Biblioteka im. Agnieszki Osieckiej” świadczyły o euforii mieszkańców. Dwa psy biegały po ogrodzie, a dom był azylem po intensywnym zawodowym życiu Magdy. Przeradzki bywał jednak skąpy i pedantyczny, zwracał uwagę choćby na grubość krojenia sera. – Strasznie na mnie krzyczał, a ja płakałam i powiedziałam, iż od niego odchodzę, bo już nie mam siły uważać w życiu na te wszystkie głupoty. Podkreś lała jednak, iż mąż dawał jej ogromną siłę i stabilność.

Pożegnania

Świat kultury i show-biznesu pogrążył się w smutku po śmierci Magdy Umer. Gwiazdy polskiej sceny pożegnały ją w mediach społecznościowych.

Maryla Rodowicz napisała: – Nie da się mówić o Magdzie w czasie przeszłym… Była wyjątkowa, jej wrażliwość na słowo i poezję była niepowtarzalna. Świat stracił niezwykłą artystkę.

Agata Passent, córka Agnieszki Osieckiej, stwierdziła: – Magda była osobą, która potrafiła wydobyć piękno i prawdę z każdej melodii, z każdego słowa. Jej zaangażowanie w promocję twórczości mojej mamy pozostanie w mojej pamięci na zawsze.

Agata Młynarska dodała: – Magda była osobą niezwykle serdeczną i empatyczną. Jej delikatność i dystans do świata sprawiały, iż każdy czuł się przy niej bezpiecznie. Była prawdziwa, aksamitna, wrażliwa na innych.

Tomasz Raczek: Przeszeptała całe swoje życie. Intymne, odważne, niepodległe. Zawsze intensywnie była sobą. Nie dało się jej lekceważyć. Była twarda, ale wcale nie silna. Była delikatna, ale nigdy nie lękliwa. Dziś, gdy zniknęła z naszego realu, czuję się, jakby grunt usunął się spod jednej nogi stołu, przy którym siedzimy. Stół co prawda przez cały czas stoi, ale blat zrobił się krzywy.

Wśród licznych pożegnań szczególne emocje wzbudził wpis doktora Witolda Kirsteina, wieloletniego przyjaciela artystki. – Magda, kochana! Wierzyliśmy do końca! Teraz pustka, ból, smutek i brak słów! Te ostatnie trzy miesiące były jak zły sen, który kompletnie do Ciebie nie pasował.

Sama artystka od dłuższego czasu nie była aktywna w mediach społecznościowych. Jej ostatni wpis na Facebooku pochodzi z 21 września. Umer sięgnęła w nim po słowa Wisławy Szymborskiej z wiersza „Opis czwartej nad ranem”. – Pisała pani Wisława: „Nikomu nie jest dobrze o czwartej nad ranem. jeżeli mrówkom jest dobrze o czwartej nad ranem, pogratulujmy mrówkom. I niech przyjdzie piąta, o ile mamy dalej żyć”. Nie śpię. Szaleńcy rządzą światem. Wojny. Odejścia kochanych ludzi. Nieznanie dnia ani godziny. Ucieczka w sny. Śniło mi się, iż na świecie zapanował pokój i ktoś w rodzaju Świętego Piotra znowu zaprosił mnie na rejs jachtem „Happy days”. Jest wymarzona pogoda i płyniemy ku światłu. Naokoło bezpiecznie i spokojnie. Oddycham z taką lekkością jak dawno nie. A powietrze zawsze było i jest moim ukochanym żywiołem. Powietrze, czyli życie. Pisałam ćwierć wieku temu: „We śnie wszystko jest ciekawsze, we śnie wierzysz, iż na zawsze tak szczęśliwie i tak dobrze może być. We śnie możesz się nie smucić, we śnie mogą wszyscy wrócić, we śnie możesz jeszcze piękniej żyć”. Dobrych snów na niedobre czasy życzę. Podobno dzisiaj o 19.29 częściowe zaćmienie Słońca. I dzisiaj ostatni dzień lata. A jutro przyniesie jesień. Oby łaskawą. Trzymajmy się, na litość boską, jak mawiał wiadomo kto.

Idź do oryginalnego materiału